„Opętanie. Liban”, Jan Subart – recenzja książki

  19 marca, 2016

Przed lekturą zastanawiałam się, czym jest dla mnie Liban. Wniosek nie był zbyt optymistyczny: pierwsza odpowiedź, która pojawiła mi się przed oczami to niczym. Nie chcę wyjść na ignorantkę, ale Liban nie zaprzątał mojej głowy. Oczywiście, że słyszałam o arabskiej wiośnie. W pewnym okresie był to palący temat, który dość często pojawiał się w mediach, a i tym samym trudno było przejść obok tych informacji obojętnie. Chcę być jednak szczera, a to oznacza, że muszę przyznać się: tak naprawdę wiedziałam, że coś i gdzieś się dzieje, lecz gdyby ktoś kazał mi dokładnie opowiedzieć, odwróciłabym się na pięcie. Bo tak naprawdę o Libanie nie wiem nic.

A jest to błąd. Poważny błąd.


8

Dlaczego? Dlatego, że Liban jest ważnym elementem układanki, pozwalającym zrozumieć zagmatwaną arabską rzeczywistość. I tu pojawia się pierwszy problem, na który często nie zwracamy uwagi. Bo konflikt, który obserwujemy na Bliskim Wschodzie i który powoli zaczyna dotykać także nas, Europejczyków, nie dotyczy tylko Muzułmanów.

Arabski świat to nie tylko islamscy ekstremiści. To cała plątanina wyznań i odłamów, tworzących gorący kocioł, mogący w każdej chwili wykipieć.

„Lubicie uproszczenia? Bardzo proszę! Bejrut to awangardowe party na zgliszczach z religią w tle. Wspólna impreza, a potem każdy idzie do innego kościoła”.

– str. 65

I tak książka „Opętanie. Liban” Jana Subarta, która ukazała się w zeszłym roku, trafiła idealnie na swój czas, choć opisuje wydarzenia i ludzi z okresu sprzed 2011 roku (początku arabskiej wiosny). Wprowadza w świat dla nas zupełnie niezrozumiały, ale i trudny do zrozumienia. Dlatego też nim zabierzecie się za książkę Subarta, musicie wiedzieć jedno: nie będzie to łatwa lektura. Wpływ na to ma nie tylko kontrowersyjna tematyka wzbudzająca dziś tyle emocji, ale też sposób przedstawienia wydarzeń. Nim więc zaczniecie czytać, należy przyjąć odpowiednie nastawienie i uzbroić się w… dawkę wiedzy. Gdy jednak to zrobimy, „Opętanie. Liban” otworzy przed nami drzwi, do których wielu z nas nie miało odpowiedniego klucza.

„Opętanie. Liban” składa się z dwóch części. Pierwsza z nich, zatytułowana „Impresje” doskonale oddaje treść całej książki. Nie spodziewajcie się bowiem, że autor poprowadzi chronologicznie przez historyczne wydarzenia, tłumacząc krok po kroku, kto jest kim, a przy tym jaka politykę przyjmują poszczególne ugrupowania. Zdaję sobie sprawę, że takie rozwiązanie nie każdemu może przypaść do gustu. I mi na początku ciężko było się odnaleźć w tych wszystkich odłamach religijnych, ale przede wszystkim nazwach organizacji. Jestem jednak w stanie bronić zamysłu autora, gdyż za pomocą tytułowych impresji płynnie prowadzi swoją narrację, wplatając do niej historie spotkanych ludzi, mijanych miejsc i… wydarzeń z własnego życia. Daje nam to poczucie, że obcujemy nie tylko z suchą historią, która mogłaby stać się w pewnym momencie zbyt nudna na kontynowanie lektury, ale żywym organizmem. Wystarczy przecież zdać sobie sprawę, że przecież i my tak opowiadamy historie. Jedno wspomnienie budzi następne, jedna osoba kojarzy następną, niekoniecznie w porządku chronologicznym. A przy tym, tłumaczenie każdego elementu skrupulatnie i doszczętnie zamieniłoby reportaż w nudną lekcję historii. Zbyt tu wielu uczestników wydarzeń, by wszystko udało się pomieścić w przystępnej formie.

Książka jest więc przewodnikiem, ale zakładającym, że czytelnik posiada podstawową wiedzę o Libanie. A tę nietrudno uzupełnić, gdyż wystarczy poszukać na Wikipedii. A gdy robimy to na bieżąco, lektura staje się już dużo prostsza i niezwykle wciągająca.

Jan Subart skupia się na uchodźcach, którzy stanowią istotny element skomplikowanego społeczeństwa libańskiego, uwikłanego w ciągłe wojny, zarówno domowe jak i z „zewnętrznymi” wrogami.

„Liban uczy pokory. Możesz starać się ile wlezie, potem spadnie bomba i koniec. Nikt nie jest panem swojego losu. Tylko wy w Europie udajecie, że jest inaczej.”

– str. 56

Powyższy cytat dobitnie ilustruje problem Libanu, w którym broń jest łatwo dostępna, a na przeżycie uchodźca może mieć zaledwie cztery dolary. Autor w pewnym momencie powtarza „Pełna normalizacja?”. I już ciśnie się na usta czytelnika dokończenie „Nie sądzę”. Bo Liban to kraj o wielu obliczach. Do którego wtrącają się zarówno państwa zachodnie, jak i sąsiedzi. Liban można kochać, ale kraj jest rozsadzany przez brak spójnej polityki, która chwieje się niczym chorągiewka na wietrze. Syria, Izrael, Stany Zjednoczone czy Francja. Każdy ma swoją wizję, każdy dorzuca swe trzy grosze. Szczególnie kiedyś, gdy konflikty wewnętrzne nasilały się, a Izrael nie tylko bronił swoich granic, ale wciąż wysuwał swoje żądania. Z jednej strony rozwijający się i nowoczesny Bejrut, z drugiej nierozwiązany problem z uchodźcami, który nie mogą podjąć się pracy czy mieszkający na ziemiach, które nigdy nie będą mogły stać się ich własnością; żyjącymi w ubóstwie, wśród rodzącej się przestępczości. Tylko skąd rodzi się przestępczość? Na to nikt nie chce odpowiedzieć, gdyż okazałoby się, że nie ma tu łatwej odpowiedzi i jednego winnego.

Impresje Subarta pokazują poszczególne składniki. Jak się mieszają i co z tych mieszanek powstaje. Pozorny chaos, choć może gubić, oddaje rzeczywistość, z jaką muszą mierzyć się Libańczycy.

Druga część to „Portrety”. Zawiera zapis rozmów z ludźmi, którzy w różny sposób zetknęli się z Libanem. Mamy więc opowieści zarówno osób pracujących dla organizacji takich jak ONZ czy francuskie PU, jak i samych mieszkańców tego kraju w różny sposób powiązanych z wojennymi zawieruchami.

Nie czas i miejsce, by opowiadać historię Libanu, chciałabym jednak zwrócić szczególną uwagę na jeden aspekt, tak ważny w kontekście bieżących wydarzeń. Jan Subart opowiada o palestyńskich uchodźcach, ludziach pozbawionych człowieczeństwa, zawieszonych pomiędzy dwoma światami, uwikłanymi w polityczne gry i próbujących odnaleźć swoje miejsce na ziemi. Choć sama książka nie rozwieje wątpliwości osób, które nie chcą uchodźców w naszym kraju, tak też stanowi istotne podsumowanie złożoności problemu. Pokazuje stanowiska zwykłych Libańczyków, uchodźców, jak i organizacji pomocowych. W ten sposób powstaje obraz trudny, któremu trudno nadać etykietki: zły uchodźca, dobry gospodarz. A jeszcze ważniejsza lekcja płynąca z lektury potwierdza jedną, znaną prawdę: gdyby zachodnie kraje nie zawsze mieszały się w politykę krajów obcych kulturowo, być może nie doszłoby do wielu tragedii. Tak też było w Libanie i tak też kiedyś stało się w Rwandzie czy wielu innych krajach – dawnych koloniach. Nim więc ponownie wygłosimy deklaracje na temat naszej nienawiści czy braku chęci pomocy, spróbujmy zrozumieć genezę. I choć reportaż „Opętanie…” nie dotyczy Syryjczyków, w pewien sposób jest z nimi powiązany.

I tylko od nas zależy, na ile zechcemy zrozumieć świat, który nas otacza. Tak by nie posługiwać się prostym, czarno-białym podziałem. „Opętanie. Liban” oprowadza nas po tym świecie. Może w sposób chaotyczny i z jednej strony trudny dla czytelnika, ale także przemyślany. Tym bardziej, że uchwycenie drobnych niuansów rządzących światem arabskim jest naprawdę piekielnie trudnym zadaniem. Trzeba chcieć wiedzieć więcej i rozumieć więcej, a i wtedy odnajdziemy w sobie więcej człowieczeństwa.

Tytuł: Opętanie. Liban
Autor: Jan Subart
Wydawnictwo: Państwowy Instytut Wydawniczy

Za egzemplarz recenzyjny dziękuję wydawnictwu PIW!

 

[mc4wp_form id="3412"]