Gdy znana autorka przywłaszcza cudzą pracę

  23 lipca, 2012

Zakładamy, że autor, który wydaje książkę, podpisujący owo „dzieło” imieniem i nazwiskiem ma pełne prawa do publikacji treści w nim zawartych. Ja jako czytelnik nie szukam przejawów plagiatu, nie wklejam w google kolejnych zdań książki, by stwierdzić, że zdania umieszczone w książce mogą być własnością kogoś innego. Jako czytelnik ufam autorowi, że dostarcza mi własnych treści, które oczywiście mógł znaleźć gdzieś w czeluściach Internetu, ale miał na tyle pokory, że napisał je na swój własny sposób. Wydawca, do którego zgłasza się autor również oczekuje, że zaproponowana książka nie nosi żadnych znamion plagiatu.


1

Doszło jednak do sytuacji, kiedy autor zawiódł zaufanie czytelników, przywłaszczając sobie czyjąś pracę. Ci, co obracają się w blogosferze, wiedzą, że istnieje wiele miejsc w sieci, gdzie miłośnicy gotowania pokazują krok po kroku jak przygotować smaczną potrawę. Nie raz można spotkać soczyste opisy i jeszcze piękniejsze zdjęcia. Pewnej autorce przepisy spodobały się na tyle, że przygotowała na ich podstawie własną książkę, którą obecnie można zakupić zarówno w księgarniach jak i w Internecie. Zawrzało w blogosferze, zawrzało w Internecie….

Co na to prawo?
Przepis sam w sobie jest ideą, algorytmem postępowania. Najczęściej zawiera listę potrzebnych składników oraz krótki opis czynności. Czy w takim razie często podawany przykład przepisu na rosół jest tak naprawdę własnością intelektualną? Czy ktoś może rościć sobie do niego prawa? Nie, ale tylko w przypadku, gdy dana osoba przygotowała zwykły opis czynności. Inaczej dzieje się w przypadku, gdy autor przepisu twórczo opisuje przyrządzenie danej potrawy. Wtedy skopiowanie tego typu tekstu jest już naruszeniem praw autorskich. Autorka kontrowersyjnej już książki niestety poszła po najmniejszej linii i wzniosła się na wyżyny lenistwa – skopiowała słowo w słowo teksty, które pojawiły się na największych kulinarnych blogach. Nie wspomniała ani słowa o autorach przepisu, ani nie uzyskała zgody na publikację od blogerów. Tworząc opisy przepisów wykorzystała znane już kopiuj-wklej. Tylko, jak mogła wierzyć, że sprawa nie zostanie nagłośniona?

Kto winien: tylko autorka czy też wydawca?
W Internecie pojawiają się zarzutu, że to na Wydawcy leży odpowiedzialność za beztroskie podejście autora. Być może jest w tym ziarno prawdy. Z pewnością wydawcy powinno zależeć, by upewnić się, że dana książka nie jest plagiatem. Jednak wystarczy kilka kliknięć, by wyszukać przykładowe umowy wydawnicze i licencyjne. Jest tam jeden ważny punkt – autor musi posiadać prawa do całości dzieła jak i jego poszczególnych części. Dla mnie jest to jasne – podpisując umowę, to na mnie leży odpowiedzialność za wszystkie nieścisłości, wszelkie nieporozumienia i za moje lenistwo.

Co dalej?
Z pewnością autorka felernej książki straciła reputację. Wydawca jej książki wydał oświadczenie, w którym stwierdza, że czekają na stanowisko autorki. Czytelnicy z blogosfery są oburzeni i wielu z nich z pewnością już nie sięgnie po książkę. Jednak wiele osób, zwykłych użytkowników sieci i wielbicieli gotowania, nie wie, że taka sytuacja miała miejsce. Jeśli możecie – nagłośnijcie. Bo co innego, gdy inspirujemy się czyjąś pracą, a co innego, gdy nie chce nam się ruszyć szarych komórek, by napisać kilka słów od siebie, i korzystamy z metody kopiuj-wklej.

Jeśli jesteście zainteresowani całą sprawą, możecie poczytać o niej:

tu
tu
tu

[mc4wp_form id="3412"]


%d bloggers like this: