Gra o tron - sezon 6

Fenomenalny… średniak, czyli szósty sezon Gry o tron

Ogólne  28 czerwca, 2016

I stało się. Kolejny sezon „Gry o tron” właśnie zakończył swój żywot. Możemy zbierać popiół, strzaskane serca i ocierać łzy. Na kolejne odcinki przyjdzie nam czekać aż do 2017 roku, co niestety pozostawia nas z pytaniem: Jak teraz żyć?


3

A tak całkiem poważnie, to szósty sezon, wbrew moim oczekiwaniom, wcale nie okazał się najlepszy. Był za to bardzo nierówny. Nie tylko nie był zachowany jeden wysoki poziom odcinków, ale także jeden odcinek mógł składać się z lepszych jak i wielu słabszych momentów. Szczególnie zawiódł sam środek sezonu, gdzie zabrakło trzymającej w napięciu iskry. Na całe szczęście dwa ostatnie epizody okazały się strzałem w dziesiątkę i w końcu pchnęły wszystkie wątki do przodu. Zostawiły też z wieloma pytaniami, choć odpowiedzi na niektóre z nich można powoli się domyślać.

Zastanawiałam się, a nawet powiedziałabym, że nadal nie wiem, jak napisać dzisiejszy wpis, by pomimo wszystko nie zdradzić za wiele osobom, które nie miały czasu bądź możliwości sięgnięcia po najnowszy sezon. Nie chciałabym nikomu popsuć zabawy, stąd też nie miejcie żalu, że będzie w niektórych miejscach zbyt ogólnikowo.

Zacznę jednak od swojego grzechu głównego: za sobą mam tylko dwa pierwsze tomy sagi Pieśni lodu i ognia. Gdy jednak z D. rozpoczęliśmy oglądać serial, nie widziałam sensu, by równolegle zapoznawać się także z wersją książkową. Oczywiście, do kolejnych tomów wrócę – wszak to lektura obowiązkowa, jednak nie czuję aż tak wielkiego ciśnienia, by przesunęły się one do przodu książkowej kolejki. Dlaczego Wam się jednak do tego przyznaję? Bo choć serial uwielbiam, a wykreowany przez Martina świat mnie zachwycił swą surowością, brutalnością i tak naprawdę realnością, to nie jestem taką fanką od A do Z. Sagi czytać nie skończyłam, nie spędzam dni nad wymyślaniem kolejnych teorii dotyczących rozwiązań fabularnych. Lecz oczywiście dałam się pochłonąć na tyle, by z utęsknieniem wyczekiwać kolejnego sezonu. I znów zostałam porzucona.

Takie podejście daje pewien komfort. Mogę czuć się zaskoczona. Mogę dawać się zaskakiwać. Tak więc gdy niektórzy czują się zawiedzeni finałem, ja czuję się usatysfakcjonowana. Bo o pewnych fanowskich teoriach nie miałam pojęcia. I w sumie… Nawet nie miałam okazji (czytaj: chwili oddechu) by się nad nimi zastanowić. Tak więc dzisiejszy wpis jest skierowany do takich ludzi: fanów – nie fanów. Osób, które z jednej strony wpadły po uszy, ale z drugiej strony zachowują w tym wszystkim pewien dystans, co w sumie zaczyna brzmieć jak oksymoron, ale… wiecie o co chodzi, prawda?

Krew, flaki….

 Świat Martina to przede wszystkim brutalność. I nieczyste reguły gry, które wszyscy łamią. Nadal więc stykamy się z ścinanymi głowami, flakami na wierzchu, mordobiciem, morderstwem mniej lub bardziej wyrafinowanym i zaplanowanym. W tym jednak sezonie wszystko to zaczyna przytłaczać. I może nawet nie dlatego, że jest tego za dużo, ale mam wrażenie, że zostało wkomponowane tak, by przykryć pewne braki narracyjne. Za każdym razem, gdy akcja cichła, a widz mógł lekko ziewnąć – bach – kolejne hektolitry krwi. Bach – kolejne ciało rozciągnięte na ziemiach Westeros. Z pewnością tak rozplanowany scenariusz być może miał wybudzać z letargu, który wpadał widz, gdy po raz kolejny nie otrzymał konkretnych informacji dotyczących jego ulubionych postaci. Tyle czy rzeczywiście należy tak epatować przemocą, by przyciągnąć do ekranów kolejnych widzów i utrzymać ich uwagę? Myślę, że w tym przypadku mi to nie przeszkadzało, dopóki stanowiło to tło do historii (by pokazać brutalność czasów, w jakich przyszło żyć bohaterom) a nie główny podtrzymywacz uwagi. Tym bardziej, że twórcy nie szczędzili obrazów, od których trzeba było niekiedy odwracać wzrok, a przynajmniej wtedy, gdy w najlepsze pochłaniało się kolację. Jeśli ma to uzasadnienie, to ok. Jeśli nie, podziękujemy.

 …i flaki z olejem

 I gdy flaki fruwały po ekranie, tak scenariusz został napisany w taki sposób, by niekoniecznie stopniować napięcie i cały czas podtrzymywać uwagę. Czasem przynudzano, czasem bombardowano nas ciekawymi rozwiązaniami fabularnymi, a jednak kilka środkowych odcinków nie było aż tak interesujących. Na tyle, że niekoniecznie będziecie pamiętać na koniec sezonu, co dokładnie wydarzyło się w poszczególnych odcinkach. Ja już nie pamiętam. Sytuację ratują dwa ostatnie epizody. W dziewiątym niesamowite ukazanie bitwy, jej chaosu z punktu widzenia pojedynczej jednostki, niekoniecznie bohaterskiej, niekoniecznie zabijającej wrogów jeden po drugim. I później ten popłoch, który podkreślał tylko bezradność rycerza wobec siły tłumu. Dziesiąty z kolei to wyjaśnianie poszczególnych wątków, wracanie do rozpoczętych historii niemal każdego żyjącego jeszcze bohatera. Wracamy nawet do Dorne, choć wydawałoby się, że twórcy całkowicie porzucili tę krainę. Myślę jednak, że największe wrażenie, prócz powrotu do przeszłości młodego jeszcze Neda Starka, zrobiła początkowa sekwencja zdarzeń wzmocniona fenomenalną muzyką. I Cersei – kobieta, która nie waha się dokonać czynów, których nie podjęłoby się wiele osób, nie tylko kobiet, nie tylko matek.

Jednak gdy dwa ostatnie odcinki, podobnie jak dwa pierwsze, zapadają w pamięć, tak też pozostałe przelatują przez głowę i odlatują daleko w zapomnienie. Bo niby powoli podążamy nitkami rozciągniętymi przez bohaterów, a jednak te nitki wydają się nie mieć końca. Z odcinka na odcinek mamy nadzieję, że akcja ruszy do przodu, a twórcy zaskoczą nas cudownie rozpisaną historią, ale za każdym razem przeżywamy rozczarowanie. Tym większe, że czujemy się oszukani. Obiecywano nam emocje, które niby są, ale jednak szybko ulatują. Po zakończeniu odcinka odnosimy wrażenie, że znów nie dowiedzieliśmy się nic więcej ponad to, co już wiedzieliśmy wcześniej, a sama historia niewiele posunęła się naprzód.

Muzyczna nicość?

Przyznam się szczerze, że w tym sezonie nie zwracałam zbyt dużej uwagi na muzykę. A może była tak mało charakterystyczna i nijaka, że jednym uchem wpadała, a drugim wylatywała? Być może, bo ostatni odcinek wypada pod tym względem doskonale. Pierwsze sceny dziesiątej odsłony sezonu pozostawiają wręcz gęsią skórkę. Nie tyle przez przedstawione wydarzenia, choć i one robią wrażenie, ale właśnie przez muzykę, która stała się ich fenomenalnym uzupełnieniem. Jak we Władcy Pierścieni. Słuchałam, słuchałam i przeżywałam. Szkoda, że takich utworów nie doświadczyliśmy więcej. Z drugiej strony, niewiele może zdarzyć się takich perełek jak ta z ostatniego odcinka.

Sezon 6 Gry o tron? Tak czy siak serialowy must have

 Najnowszy sezon obejrzy każdy, kto już rozpoczął przygodę z „Grą o tron”. Obejrzy też następny, bo stoimy w końcu przed ostateczną rozgrywką. Tak naprawdę nie ma znaczenia czy jest to sezon genialny czy też tylko przeciętny. Każdy fan sagi stworzonej przez Martina nie zakończy swej przygody wcześniej niż przewidują twórcy. Zdarzył się średniak, ale czy to oznacza, że widzowie nagle porzucą ten świat? Nie sądzę.

I to się nazywa magia.

 

 

[mc4wp_form id="3412"]


%d bloggers like this: