Dawno nie byłam w Łodzi. Nie byłam, czyli nie spacerowałam po ulicach, zaglądając ukradkiem na podwórka kamienic. Nie przeszłam się Piotrkowską ani nie oglądałam zniszczonych budynków. Nie przyglądałam się transformacji, jaką ostatnio przechodzi to miasto. A przecież z szaroburych murów i ulic zaczynają przebijać kolory. I to nie byle jakie, bo wielkoformatowe. Dziś na łódzkiej mapie murali jest 70. Mało tego, według portalu Bored Panda lepszy od nas jest tylko Nowy Jork.
Artykuł sponsorowany
Czy więc to właśnie sztuka ulica stanie się częścią planowania wizerunku i przestrzeni miasta? Czy zamiast billboardów, to właśnie murale staną się nośnikiem reklamy?
Jak w… Meksyku
Wszystko zaczęło się w Meksyku, gdzie na początku XX wieku zaczęły powstawać wielkoformatowe malowidła. Miały one pomóc mentalnie wyzwolić się spod wpływów hiszpańskich. I tak też się stało – wielkie kolorowe obrazy trafiały do świadomości prostych, niepiśmiennych ludzi, opowiadając jednocześnie o ważnych, aktualnych sprawach dotyczących każdego mieszkańca. Były przecież dostępne tu, na ulicy – nie trzeba było iść do galerii sztuki czy muzeum, by zobaczyć piękne malowidła oddziałowujące na wyobraźnię przeciętnego Meksykanina. Jednym z najsłynniejszych przedstawicieli muralowej sztuki ulicy był Diego Rivera, związany z inną słynną artystką Fridą Kahlo.
Nic dziwnego, że to właśnie prace Diego zyskały na popularności, nie tylko w Meksyku, ale i na świecie. Bo oprócz intensywności barw, świetnej, charakterystycznej kreski, oferowały coś więcej. Wypełnione symboliką umożliwiają tworzenie licznych interpretacji. I choć Diego Rivera otwarcie popierał komunizm, a jego prace wcale nie ukrywają jego sympatii, do tej pory podziwiamy jego talent. Choć przecież i jemu zdarzyła się wpadka, gdy w 1933 roku Rockefeller poprosił go o namalowanie muralu do Rockefeller Center w Nowym Jorku. Gdy amerykański multimilioner odnalazł na malunku podobiznę Lenina, kazał artyście zamalować postać, a gdy ten się nie zgodził, mural zniszczono.
Nie martwcie się jednak, bo Diego Rivera odtworzył pracę, tym razem w Mexico City i do dziś można go oglądać w Palacio de Bellas Artes.
Czym są więc murale? Jaką pełnią dziś funkcję?
Mural należy do sztuki ulicy. Człowiek nie musi się znać na obrazach, artystach tworzących w kolejnych epokach. Sztukę ma na wyciągnięcie ręki: jadąc tramwajem, stojąc na światłach. Mural stał się sztuką dostępną, na której nie trzeba się znać, by ją docenić. Widzi ją codziennie. Dostrzega coraz więcej szczegółów. Oswaja się ze sztuką, czasem nawet nieświadomie. Gdy do tego dodamy odpowiednie umiejscowienie, właściwie dobrany kontekst i wykorzystane otoczenie, to mural nie tylko pobudzi nasze poczucie estetyki, ale niejednokrotnie będzie pełnił rolę społeczną. Kampanie odpowiadające na ważne pytania, ostrzegające przed problemami, upamiętniające ważne postaci i wydarzenia. Wciąż, podobnie jak w Meksyku, swoją wielkością, a często współgraniem z otoczeniem i igraniem z jego symboliką, murale przyciągają uwagę przechodniów.
Polska muralem stoi
Choć rzeczywiście murale, jak choćby w Łodzi, odświeżyły wizerunek, robotniczego, zaniedbanego miasta. I to właśnie o łódzkich muralach kręcone są zagraniczne dokumentalne filmy (jak choćby przez amerykańską stację CNN), a wiele malowideł z całej Polski wymienianych jest wśród najlepszych na świecie. Wreszcie murale stały wizytówką niemal każdego polskiego miasta. Niekoniecznie dużego. Również i mniejsze, wcale nie tak popularne wśród turystów, starają się mieć na swoich murach… murale. W ten sposób na polskie ulice, po latach szarego komunizmu, wkracza kolor. Nie ten wrzeszczący z billboardowych reklam, ale ten, który jest przemyślany i dopasowany do otoczenia. Czasem idąc nawet o krok dalej i dając przechodniom coś więcej niż tylko statyczny obraz. Przykładem niech będzie pierwszy polski interaktywny mural, który powstał… w Łodzi i został przygotowany przez artystę Andrzeja Poprostu.
Czy więc mural może być reklamą?
Powiem więcej. Mural reklamą już był. I to już w czasach PRL. Powrócę do Łodzi i słynnych murali z tego okresu. I na dokładkę: owe murale tworzyli absolwenci Akademii Sztuk Pięknych, więc nie były tylko mizernym rysunkiem przeniesionym na wielką ścianę. Mural, który najbardziej utkwił mi w pamięci, bo dość często go mijałam, to wielki motyl reklamujący Przedsiębiorstwo Eksportu Wewnętrznego „PEWEX” znajdujący się przy ulicy Sienkiewicza 21.
Gdy więc szare ściany budynków czekają tylko na to, by je wypełnić, malowanie murali może stać się doskonałym sposobem na zagospodarowanie przestrzeni. Murali także tych reklamowych. Mądrych, pasujących do przestrzeni, pasujących do żywego organizmu miasta? Gdy plandeka reklamowa zostanie sponiewierana przez warunki atmosferyczne i oszpeci miasto, nienachalna reklama muralu staje się jego częścią. I przecież wcale niewieczną. A jednak intensywną i doskonale oddziałującą na naszą wyobraźnię.
Choć oczywiście jak wszędzie, tak i tu trzeba znaleźć złoty środek. By taka forma reklamy nie zalała miasta i tym samym nie wylano dziecka z kąpielą. Ale póki co, niech murale nadal będą malowane. Niech ozdabiają mądrze miasto i niech działają na wyobraźnię mieszkańców. I czy będzie to reklama czy kampania społeczna czy zwykła gra z przechodniem.
A Ty lubisz murale w swoim mieście?
Zdjęcie tytułowe pochodzi ze strony http://goodlooking.pl