Bóg, honor, ojczyzna – czyli o symbolach słów kilka

  21 czerwca, 2016

Na boisko wychodzi 11 mężczyzn ubranych w biało czerwone stroje. Na piersi orzełek, na plecach numerek. Na trybunach zapada cisza. Kibice łapią ostatni oddech i zaczynają śpiewać. Pierwszą zwrotkę hymnu. Tysiące gardeł z dumą odśpiewuje narodowe słowa. Gdy padają ostatnie dźwięki, kibice nie wytrzymują emocji – po trybunach rozlewa się szalony hałas, a w powietrzu powiewają biało- czerwone flagi. To mecz naszej reprezentacji.

Jest to idealny przykład sytuacji przesiąkniętej naszą polską symboliką, na czas trwania której wszyscy stajemy się patriotami. I znawcami piłki. Przywołuję ten obraz z dwóch powodów: dziś po raz pierwszy od wielu, wielu lat nie gramy o honor, więc z pewnością mecz Polska-Ukraina zgromadzi niesamowite rzesze kibiców, także tych niedzielnych. Ale nie tylko. Głównym powodem mojego dzisiejszego tekstu jest pewne wydarzenie.


2

W zeszłym tygodniu na zaproszenie artystki Magdaleny Lary uczestniczyłam w debacie „Orzeł i reszka”. Już sam jej tytuł był znamienny, gdyż nawiązywał nie tylko do naszej monety, ale i płci. Nie wiem, czy wiecie (bo ja nie wiedziałam), że reszka to nie tylko jedna ze stron naszej złotówki, ale także samica orła? Pomysłodawczyni i organizatorka samym tytułem sprytnie nawiązała do dwóch kluczowych elementów debaty: symboli narodowych, ale i samego problemu płci odnajdujących się w naszej tradycji i symbolice.

Nie chcę jednak streszczać debaty, gdyż będzie ona dostępna on-line w całości. Natomiast nasunęło mi się kilka wniosków, które jak myślę, zostały pominięte, bądź co bądź przez znakomitych gości. Powiedzieli wiele słów dających do myślenia i które mnie samą skłoniły do refleksji, gdy wracałam do domu. Nakreślę tylko w kilku zdaniach, o czym rozprawiono, by wiadomo było o czym ja piszę. Otóż doktorzy, profesorowie i artyści przedstawiali swoje pomysły na zmianę naszej symboliki m.in. orła, ale i flagi. Zastanawiali się, jak na tym tle prezentuje się kobieta i z jakimi wartościami jest kojarzona. Było też o ramach, w których wiele osób się nie mieści (oczywiście w kontekście symboliki). Na sam jednak koniec rozgorzała dyskusja na temat tego, że tak naprawdę naród polski wpadł w pewnego rodzaju stagnację, marazm, z którego nie może się wydostać. Że symbole od lat są te same, nie nawiązując jednocześnie do współczesności. I że ludzie młodzi zafiksowali się na starej, dobrze, znanej symbolice, choć niekoniecznie mają pojęcie o jej znaczeniu. Nie sięgają natomiast do innych, bardziej uniwersalnych wartości, budując tym samym wizerunek Polaków jako mocno przesiąkniętych nacjonalizmem. Padały tu przykłady choćby Żołnierzy Wyklętych i ich obecności w popkulturze.

I gdy tak sobie narzekano na te mity, na te symbole, na tego biednego orzełka i tą biedną flagę, a jeszcze wmieszano to młode pokolenie, to zaczęłam sobie myśleć. Nie o niebieskich migdałach, ale o tym, że problemu szuka się tam, gdzie nie trzeba. Bo problem nie zaczyna się wśród młodych ludzi, powiedzmy w wieku dwudziestu, trzydziestu lat. Problem pojawia się już na poziomie edukacji. I to od najmłodszych lat! Czego uczymy się najpierw? Hymnu, który odśpiewujemy przy każdej uroczystości wymagającej założenia galowego stroju. W tym samym miejscu, na sali gimnastycznej, wprowadzana jest flaga, a osoby, które ją niosą to osoby wyróżnione. Nie pierwsi, lepsi uczniowie (i tak też te osoby się czują). Wchodząc do klasy, co widzimy? Orła i krzyż. Są to symbole, o których się uczymy i do których od samego początku uczymy się szacunku. Co jest dobre, bo daje nam pewną stałość i nadaje tożsamość. Pozwala się identyfikować społeczeństwu. Chciano, by jednak ta symbolika nie ograniczała się tylko do tych trzech rzeczy. I tu się zgadzam. Że nasz patriotyzm nie powinien odwoływać się tylko do męczeństwa i bohaterstwa, ale także pracy u podstaw. Pełna zgoda. Że powinniśmy dołączać symboliczne wydarzenia, w których to kobiety odgrywają ważną rolę. Jak najbardziej! Ale jak tego dokonać?

Znów. Wróćmy do szkoły. Bo w szkole historię naszego kraju poznajemy bardzo pobieżnie, a do współczesności chyba w ogóle uczniowie nie dochodzą. Nieważne, że historię zaczynamy trzy razy od tego samego miejsca. I kończymy w najlepszym wypadku na końcu drugiej wojny światowej. Czasem nauczyciel w ostatnich dniach przeleci po najważniejszych wydarzeniach po 1945 roku. Wtedy jednak ławki pozostają w połowie puste. Bo przecież już po egzaminach. Zaraz będą wakacje. Kto będzie uczył się o Solidarności? Nie daj Bóg o wydarzeniach z 1982 roku (później tylko padają zdziwione pytania: jak to się stało, że zamordowaną osobę pomylono ze skacowanym imprezowiczem?). I przychodzi moment, kiedy zrzuca się bomby na młode pokolenie: nie znacie historii, nie znacie symboli. Nie znamy. Bo starsze pokolenie tej wiedzy nam nie przekazuje. Bo program jest tak ułożony, abyśmy świetnie znali MITY STAROŻYTNOŚCI, a nie współczesną historię. Bo zdążymy jeszcze poznać powstanie styczniowe, listopadowe i dwie wojny światowe. Ale to tylko też z tego powodu, że dochodzą lektury szkolne wałkowane na lekcjach języka polskiego. A tam… narodowych symboli co nie miara. Postaci, które mają stać się bohaterami narodowymi jeszcze więcej. Podobnie dzieje się przecież z kobietą. Jej walką o prawa. Na lekcjach historii poznajemy zaledwie kilka zdań na ten temat. Kilka więcej może na lekcjach polskiego. Później dziwimy się, że feministka kojarzy się tylko z obrazkami pokazywanymi w mediach – czyli rozwścieczoną kobietą paradującą z gołymi cyckami i nie szanującą wartości, które większość Polaków utożsamia z patriotyzmem i samym sobą. Później dziwimy się, że większość Polek boi się powiedzieć, że jest feministką. Bo przecież to wstyd. Bo przecież to obelga. Sama kończyłam szkołę z takim przeświadczeniem. Teraz jest inaczej, ale tylko dlatego, że sama szukam, czytam, analizuję.

Symbol ma być znany. Zarówno dla Pana pijącego wino pod sklepem, który skończył edukację na podstawówce jak i dla Pana, który udał się na studia techniczne. Symbol ma być dla wszystkich. Ma być rozpoznawalny. Ma wiązać się z emocjami. Ma coś reprezentować. Chcemy innych symboli – nauczmy ich w szkole. Pokażmy, co nasz kraj ma do zaoferowania. I że nie są to tylko klęski. Że to nie tylko przelana krew bohaterów. Chcemy więcej – dajmy więcej.

Nie wystarczą do tego tylko dyskusje. To jak wspomniała podczas debaty dr Maria Rogaczewska inicjatywy oddolne wśród uczniów, którym pokazujemy alternatywę do głównego nurtu. To jak wspomniał Andrzej Ludwik Włoszczyński praca u podstaw. Tylko wtedy możemy spodziewać się zmian, nowych inspiracji, nowych symboli. Jak mają powstać nowe mity, które zakorzenia się w naszej świadomości, skoro nie znamy ich źródła? Jak mają powstać symbole wydarzeń, o których nie mamy pojęcia? W tym zaganianym świecie, gdy kończymy szkołę średnią, nie ma zbyt wiele czasu, na pochłanianie wszystkich obszarów wiedzy. I nie można tego oczekiwać od człowieka, który wiąże ledwie koniec z końcem, zastanawiając się, jak spłacić zaciągnięty kredyt na dom. On potrzebuje prostej symboliki, którą zna, z którą się utożsamia.

To jak z Żołnierzami Wyklętymi. Ludzie dostali historie i emocje. I dostali je w niespokojnych czasach. Gdy jest problem z imigrantami i gdy Rosja znów jest na celowniku. Podchwycili to artyści i stworzył się mit. Mit łatwo przyswajalny. Już przetrawiony. Prosty do skonsumowania. A przy tym odnoszący się do wydarzeń, które jeszcze zdążyliśmy poznać w szkole.

To jak z Mistrzostwami Europy. Chłopcy grają w piłkę od najmłodszych lat. Są postawione orliki, na których mogą trenować. U nas piłka to jak w Ameryce baseball. Są emocje, jest walka. Jest wspólne oglądanie i kibicowanie. Prosta historia, pozytywne emocje. Poczucie jedności. Przynajmniej na te 90 minut.

 

[mc4wp_form id="3412"]


%d bloggers like this: