Pierwszy sezon „The Bear” to prawdziwy rollercoaster. Wsiadasz i nie wiesz, czy w trakcie jazdy Cię nie zemdli. Ale gdy wyłączysz ostatni odcinek, czujesz jak buzuje w Tobie adrenalina, a co gorsza chcesz więcej. Bo ten serial działa jak narkotyk. Uzależnia i trudno go odstawić. Problem w tym, że wcale a wcale nie ładuje w nas pozytywnych emocji.
Razem z bohaterami tarzamy się w kulinarnym bagnie, które wciąga i nie chce puścić. Jest tak gęste, że zastanawiamy się, czego się chwycić, by nie zatonąć z głównym statkiem. Trudno jednak wyobrazić sobie inne emocje, gdy właściciel przybytku zwanego „The Beef”, taniej restauracji serwującej kanapki z wołowiną, popełnia samobójstwo, a na jego miejsce wchodzi jego brat, Carmen. Już samo to sprawia, że pracownikom trudno odnaleźć się w nowej rzeczywistości. Ale co gorsza, Carmen, słynny szef kuchni, zaczyna wprowadzać własne porządki. I to dosłownie, bo kuchnia, w której pracują, daleka jest od sterylności. Garnki poprzypalane, oblepione. W kątach tłuszcz z zeszłego lata. Brakuje tylko karaluchów, które biegałyby radośnie po podłodze. Magda Gessler już zacierałaby ręce szykując się do batalii na talerze. Twórcy nie szczędzą nam widoków zakamarków kuchni. Brudnych rogów, brudnych naczyń. Skwierczącego tłuszczu pod wołowiną. Ale trzeba przyznać jedno: nawet gdy restauracja zostaje zmiażdżona przez amerykański sanepid (tudzież podobną instytucję), klienci nadal ustawiają się w kolejkach, by zjeść kultowe (?) kanapki.
Bliskie spotkania w „The Bear”
Sceny kręcone w restauracji potęgują emocjonalną klaustrofobię. Kamera przeciska się przez ciasne korytarzyki, z bliska oglądamy nie tylko ręce krojące warzywa, czy smażące się właśnie mięso, ale przede wszystkim przyglądamy się twarzom bohaterów. Co już samo w sobie wybija nas ze strefy komfortu. Wrażenie to potęgują kłótnie, wrzaski, nieporozumienia, złość, gniew, łzy, porażki, niepowodzenia. Na całe szczęście, odcinki nie są długie, bo widz mógłby wewnętrznie eksplodować przy dłuższej ekspozycji na taką huśtawkę emocji. Zdarzają się zabawne przerywniki, które rozładowują atmosferę, która momentami staje się nie do wytrzymania. Wiadomo, że i tak wybuchnie, ale może z mniejszą siłą?
„The Bear” to serial, który pokazuje mroczną stronę kuchni. Jak na dłoni, czy może bardziej jak na talerzu, widać tu wszelkie niedoskonałości, a brak współpracy i porozumienia skutkuje rozrzuconym i zmarnowanym jedzeniem czy kiepską wydajnością. Jeśli zespół nie znajdzie wspólnego języka, to nawet najlepsze danie zostanie spartolone bądź niewydane klientom. I pomimo że atmosfera w „Te Beef” (restauracji) jest tak gęsta, że można ją kroić nożem, widać tam światełko w tunelu. Czy jednak jest na tyle jasne, by pociągnąć ten biznes do końca, a przy okazji nie zebrać ze sobą stery trupów? Serial stanowi zbiór scenek codzienności restauracji. Tu i teraz. To właśnie kuchnia stanowi główny plan. Owszem, przenosimy się w różne miejsca Chicago, ale wciąż i wciąż związane jest to z restauracją. Bohaterowie nie mają praktycznie swojego życia prywatnego / towarzyskiego. A nawet jeśli mają, to raczej w pewnym stopniu skażone traumą.
Horror bez efektów specjalnych? Emocje sięgające zenitu? Koniecznie zobacz Get out!
Jak Carmen, który zmaga się nie tylko z samobójstwem brata, ale także jego uzależnieniem. Jako słabszy i młodszy brat walczy sam ze sobą, by przywrócić pewność siebie, sponiewieraną przez kolejnych szefów kuchni. Jak Ricki, rozwiedziony, próbujący posklejać swoje życie po śmierci najlepszego przyjaciela. Jak Sydney, która nie umie znaleźć swojego miejsca, pomimo dużych umiejętności kulinarnych. Ale… pracując w kuchni, zostawiasz tam niemal całe swoje życie. I serce. Oddajesz bezgranicznie swój czas, zapominając, że gdzieś tam jeszcze jest inne życie niż to, toczące się pomiędzy blatem a palnikiem. Czy jednak nasi bohaterowie będą potrafili podążać za światełkiem?
Spektakularny koniec czy nowy początek
Najciekawsze w tym telewizyjnym eksperymencie jest to, że fabuła niemalże nie istnieje. Są poszczególne scenki, które składają się na piękną kulinarną katastrofę. Pandemia nie oszczędziła wielkich, dlaczego więc „The Beef” miałoby unosić się na powierzchni? Kolejne dni bohaterów przybliżają ich tylko do spektakularnego końca. Jednak gdy fabuła to tylko zlepek scen (pięknych na swój sposób, a jednak prozaicznych), to dialogi, emocjonalność, chemia pomiędzy aktorami, zdjęcia/ujęcia razem stanowią niesamowitą, choć męczącą wyprawę wprost do wnętrza hell’s kitchen.
Aktorzy zostali dobrani wyborowo. Sposób kręcenia wymusza na nich co najmniej bardzo dobrą grę aktorską, bo każdy fałsz byłby szybko wykryty. I można ich nie lubić, mogą nas wkurzać, irytować (ja na przykład nie polubiłam Sydney, ale może to wynika z tego, że niektóre jej zachowania przypominały moje własne sprzed kilku lat), ale to tylko znaczy, że każdy z nich odrobił pracę domową i wykreował swoją postać tak jak powinien. Oczywiście są postacie drugoplanowe, które stanowią wyłącznie dopełnienie obsady, ale i one mają swoje 5-minut i najczęściej to właśnie one w sposób humorystyczny przełamują to rosnące napięcie pomiędzy głównymi bohaterami.
Brzmi jak danie zasługujące na gwiazdkę Michelin? Ano prawie, ale jeszcze nie. Bo pierwszy sezon wydaje się być przystawką. Preludium do czegoś większego. I choć wiele elementów stoi na wysokim poziomie, to brakuje tej puenty, kropki nad i. Czasem natężenie awantur i negatywnych emocji na ekranie zbyt mocno przytłacza i staje się trudne do udźwignięcia. Ale istnieje szansa, że drugi sezon przegoni pierwszy. Takie chodzą słuchy od tych co widzieli.
We’ll see 😉
Serial dostępny na disney+