– Ach czy widziałaś wykres z mojego ostatniego sprawozdania?
– Kotku, oczywiście! A to odchylenie standardowe, gdy badałeś długość śpiewu ptaków na półkuli północnej?
– Jej, aż mam dreszcze! Muszę zaraz wracać dalej analizować raporty!
– Oczywiście kochanie, tylko jeszcze chwile wyszepcz mi tym niskim głosem trochę informacji o ankietach, które ostatnio przeprowadziłeś…
– Grrrrr….
Nie, to nie fragment taniego romansu dla matematyków. To w sumie też nie fragment spektaklu „Lista męskich życzeń”, który miałam przyjemność obejrzeć w Teatrze Imka. Ale przyznam, że tak sobie mogłabym wyobrazić jedną ze scen, gdyby reżyser przeniósł bohaterów do sypialni i pozwolił nam podejrzeć ich „harce”. Bo rzecz tak się ma, że warszawska sztuka opowiada o miłości. Fizycznej, emocjonalnej, idealnej.
Zbyt idealnej.
Ale… Kto by nie chciał poznać swojej połóweczki jabłka, pomarańczki, arbuzika? Dopasować się jak dwie pesteczki w gnieździe nasiennym gruszki? Och i ach, wzdychać tak każdego dnia, ze zrozumieniem słuchać wzajemnych opowieści, siedzieć przy kominku, bez sprzeczek, z czułością? Kto by nie chciał tego lukru spływającego po ściankach babki? Czekoladowego królika, który rozpływa się w ustach z każdym kęsem? Kto nie marzy o tej idealnej partnerce czy partnerze, z którym przemierzymy rubieże naszego świata i wspólnie wejdziemy na każdy szczyt.
Ok, może nie każdy marzy o takiej miłości, ale większość już na pewno. A nasz główny bohater sztuki, Bill, trochę zapomniał o tych marzeniach. Wybija mu właśnie sześćdziesiątka, za sobą ma nieudane małżeństwa, a obecnie wspiera go jedyny przyjaciel Leon, który co by tu nie owijać w bawełnę, harcerzykiem nie jest. Konwencjonalny też nie, więc w ramach prezentu urodzinowego postanawia wręczyć mu dość nietypowy prezent: swatanie u Cyganki. Brzmi trochę strasznie, a trochę jak za zamierzchłych czasów, gdy nasze prababki szukały dla swych córek idealnych mężów we wsi. Bill nie musiał nawet zbyt wiele zrobić, wystarczyło, że na kartce wypisał 10 cech idealnej partnerki. Ułożone w kolejności od tej najważniejszej do tej najmniej istotnej.
Pomyślcie sobie! Mieć tylko kartkę i długopis. I magiczną moc Cyganki. I w ten sposób zdobyć kobietę idealną? Trudno w to nie wątpić, więc i sam Bill nie wierzył w naciągane teorie przyjaciela. Ale że przecież trochę zabawy nikomu jeszcze nie zaszkodziło, więc wspólnymi siłami przygotowują przepis… Listę męskich życzeń. A dokładniej listę życzeń Billa. Z odrobiną fantazji Leona.
Bill jak zaczarowanym ołówkiem Piotrka i Pimpka kreuje obraz wymarzonej kobiety. Zabawnej, mającej wiedzę z różnych dziedzin nauki (w tym oczywiście najważniejszej, królowej nauk, statystyki!), lubiącej pocałunki i… seks oralny (to rzecz jasna pomysł Leona). Wszak musi być trochę duszy i trochę ciała. Choć może i ciała nie, bo duży biust ostatecznie nie ląduje na liście. Czy jednak Cyganka znajdzie wymarzoną partnerkę dla Billa? Czy to może słabych lotów żart Leona, który chciał wyrwać z okowów nudy swego przyjaciela?
Jak kończy się nagranie własnej sekstaśmy?
„Lista męskich życzeń” gra więc trochę z nami widzami, tu puszczając oczko, tam do nas nieśmiało się uśmiechając. I choć w teorii scena należy do Panów, Waldemara Obłozy (Billa) i Kacpra Kuszewskiego (Leona), bo to oni zdają się rządzić tym teatralnym światem, to dość szybko pałeczkę przechwytuje owa tajemnicza kobieta, Justine, którą zagrała Urszula Dębska. Trio przechodzi na scenie przeróżne przemiany. Choć trzeba powiedzieć, że to właśnie Ula musiała wykazać się największą elastycznością w kreowaniu swojej postaci. Raz musiała być seksbombą, a raz zbyt rozchwianą emocjonalnie kobietą, niepewną swoich możliwości i zalewającą się łzami. Tu powinna sprzątać, tam być pewną siebie, by za chwilę być złośliwą dla Leona. Tranzycje te są naturalne, a jednocześnie mocno zauważalne, dające przejść szybko z jednego stanu do drugiego. Wtóruje tym zmianom Obłoza, który szybko adaptuje się do nowych warunków i jak brzydkie kaczątko przemienia się w łabędzia. Z ciapy statystyka staje się orędownikiem nowoczesnego związku. Tylko Leon, znaczy się Kacper musi przyglądać się wszystkiemu i wbrew sobie (i wyobrażeniom innych) zacząć być tym rozsądnym.
Sztuka z każdą minutą przyspiesza. I choć w pierwszej części zdarza się jej odpłynąć w rejony lekko nudnawe, na całe szczęście są one nieliczne. A przy tym stanowią preludium do tego, co wydarzy się w akcie drugim. A tam to już istny armageddon. Nic i nikt się nie zatrzymuje. Akcja gna, śmiech nie schodzi z paszczy, tak, że tylko aktorów, jak i całą obsadę rzecz jasna, można pożegnać gromkimi brawami.
„Lista męskich życzeń” to lekka, choć nie głupkowata komedia, idealna na weekendową przystawkę. Z jednej strony dostarcza rozrywkę, a z drugiej strony zadaje ważne pytanie: czy rzeczywiście możemy znaleźć idealną drugą połowę? Czy da się żyć w idealnym związku? Czy wreszcie nie stawiamy zbyt wysokich oczekiwań drugiej połowie, zapominając w tym wszystkim o tym co najważniejsze: o obustronnej miłości i szacunku potrzeb drugiej osoby.
A gdyby ktoś się martwił, że jest zbyt seksistowsko, a testosteron zbyt mocno wylewa się z teatralnych desek, uspokajam. Tylko trzeba wyczekać zakończenia. Po nim każdy wyjdzie z teatru zadowolony.
Reżyseria: Artur Barciś
Muzyka: Ygor Przebindowski
Scenografia: Magdalena Michalska
Obsada:
Bill – Waldemar Obłoza
Leon – Kacper Kuszewski / Krzysztof Wieszczek
Justine – Aneta Zając / Urszula Dębska