– Cześć!
– Hej! W końcu wolna?
– Nie do końca… Muszę niedługo wracać, bo mały nie chce zasypiać beze mnie.
– No co Ty? A nie możesz go zostawić z ojcem? Popłacze, popłacze i przestanie. Rozpieszczasz go kochana.
– …. %%%??$$%75&&%?
Lecz ja nie o tym. Ja dziś o tym, co w kobiecej duszy gra. I o tym, co dlaczego to nie mężczyzna powinien decydować o nas samych. Jak i zamianie ról, która obnaża słabość pewnych zachowań. Ale i też do czego może ono doprowadzić. To tak w skrócie.
Przypomnijmy sobie czarny protest z 2016 roku, kiedy to kobiety powiedziały głośne „nie”. W demonstracjach wzięły udział nie tylko kobiety, które były przeciwne zaostrzeniu prawa aborcyjnego. Stanęły tam kobiety, które domagały się wolności. Swobody w decydowaniu o swoim ciele. To nie ginekolog, to nie polityk czy wreszcie to nie ksiądz ma prawo decydować o trudnych decyzjach kobiety, lecz ona sama.
A w trakcie ogólnopolskiej dyskusji o prawach kobiet, widzimy takie obrazki jak poniżej. I to nie z mediów prawicowych, tak nisko ustawiających kobietę w drabince społecznej, podporządkowującej się patriarchalnym wartościom:
Źródło: natemat.pl
I tak oto panowie przy stole rozmawiają sobie o kobiecych bolączkach. Siedmiu wspaniałych jak ich wtedy nazwał Internet bez ani jednej rzeczniczki (czy to zwolenniczki czy też przeciwniczki) kobiecej części społeczeństwa rozprawia o aborcji i (nie)prawie do własnych wyborów. A zaraz potem szczeciński NFZ popisuje się swym programem konferencji dotyczącej opieki medycznej nad matkami w czasie ciąży, porodu i połogu, w którym to wystąpić mieli… sami mężczyźni. Ani jednej kobiety – ekspertki, która przedstawiłaby najważniejszy punkt widzenia…. Bo kobiecy. Chyba że biologia zwariowała, a ja żyję w świecie, w którym wydarzenia z filmu „Junior” stały się rzeczywistością. I na ulicach będziemy widywać się więcej takich Arnoldów Schwarzeneggerów.
Możemy się oburzyć lub wziąć sprawy w swoje ręce. Jak nie mieczem, to choć absurdem zawojować męski świat. Wytykając im to, czego próbują nie rozumieć ci najwyżej postawieni.
Możemy więc porozmawiać o Viagrze. Spotkajmy się przy stole, same, bo przecież o męskim przyrodzeniu i problemach z nim związanych wiemy najlepiej. Doskonale zdajemy sobie sprawę z emocji, jakie wywołują pewne… niedogodności. Na pewno porozmawiamy z wyczuciem, z uszanowaniem dla męskiej niedoli.
Choć czasem to taka trochę walka z wiatrakami. By ktoś usłyszał głos kobiety, ona musi przyjąć rolę mężczyzny. By pokazać problem, należy zacząć mówić ich głosem. Nie wystarczy tylko rzeczowa debata – bo nie jesteśmy tam zapraszane. Gdy nawet uda się przedrzeć do sejmowej mównicy, zostajesz zignorowany przez większość. Choć wcześniej udającą, że mówi głosem walczących.
Byleby tylko przy zamianie ról, nie spotkała nas taka smutna przyszłość:
By mówić ich głosem, ale pozostać sobą. By po prostu mówić. Uczestniczyć. I walczyć o słuszną sprawę. O RÓWNY GŁOS. O obecność, której tak teraz brakuje. O brak wykluczenia w dyskusji, która Cię dotyczy. I nie ważne, czy będziesz z prawa, lewa czy środka. Ważne, abyśmy mówiły. I miały zawsze do tego prawo.
Przeczytaj również „Nie ma kobiet, nie ma gwałtów. Najlepsze kampanie społeczne”