Cała Polska gotuje! A co!

  27 marca, 2013

Kiedyś panowała moda na taniec. Polacy z wypiekami na twarzy oglądali gwiazdy tańczące na parkiecie, i na lodzie. Później przyszedł czas na promocję młodych tancerzy, nikomu nieznanych. Dziś już mało kto ekscytuje się tanecznymi pojedynkami. Obecnie cała Polska zachwyca się kolejnymi utalentowanymi wokalnie ludźmi. Ale oprócz tego mam wrażenie, że nasi rodacy rozkochali się w kuchni. Telewizja karmi nas kolejnymi programami kulinarnymi – zarówno produkcjami zachodnimi jak i naszymi rodzimymi. Szczególnie uprzywilejowane są weekendy, kiedy to niemal każdy kanał karmi nas porcjami wyśmienitych i smacznych dań lub rywalizacją pomiędzy uczestnikami. Bo w końcu – gotować każdy może. Wystarczy jedynie odrobina smaku, wyczucia i cierpliwości.


0

Za moimi wnioskami przemawiają liczby (które zbiegiem okoliczności zbiegły się z zamiarem napisania tekstu) – na portalu wirtualne media opublikowano artykuł, z którego możemy dowiedzieć, że aż 67 proc Polaków (oglądających telewizję) wybiera programy kulinarne. A szczególnie popularnymi są „Kuchenne rewolucje” oraz „Makłowicz w podróży”.

Makłowicze i Pascale – czyli nauka gotowania na ekranie

Pamiętam, gdy byłam jeszcze dzieckiem, co nie za bardzo interesowało się domowym ogniskiem, rodzice oglądali Makłowicza. Szczególne zachwyty słyszałam od ojca, który zachęcał mnie do wspólnego oglądania kulinarnych wyczynów charyzmatycznego podróżnika i znawcy smaków. Wtedy też nie za bardzo interesowało mnie obserwowanie pichcenia przez znane persony. Wydawało mi się to nudne – w końcu mama zawsze coś wynajdzie, ugotuje, przygotuje. Dziś, kiedy do rodzinnego domu mam spory kawałek, z chęcią poznaję kulinarne sztuczki i nowe smaki. Przegrzebuję setki przepisów i tych książkowych, jak i blogowych. Dlatego nie dziwię się, że programy kulinarne przyciągają widzów. Wydaje mi się, że chcemy jeść lepiej i smaczniej, nie tylko w restauracjach czy u mamy.

Jednym z ciekawszych osób, mających swój kulinarny program, jest wspomniany już Robert Makłowicz. Na antenie można podziwiać go od 1998 roku, gdy prowadził program Podróże Kulinarne Roberta Makłowicza. Dziś formuła programu nieco się zmieniła, ale i Pan Robert nadal raczy nas ciekawostkami ze świata, a co najważniejsze nadal prezentuje pyszne jedzenie z różnych stron, krajów, regionów. Choć kiedyś unikałam niedzielnych seansów, dziś z chęcią słucham porad i informacji dostarczanych przez Makłowicza. Nie śledzę na bieżąco odcinków, ale myślę, że to jedna z najciekawszych propozycji, które warto obejrzeć w telewizji. W czasie 30-minutowego odcinka, pokazuje nie tylko jeden, dwa przepisy przygotowane z lokalnych produktów, ale i pokazuje kulinarne zwyczaje mieszkańców odwiedzanych miejsc. Zabiera również widzów w podróż po najbardziej znaczących lokalach czy zabytkach. Makłowicz opowiada niezwykle ciekawie, przez co słucha się go z niesłabnącym zainteresowaniem. Jedynym minusem programu jest niestety prezentowanie przepisów, których nie zawsze da się przyrządzić – lokalność potraw i składników sprawia, że możemy jedynie obejść się smakiem (swoją drogą mogłaby powstać telewizja, dzięki której można poczuć unoszące się w studiu zapachy…;)

Nim jednak Makłowicz zdobył popularność, swój program kulinarny miał słynny polski kucharz Maciej Kuroń. Nie przepadałam za jego programami, choć wiele osób chętnie oglądało go na małym ekranie. Prezentował dania klasyczne kuchni polskiej, jak i te bardziej wykwintne. Choć zmarł w 2008 roku, stacja kuchniaplus nadal emituje odcinki programu „Gotuj z Kuroniem”.

Długi czas (a przynajmniej takie mam wrażenie), Makłowicz (i Kuroń) nie mieli konkurencji. Do czasu. Gdy w telewizji komercyjnej typu Polsat czy TVN zaczęły jak po deszczu wyrastać kolejne autorskie programy, które miały w różny sposób przyciągać widzów. Jednym udawało się to mniej i wtedy też bardzo szybko znikali z telewizyjnej ramówki. Wiele również zostało, dzięki czemu wybiły się takie osoby jak Pascal Brodnicki, którego lubiłam za jego niespokojną duszę i akcent, a także prezentowanie ciekawych przepisów. Ostatnio oglądałam kilka odcinków z Okrasą w roli głównej. Sympatycznie, choć jak dla mnie nieco powiewa nudą. No i gotowanie w terenie, czyżby wzorowanie się na Makłowiczu?

Rozwalamy restauracje!

Jednak prawdziwe boom na zainteresowanie się gotowaniem i postrzeganiem kuchni jako królestwa a nie zaplecza, przyniósł program „Kuchenne rewolucje”. W programie jest mniej przygotowywania potraw, a więcej doprowadzania do porządku podupadłych restauracji. Jedni ubóstwiają Gessler, inni jej nie znoszą. Jedno jest pewne, wzbudza emocje i przyciąga widzów do swojego show. Czasem jednak jej osobowość, osobiste dramaty właścicieli i pracowników przysłaniają prawdziwą ideę programu – szukanie rozwiązania na rozwinięcie kulinarnego biznesu. Program cieszy się popularnością nie tylko widzów, ale również samych restauracji, które „Kuchenne rewolucje” traktują jako ostatnią deskę ratunku. Magda Gessler zna się na rzeczy, stosuje ciekawe eksperymenty nie tylko typowo kuchenne, ale również i te dotyczące wnętrza. Kiedyś program będzie musiał się skończyć, bo ile może być podupadłych restauracji, które nic sobie nie robią z odmrażanego jedzenia czy zarośniętych brudem blatów i kuchenek. Natomiast Magda Gessler została celebrytką, a Polaków rozkochała w kulinarnych rewolucjach.

Swoją drogą, będąc przejazdem w rodzinnym domu, trafiłam na program o bardzo podobnym formacie – nazywa się bodajże „Na noże”. Nie wiem czy jest to produkcja rosyjska czy ukraińska, ale tam jest zdecydowanie ostrzej. Szef kuchni, który objeżdża restauracje jest ostry jak brzytwa i nic nie robi sobie z poniżania uczestników. Ma jeden cel: postawić do pionu restauracje. A jakim kosztem to się odbędzie, nie jest istotne. I jak widać nie tylko u nas w Polsce lubią kuchenne rewolucje, ale i na Wschodzie.

Same „Kuchenne Rewolucje” nie są polskim pomysłem. Jak w przypadku wielu innych programów, format zapożyczyliśmy z zachodnich krajów. Tym razem inspiracją stał się brytyjski program „Kitchen Nightmares” prowadzony przez nie kogo innego, jak Gordona Ramsaya, słynącego z porywczości i ostrego języka. Zresztą nie jest to jedyny program, który poprowadził.

I tak przechodzimy do sedna: rywalizacja!

Skoro udało rozkochać się widzów w gotowaniu i przygotowywaniu coraz to bardziej wymyślnych potraw, należało przystąpić do kolejnego etapu – wprowadzenia elementu rywalizacji. To zawsze się sprzedaje, szczególnie jeśli producenci umiejętnie grają na uczuciach widza. W ten sposób powstały takie programy jak Masterchef czy Hell’s Kitchen. W szranki stają kucharze-amatorzy, którzy uwielbiają gotować i którzy oczywiście pragną jednego – zdobyć pieniądze na wymarzoną restaurację. I tu oczywiście liczą się wyraziści prowadzący, którzy wiedzą jak „zjechać” uczestników, ale także jak wyrazić uznanie dla przygotowywanych potraw. Innymi słowy, wywołują emocje zarówno u uczestników jak i widzów.

Innym przykładem rywalizacji jest program „Ugotowani”. W każdym z odcinków występuje czwórka zapaleńców kulinarnych, ale i teoretycznie ciekawych osób, którzy przygotowują kolacje. Jeden uczestnik = 1 kolacja. Z prostego rachunku wychodzi, że podczas jednego odcinka obejrzymy nie tylko cztery różne wieczory, ale i 12 różnych dań (od przystawek przez danie główne po deser). Każdy z uczestników ocenia kolację konkurenta w skali od 1 do 10. Osoba, która uzbiera najwięcej punktów wygrywa 5 tys. złotych. Mam jednak wrażenie, że tak jak w przypadku pierwszej serii skupiano się przede wszystkim na kulinarnych doznaniach, tak teraz uczestnikom (i realizatorom) zależy przede wszystkim na zaskoczeniu innych swoimi pasjami, swoim mieszkaniem czy dziwnymi rozrywkami. Niestety.

A jak to się zaczęło

Gotowanie na ekranie stało się popularne w latach 60 w Stanach, gdy gwiazdą swojego programu kulinarnego stała się Julia Child. To dzięki niej Amerykanie poznali kuchnię francuską. Aby przekonać się, jak Julii udało się stać tak popularną kucharką, a jej programy cieszyły się niesłabnącym zainteresowaniem, polecam obejrzeć film Julie i Julia, w której zagrała niezawodna Meryl Streep. Julii nie było łatwo – we Francji uważano, że gotowanie w restauracjach i szkołach uchodzi jedynie mężczyznom. Pomimo to kobieta zafascynowana bogactwem smaków tak różnym od prostej, amerykańskiej kuchni, wzięła sobie za cel, spopularyzowanie specjałów pochodzących z tej części Europy. W międzyczasie, w filmie, poznajemy pisarkę Julie Powell, która postanowiła w przeciągu roku ugotować wszystkie potrawy pochodzącej z bestsellerowej książki Julie and Julia: 365 Days, 524 Recipes, 1 Tiny Apartment Kitchen. Ekranizacja nie jest dla każdego – osoby nie lubiące kuchni, mogą się nudzić i niecierpliwie wyczekiwać końca. Pozostałym gorąco polecam! Być może film stanie się inspiracją dla kolejnych wyzwań kulinarnych.

julie&julia

 

Kilka słów na koniec

Do napisania dzisiejszego postu nie skłoniły mnie liczby przytoczone na początku tekstu, a pewna ciekawostka, którą przeczytałam jakiś czas temu. Otóż okazuje się, że wraz z upływającym wiekiem, zanikają kubki smakowe. Im w młodszym wieku byliśmy, tym bardziej wybrzydzaliśmy. Nie zauważyliście, że jako dorośli ludzie, chętniej próbujecie nowych smaków albo też polubiliście potrawy, których jako dzieci byście nie tknęli? To nie dojrzałość, a niestety zwykła fizjologia. Dlatego mój wniosek jest następujący: to nie dorośli kucharze powinni być sędziami, a dzieci, które wrażliwe na każdy smak, powiedzą co jest smaczne, a co nie nadaje się do spożycia (co oczywiście zademonstrują stosownym grymasem). I są dużo bardziej zabawne, subtelniejsze i przede wszystkim nie przesiąknięte showbiznesem. Chcecie poznać opinie fachowca, nie idźcie do telewizji – spytajcie Wasze dzieci. Jeśli ze smakiem zjedzą Waszą potrawę, możecie uważać się za mistrzów kuchni. A jak wiadomo, dzieciom bardzo trudno dogodzić 😉

Oglądacie programy kulinarne czy ich unikacie? Jesteście na czasie z „Kuchennymi rewolucjami” czy nie rajcują Was programy tego typu? I jak z Waszym gotowaniem? Preferujecie szybką kuchnię czy wolicie celebrować potrawy?

 

[mc4wp_form id="3412"]


%d bloggers like this: