Życiową niedorajdą być #naocznyfelieton

Ogólne  16 lutego, 2021

Po raz kolejny czytam artykuł o tym, jak to współczesne dzieci są pierdołami, są upośledzone i nie potrafią ogarnąć się życiowo. I za każdym razem dostaję palpitacji serca. Bo wiecie o moim, roczniku 89 też tak mówiono. I zapewne rocznik 79 dostał taką samą łatkę. Bo ta wojna pokoleniowa musi mieć przecież swojego zwycięzcę, a nasze, moje, Twoje pokolenie było lepsze, prawda?


0

No nie było. Podobno rodzice nie mają teraz czasu dla dzieci. Pędzą w tym szalonym świecie za karierą, a jednocześnie przez ten pęd wyręczają dzieci we wszystkim byleby było szybciej. No więc miarą nieogarnięcia życiowego jest fakt, że rodzic ubierze dziecko, zawiąże mu buta, nie pozwoli na samotne wędrówki po mieście, po osiedlu.

Cofnę się więc na chwilę do moich czasów. Ja też pamiętam jak musiałam szybko się usamodzielnić. Bo tata alkoholik, bo mama pracująca w nocy, by zarobić, by mieć co ugotować dzieciom. Właśnie szłam do pierwszej klasy. Mama odsypiała, poza tym jak tylko wstawała miała na głowie dwójkę niesfornych, malutkich dzieci. Więc wstawałam, kroiłam sobie chleb – tak ostrym nożem. Tak, kiedyś nie było krojonego chleba. Jaka ja byłam z siebie dumna, bo przecież potrafiłam sama zrobić sobie kanapki! Koleżanki nie potrafiły! Tylko co mi dziś po tej umiejętności, skoro i tak większość z nas kupuje krojony chleb? Pewnie, można kroić, ale czy to, że nauczyłam się tego mając lat 7 czyni mnie lepszą? Oj nie. Bo ja na przykład miałam schrzanioną rodzinę. Ot co.

No ale przecież nie tylko kroiłam. Jako kilkulatka, samopas latałam po podwórku, po sadzie. No i bum. Zdarzyło się. Włożyłam ręce do przygaszającego się ogniska. I zonk. Niemalże do 18 roku życia miałam problem z ogniem, z używaniem zapalniczki, podpalaniem kuchenki. No ale przecież, a jakże, mogłam robić co chciałam! Byłam jako kilkulatka taka samodzielna!

Z resztą Ci sami, którzy tak głośno krzyczą, że to pokolenie takie stracone jest, stanęliby zaraz w pierwszym szeregu, by wskazywać palcem matkę, która w ten sposób nie upilnowała swojego dziecka. Jak mogła dopuścić do tego? Zajmowała się swoimi sprawami, a nie dzieckiem? Gotowała, sprzątała, pracowała, przeglądała neta a może czytała książkę. Jak ona śmie?!

Wyobraźcie sobie, że widzicie kilkulatka (przedszkolaka, dla uściślenia) w sklepie. Pomyślicie sobie: jaki on jest mądry, samodzielny, jaki cudowny chłopczyk, który sam robi zakupy. Nie, bo pierwsza myśl jaka Wam się pojawi w głowie: a gdzie są jego rodzice, bądź pewnie częściej: gdzie jest jego matka?

Poszedł ten kilkulatek do tego sklepu. I ja chodziłam sama do szkoły, Tylko dziś, gdybym miała przechodzić przez tą samą ulicę, co 25 lat temu, to szczerze, sama, jako dorosła osoba, nie podjęłabym się tego ryzyka. Ach i rozbawił mnie jeden fragment, który dawno temu przeczytałam i który dziś sobie odświeżyłam:

Dzieciom zakłada się kaski, gdy jadą rowerem czy na nartach. Dodatkowo nakolanniki, nałokietniki i ochraniacze na dłonie – gdy zakładają rolki. Przy jeździe konnej modne stały się żółwiki, czyli ochraniacze na kręgosłup. Wszystko dla ich bezpieczeństwa. Zapomina się jednak przy tym o najważniejszym – o zrozumieniu przez dziecko konsekwencji swojego zachowania. Jeśli postąpi nierozważnie, powinno zaboleć, bo ból ostrzega i uczy. Jeśli postąpi głupio, powinno zaboleć mocno i boleć długo, bo ból to najlepszy nauczyciel. Ale nie zaboli w ogóle, bo są środki ochronne. A jeśli Jaś się nie nauczy, że prędkość na rowerze plus nieuwaga są groźne i mogą wywołać ból, Jan nie zrozumie, że szybkość auta plus nieuwaga oznacza już śmierć.

Na pewno dziecko nauczy się odpowiedzialności, gdy do końca życia skazane będzie na wózek. A znam takie przypadki.

No ale już pomińmy typowe umiejętności, które prędzej czy później i tak dziecko nabędzie. Bo będzie musiało nabyć sobie prezerwatywy, gdy będzie chciało uprawiać seks. Pójdzie do tego sklepu i kupi. Oby. Bo w sumie ważniejsze niż to, że pójdzie do sklepu/apteki czy gdziekolwiek, to powinno być, żeby w ogóle tam poszło. Żeby wiedziało, że jednak jak już chce się podjąć taki krok, to trzeba się odpowiednio zabezpieczyć. Coby wpadki nie było. Na przykład. Zamiast tego, że potrafi iść do sklepu i kupić co matka każe, potrafi rozróżnić to, co jest zdrowe, od tego, co jest tylko stekiem bzdur producentów. I że gdy już sam będzie robił(a) zakupy, nie musi za każdym razem dzwonić do mamy, taty, żony, męża i dowiadywać się, czy na pewno to miało być? Czy to będzie odpowiednie? Tylko gdy stanie przed półką, będzie w stanie podjąć samodzielną i dobrą, konsumencką decyzję. Bo przecież znacie te wszystkie historie, prawda?

Mój miał napisane cukinia kupił cukier i był z siebie bardzo dumny, bo wziął biały i brązowy bo nie wiedział jaki

Albo

Mój syn będzie mężem…kiedyś – kup śmietanę 36%”. Nie było to kupił dwie 18%

Kupić cukinię zamiast cukru to jedno, ale na przykład trzeba stanąć przed dylematem, kupić pomidora z polski czy jednak importowanego, bo tańszy. Kupić wodę dla dziecka, ale przecież woda dla dziecka wcale nie musi być zdrowa! Niech cholera strzeli to wszystko, bo w rzeczywistości woda może jednak okazać się napojem i duma z dobrze dokonanego zakupu szybko uleci, gdy się okaże, że dziecko to jednak ma problemy z zębami. Na przykład.

No ale przecież dziecko takie samodzielne, umie chodzić do sklepu. A czy będzie umiało podejmować słuszne decyzje finansowe? Będzie wiedziało czy opłaca mu się ten kredyt czy jednak bank przegiął ze swoją ofertą, bo gdzieś w dole okazało się, że ma jednak pełno gwiazdek, kruczków i  innych podchwytliwych pytań. A może zamiast czekać na głodową emeryturę Państwa, lepiej zadbać o przyszłość 40 lat wcześniej?

Zostawmy jednak ten sklep. Weźmy ten nieszczęśliwy komputer. Dzieci przecież tylko grają, czatują, nic nie robią, tylko zatracają się w tym technologicznym świecie. I płaczemy, ubolewamy, załamujemy nad nimi ręce. Bo jak to? A z drugiej strony: niech zostanie programistą! Bo wszak programiści to tyle teraz zarabiają! Musi nim być! I za chwilę: Franek, ale weź już wyłącz ten komputer! Czyś Ty oszalał? I tak, nie zaprzeczam, obecnie jest to zagrożenie. Ale ja już też wychowywałam się na grach. Uwaga, żyję i mam się dobrze! Mój mąż także – on to już w o ogóle! Potrafił z kolegami przesiedzieć długie godziny! Ale wiecie co, nawet jest zaradny życiowo. Bo i zrobi ściankę wspinaczkową dziecku i naprawi samochód jak się zepsuje. A jest, uwaga, programistą! I co więcej, przez gry nauczył się całkiem nieźle angielskiego. Pamiętam, jak będąc pacholęciem, słyszałam te wszystkie przytyki (w życiu, w filmach, serialach): „No poprosiłam go, żeby naprawił kran. Pół roku temu. Nadal nie zrobił. Za to meczyk sobie ogląda, piwko pije!”. Za to jakby obiad magicznym sposobem nie pojawił się na stole… To by była afera! Na wszystkie bloki w okolicy!

Co jednak najważniejsze, trzeba mieć z tyłu głowy jedną rzecz: pierdołą i ciapą będą niedługo osoby, które jednak nie korzystają z komputera na co dzień. Oczywiście, nic nie zastąpi pewnych zawodów, jak kucharza, policjanta czy lekarze (a może?). Tyle że sprawne korzystanie z komputera jest dziś umiejętnością niezbędną. Takie czasy, sorry. Nie żyjemy w epoce kamienia łupanego. A to, że musimy edukować o zagrożeniach. I edukować o tym, że istnieje coś więcej niż świat wirtualny – to jest umiejętność, którą trzeba wpajać. By mądrze korzystać. Nawet jeśli gramy.

No i dochodzimy do najważniejszego. Relacji. Bo przecież nasze dzieci, to pod tym względem są mega upośledzone. Rodzice nie poświęcają im czasu!

Och, bo na pewno kiedyś było inaczej! Rodzice naszych rodziców na pewno czytali mnóstwo bajek na dobranoc, tulili, wychodzili na długie spacery. Znam trochę inne historie. W których to właśnie dzieci żyjące w świecie, gdzie matka haruje, a to w pracy, a to w domu – sprzątając, gotując i to bez tych wszystkich udogodnień, które teraz mamy! I na pewno miała siłę usiąść i jeszcze z dzieckiem odbyć niesamowitą sesję pełną przygód. Od walki z kartonowym potworem, kończąc na próbie nauki czytania. I ojciec, który to wracał z pracy, zasiadał na kanapie i czekał, aż obiad wjedzie na stół. A co ciekawego grają w telewizji? Nieważne, poskaczemy z kanału na kanał.

– Tato, pójdziesz pograć w piłkę?
– Nie teraz, zaraz będzie meczyk. Stefan wpadnie do nas

Wielu naszych (w sensie mojego pokolenia) rodziców wyrosło w domach, nie dostając od rodziców zaangażowania emocjonalnego czy nawet zaangażowania w ich życie. Bo to nieważne. Przynajmniej kiedyś.

Moja mama próbowała to zmienić. Próbując być z nami. By dać nam to, czego sama nie dostała. I nie miała do dyspozycji książek o tym, jaką szkodę wyrządzamy dziecku, gdy nie jesteśmy obecni w ich życiu.

Wiecie, kiedyś elementem wychowania było lanie. Nawet nie klaps w dupę. Tylko lanie, takie z pasem, że aż tyłek świszczał. Dziś tego nie ma. Ja już jestem wychowana bez tego. I cieszę się, że moja mama potrafiła nas wychować bez użycia przemocy. U niej już tak różowo nie było. I u jej kolegów również. A jak wszyscy wiemy, przemoc rodzi przemoc. Patologia patologię. Dzieci z rodzin patologicznych czy nawet wyzutych z emocji, niosą duży bagaż. Były samodzielne, tylko co z tego?

W zdjęciu tytułowym znalazł się kadrem z Tytusa, Romka i Atomka. Zeszyt z 1988 roku.

 

[mc4wp_form id="3412"]


%d bloggers like this: