Przygoda, questy, zamki i książki, czyli witamy w Zamku w Kliczkowie

Ogólne  2 maja, 2018

Zaszaleliśmy z ilością kilometrów jak na weekendową wyprawę. Ale kto by się przejmował takimi rzeczami, gdy w Black Friday wykupiliśmy ofertę. Wyjechaliśmy w piątek, wróciliśmy w niedzielę. Żałujemy, że nie byliśmy tam jeszcze jeden dzień dłużej. Gdzie nas wywiało? Do Kliczkowa. A dokładniej do Zamku w Kliczkowie.

Bo która mała dziewczynka nie marzyła, by przez jeden dzień być księżniczką, która wygląda przez swoje okno w komnacie, wypatrując na dziedzińcu swego ukochanego? Mi prawie się udało, choć bez pięknej sukni, a w sportowych spodniach i nie wypatrując księcia, a turystów spragnionych spokoju podobnie jak my. Kto by jednak zastanawiał się nad takimi szczególikami, gdy zew przyrody usłyszeliśmy i całe dwa dni spędziliśmy poza zamkiem. Ot, tacy królowie jesteśmy!


1

Przestrzeń wokół Zamku

Pojechaliśmy bez naszego pacholęcia, bo przed ślubem i do jesieni, to pewnie jeden z nielicznych wyjazdów sam na sam. Babcia zgodziła się przygarnąć wnuka, więc i my mogliśmy w pełni cieszyć się urokliwą okolicą. I choć sam zamek oferuje wiele atrakcji, my wybraliśmy swoje własne, a dzień i tak uciekł nam niesłychanie szybko! Zamiast spieszyć się, by zrobić jak najwięcej, postawiliśmy na… pełny chillout.

Za zamkiem znajduje się dość duży park, z dużą ilością wolnej przestrzeni. Nie brakuje altanek, pieńków i niewielkiego placu zabaw dla dzieci. Przeszliśmy się alejką, ustrzeliliśmy miejsce i… czytaliśmy. Wieki już nie czytałam w takim spokoju na świeżym powietrzu. Podziałało niczym narkotyk, i na mnie, i na lubego, bo zupełnie odlecieliśmy. On z Pratchettem, ja z bohaterami „Tamtych dni i tamtych nocy”.  Koślawo pograliśmy też w speedmintona. Koślawo, bo od kiedy nasz maluch jest na świecie, nie mieliśmy rakiet w dłoniach. Więc ani to szybkie nie było, ani celne. Wieczorem spróbowaliśmy jeszcze raz przy pomocy specjalnej fluorescencyjnej lotki – to dopiero była zabawa, gdy w ciemnościach szukało się wzrokiem latającego obiektu niczym igły w stogu siana. Choć trzeba przyznać szczerze, że owa gra była równie niecelna jak za dnia. Do speedmintona jak i do badmintona boiska nie potrzeba, więc wystarczy wybrać jeden z placów znajdujących się przy zamku. A żeby Morfeusz wziął nas w swoje objęcia, skorzystaliśmy jeszcze z klimatycznego basenu i sauny.

Gdyby ktoś chciał w pełni wykorzystać uroki zamkowych atrakcji i miał więcej czasu niż my, to może:

  • wybrać się na jazdę konną po okolicznych terenach. Lub po prostu nauczyć się jeździć konno
  • wybrać się na zabiegi do zamkowego SPA.
  • zagrać w tenisa
  • wypożyczyć rower i udać się na przejażdżkę po okolicznych lasach

I tu musimy przyznać się do pewnego grzechu. Nie odwiedziliśmy słynnego i być może jedynego w Polsce cmentarza dla koni! Odłożyliśmy poszukiwania dwóch kamiennych płyt, które pozostały, na później. NA PÓŹNIEJ, które już nigdy nie nastąpiło. Nie popełnijcie tego samego błędu co my! Cmentarz dla koni powstał podczas projektowania ogrodu w stylu angielskim przez słynnego architekta Edwarda Petzolda. Jeszcze w latach 50 XX wieku stało tu kilkanaście tablic upamiętniających ulubione konie księcia.

Questy

Przez przypadek odkryliśmy ciekawą aplikację, w której znalazł się również Zamek Kliczków. Jeśli chcielibyście dowiedzieć się nieco więcej o zamku i jego historii, zainstalujcie sobie aplikację „Questy”. Wybieracie odpowiedni quest i…. przygoda jest Wasza! Musicie odkrywać kolejne punkty na mapie. A jak je znaleźć? Musicie kierować się wskazówkami ukrytymi w rymowanych wierszykach. Gdy dotrzecie do odpowiedniego punktu, telefon odblokuje Wam pytanie i kolejną wskazówkę. I tak do mety! Na końcu możecie dostać symboliczną nagrodę.

Każdy quest to punkty – a punkty to ranking i możliwość wygrania… weekendowego pobytu w Zamku Kliczków. Tak więc jest o co walczyć.

Zamek Kliczków

Historia zamku sięga już XIII wieku, kiedy to w 1297 roku na rozkaz piastowskiego księcia Bolka I Surowego pobudowano murowano-drewniany budynek, by ten chronił przed czeskimi najazdami. Zamek przechodził z rąk do rąk, choć przez długi czas należał do niemieckich rodów. W 1391 roku posiadłość zakupił Henryk von Rechenberg. Należący do rodu Kacprowie rozbudowali budowlę w stylu renesansowym. To również dzięki nim Kliczków w 1610 roku otrzymał prawa miejskie (co dziś wydaje się dość zabawne, bo sama miejscowość jest naprawdę niewielka, po godzinie 20.00 kompletnie nic się nie dzieje, nawet stacja benzynowa jest zamknięta). W trakcie trwania wojen napoleońskich posiadłość została zniszczona i zrabowana.

Na początku XIX wieku jeden z przedstawicieli rodziny Solm-Tecklenburg dodał do zamku neogotycką wieżę nazwaną Wieżą Jenny, zbudowano również ujeżdżalnię. Ostateczny kształt zyskał dzięki hrabiemu Fryderykowi zu Solms-Baruth, który zlecił przebudowę zamku dwóm berlińskim architektom, którzy swoim projektem nawiązali do zamków znajdujących się nad Loarą.

I choć sam zamek przetrwał zawieruchę II wojny światowej, to w 1945 roku został ponownie rozgrabiony, tym razem przez Armię Czerwoną i szabrowników. Nim Zamek stał się Centrum SPA i jednym z najczęściej polecanych zamkowych hoteli, był przez chwilę nawet Ośrodkiem Szkolenia Poligonowego Wojsk Lądowych Żagań.

Tak więc bogatą historię zamek ma, a dla lubiących poszukiwania jest jeszcze jedna atrakcja – na murach znajdują się komunistyczne hasła jak choćby „Dbaj o czystość znajdujące się nad planem posiadłości.

Także życzę Wam miłych poszukiwań: śladów przeszłości, odpoczynku od miejskiego zgiełku i aktywności jakiej tylko sobie zamarzycie 😉

Pisząc dzisiejszy wpis zdałam sobie sprawę, że nie zrobiłam prawie żadnego zdjęcia zamku! Być może dlatego, że po prostu delektowałam się tą błogą ciszą…

A w kolejnym odcinku… Bolesławiec, który udało nam się odwiedzić przy okazji wyprawy do Kliczkowa. A Bolesławiec to już sztuka. Sztuka ceramiczna!

 

 

 

[mc4wp_form id="3412"]


%d bloggers like this: