Wieśniaro, wykręć potrójnego axla! Recenzja filmu „Jestem najlepsza. Ja, Tonya”

  14 kwietnia, 2018

Wyobraź sobie moment, gdy suniesz łyżwami po lodzie, skaczesz wysoko do góry, wykręcasz jako pierwsza kobieta w USA (i druga na świecie) potrójny Axel (obrót, który do tej pory wydawał się nieosiągalny), lądujesz jako najszczęśliwsza osoba na świecie i… znikasz ze sportowego życia.


0

Pewnie też marzysz o tym jednym momencie, na który pracujesz całe życie. Tym jednym momencie, który pokazuje, jak jesteś świetna, utalentowana i jak ciężko pracowałaś na swój sukces. Niedługo potem twoje nazwisko pojawia się na pierwszych stronach gazet. Jednak nie z powodu osiągnięć, które odniosłaś. To schodzi na dalszy plan. Dziennikarze nie czatowaliby przecież pod Twoimi oknami, oknami byłego męża czy matki tylko po to, by opowiedzieć o niepowtarzalnym skoku. Twoje życie naznacza skandal, którego nie chciałaś, który trwał poza Tobą, przynajmniej taką wersję wszystkim przedstawiasz…

Bo nie ma jednej prawdy. Każdy ma swoją. Każdy ma swój punkt widzenia.

I z takiego założenia wychodzi Craig Gillespie, reżyser filmu „Jestem najlepsza. Ja, Tonya”, który zdecydował się opowiedzieć mało znaną w naszym kraju historię Tonyi Harding, łyżwiarki figurowej. Niezwykle utalentowanej, jednocześnie zbuntowanej i dalekiej od wizerunku idealnej księżniczki. Oddaje głos nie tylko Tonyi, ale także jej mężowi, trenerce czy wreszcie matce, która miała olbrzymi wpływ na to, jaką kobietą stała się słynna łyżwiarka. Reżyser miesza zeznania bohaterów, próbuje pokazać, to, co teoretycznie każdy z nas wie: że punkt widzenia zależy od punktu… siedzenia. I że nie ma czegoś takiego jak obiektywna prawda. Liczy się to, kto opowiada, jakie emocje przeżywa, jaki ma światopogląd i wreszcie, jakie wartości wyniósł z dzieciństwa. Wszystko to sprawia, że każda historia, w zależności od narratora, będzie brzmieć inaczej. I wcale nie dlatego, że ktoś próbuje zafałszować rzeczywistość (choć przecież każdy z nas operuje półprawdami).

Takie podejście reżysera i tak rozpisany scenariusz daje nieco inne spojrzenie na film biograficzny. Nie jest to odtwarzanie kolejnych faktów z życia bohatera. Widz wcale nie dostaje na tacy prostej diagnozy, prostych wniosków, prostego ciągu przyczynowo-skutkowego. W zamian dostaje dużo szerszą perspektywę, trochę jak w filmie dokumentalnym, gdy zderzamy ekspertów o odmiennym stanowisku, święcie przekonanych o swojej racji, podających słuszne argumenty. Wszystko wydaje się prawdziwe, choć zupełnie sprzeczne ze sobą.

Gdzie zaczyna się przemoc?

 Craig Gillespie skupia się na przemocy w rodzinie, która determinuje kolejne decyzje dziewczyny. Wszystko, jak to zwykle bywa, zaczyna się w dzieciństwie. Tym razem tym złym jest nie ojciec, lecz matka, która z jednej strony pcha córkę do przodu, by ta osiągała sukcesy, ale z drugiej zabiera jej szczęśliwe dzieciństwo, karcąc za najdrobniejsze przewinienia. Bijąc, popychając, przeklinając, a przede wszystkim, wyżywając się psychicznie. Tak traktowane dziecko jak najszybciej zapragnie uciec z domu. Nic więc dziwnego, że dość szybko wpada w objęcia starszego od siebie chłopaka, Jeffa. I w tym momencie, jako widzowie, zaczynamy patrzeć poprzez tradycyjną perspektywę. Matka biła Tonyę, więc Tonya nie widziała nic złego, że bił ją.. Jeff. Lecz ważne są tu szczegóły i kwestie, które rzucają między sobą bohaterowie. Warto wyrzucić z głowy stereotypy i zastanowić się, po czyjej stronie leży prawda, która wcale nie jest tak oczywista. Nawet w wydawałoby się oczywistej relacji kat -> ofiara.

 Czarny humor, spójny z bohaterami

 Nie myślcie jednak, że „Jestem najlepsza. Ja, Tonya” podana jest w ciężkiej, mrocznej atmosferze. Zachowano tu doskonały balans pomiędzy czarnym humorem, doskonale podkreślającym prostotę naszych bohaterów, a trudnym tematem takim jak przemoc czy dążenie po trupach do celu. Wyważone, świetnie podane, skorelowane z postaciami, naturalnie brzmiący. Nie odczuwamy tu nuty fałszu, gdyż wszystko ze sobą współgra, dostarczając widzowi po drodze mnóstwo emocji.

 Amerykański sen

 A tych emocji nie brakuje, bo przecież dostajemy doskonały temat, wielbiony przez amerykańskich  reżyserów i tym samym widzów, złaknionych prostej recepty na sukces i nadziej, że ich życie wkrótce się odmieni. Dostajemy przemianę od zera do bohatera. Od wiejskiej dziewczyny nie pasującej do wizerunku słodkiej księżniczki do ulubienicy Amerykanów osiągającej niewyobrażalne do tej pory wyniki. Drogę pełną przeszkód i walkę z niesprawiedliwością systemu. Doskonały, nośny temat pokazujący jak realizować swój amerykański sen. Jednak życie nie zawsze jest tak kolorowe, jak chcielibyśmy. Bliżej mu do okładki pierwszego numeru polskiego Vogue’a niż obrazka wyciętego wprost z Glamour. Tonya stała się przykładem osoby, która ciężką pracą wspięła się na sam szczyt, by błędnymi decyzjami stoczyć się na samo dno. „Jestem najlepsza. Ja, Tonya” jest dobitnym zaprzeczeniem mantr powtarzanych przez coachów – nie zawsze wszystko jest zależne od nas. Nie zawsze też wystarczy ciężko pracować, a błędów z przeszłości nie da się tak łatwo wymazać.

Amerykański sen nie istnieje.

Osiągnięcia to nie wszystko

Film odsłania jeszcze jedną brutalną prawdę, tym razem o samym świecie sportu. Chcielibyśmy wierzyć, że liczy się tylko talent i ciężka praca, by móc rozpocząć walkę z najlepszymi. Nie. Liczą się pieniądze, bo przecież nikt nie zasponsoruje Ci pięknych strojów i przelotów na drugi koniec kraju. Liczą się również standardy, które ktoś gdzieś narzucił. Gdy pojawia się ktoś tak niepokorny jak Tonya, świat wywraca się do góry nogami.

Ona walczy zacięcie, by udowodnić swoją doskonałość. Oni wciąż rujnują jej marzenia. Ona nie wpisuje się wizerunek grzecznej dziewczynki, księżniczki, żyjącej w pełnej szczęśliwej rodzinie, poruszającej się z gracją i elegancją. Oni chcą, by kraj reprezentował ktoś… godny.

Tonya była zbuntowaną nastolatką. Silną i niezwykle utalentowaną, ciężko pracującą na swój sukces. Nie mogła jednak wymazać ani swojego pochodzenia, ani sposobu bycia. Nie potrafiła stać się kimś innym, choć przecież łyżwiarstwo było dla niej wszystkim.

Niemal jak prawdziwa Tonya Harding

Choć nigdy nie widziałam występów łyżwiarek figurowych, prócz pojedynczych filmików na YouTube czy w telewizji, ani tym bardziej nie zachwycałam się występami Tonyi, to Margot Robbie wcielająca się w główną rolę, stała się nią. Była Tonyą. W każdym spojrzeniu, geście, słowie, widać było spójność postaci. Idealnie pasowała do opisu. Jej emocje przelewały się na widza. Gdy skakała po raz pierwszy potrójnego Axla, czułam dreszcze. Nie tylko dlatego, że była to świetnie zmontowana sekwencja scen, ale również dlatego, że była skutkiem wykreowanej wcześniej postaci. Pomimo niepokorności bohaterki, kibicowałam jej całym sercem.

Aktorce Margot Robbie dorównywali pozostali jak Sebastian Stan grający męża Tonyi czy Allison Janney jako matka łyżwiarki. Nie było tu złych ról. Świetnie dobrano obsadę, która nie dość, że świetnie grała, to wizualnie pasowała do swoich oryginalnych bohaterów.

Aktorzy, którzy dostarczyli emocje to jedno. Nie można jednak pominąć świetnej muzyki i montażu. Film wywołał we mnie tyle emocji, że po powrocie z kina, pierwsze co zrobiłam, to włączyłam filmik na YouTube z oryginalnym występem Tonyi. Wszystko się zgadzało. Z jedną różnicą. Słabej jakości filmik nie wywołał u mnie gęsiej skórki.

Nie rób jak Frank Underwood

Mam jedno ale. W serialu „House of Cards” Kevin Spacey wielokrotnie zwraca się bezpośrednio do widza. Jest to bardzo zgrabny zabieg, który wyciąga nas ze strefy komfortu i zmusza do intensywniejszej uwagi. Craig Gillespie spróbował podobnego triku, lecz dla mnie… był on nienaturalny, zupełnie nie wpasowujący się w opowiadaną historię. Tonya nie wypadła jak Frank, jednocześnie wywołując we mnie lekką irytację. Na całe szczęście, Margot Robbie zrobiła to ledwie kilka razy, nie psując tym samym odbioru całości.

Filmem jestem zachwycona. Świetna produkcja, odsłaniająca kilka grzeszków sportu, pokazująca pewne mechanizmy, ale przede wszystkim opowiadająca wciągającą historię uzdolnionej dziewczyny, której życie nie rozpieszczało, a wręcz dało… przysłowiowego kopa. I to na tyle mocnego, że jej amerykański sen zamienił się w koszmar.

[mc4wp_form id="3412"]

Poster for the movie ""
Jeszcze nie oceniono!

Jestem najlepsza. Ja, Tonya

Reżyser
Craig Gillespie
Czas trwania
2 h 00 min
Data wydania
27 listopada 2017
Gatunek
Dramat
Przegląd
W 1994 r. światem amerykańskiego łyżwiarstwa figurowego wstrząsnął brutalny napad na obiecującą zawodniczkę, Nancy Kerrigan. Jeszcze bardziej wstrząsające okazały się doniesienia, jakoby za atakiem stali bliscy Tonyi Harding, łyżwiarki konkurującej z Nancy, a być może i ona sama. Widzowie mogliby oczekiwać obrazu przedstawiającego walkę Kerrigan o powrót do sprawności oraz jej późniejszy sukces na Zimowych Igrzyskach Olimpijskich w Lillehammer, gdzie zdobyła srebrny medal. Film koncentruje się jednak na losach Tonyi.