Dla laika czy osoby, która nie ma zbyt dużo do czynienia z tego typu literaturą, napisanie książki fantasy lub co gorsza science-fiction, wydaje się najłatwiejszą drogą na stworzenie popularnego dzieła. Nic bardziej mylnego! Jest to literatura, która wymaga od pisarza stworzenia świata, który mógłby istnieć naprawdę i w który uwierzą czytelnicy. Musi mieć prawa, którymi się rządzi jak i postaci, choć fikcyjne, to sprawiające wrażenie realnych, a przy tym pobudzających wyobraźnię. Nie, nie jest to proste zadanie, by stworzyć nowy świat na tyle dobrze, by czytelnik w niego wniknął, wsiąknął i przede wszystkim uwierzył. Jeszcze gorzej ma literatura science-fiction, która bardzo często wykorzystuje odkrycia, wynalazki zrodzone w wyobraźni autora, ale jednocześnie bazujące na zdobytej przez naukowców wiedzy. W tym przypadku bardzo łatwo o przesadę w kreowaniu świata przyszłości, nie mówiąc już o popadnięciu w banał lub co gorsza w śmieszność. Łatwo przeszarżować jak i stworzyć powieść niekompletną, w której wykorzystuje się gdzieś zasłyszane terminy. Jak jest w takim razie z „Ostatnią mocą” Alfreda Potockiego?
Niestety źle. Powiedziałabym, że nawet bardzo źle. Pomimo że jestem osobą tolerancyjną, wiele wybaczam i równie wiele daję szans. Pomimo że wiem, iż pisarz jest debiutantem. A pomimo to książka wypada bardzo słabo, pozostawiając po sobie niesmak i złe wrażenie. Jeśli osoba, która na co dzień sięga po inne gatunki a science-fiction czyta okazjonalnie, przypadkiem natknie się na tę książkę, z pewnością zrazi się do powieści fantastycznych. Ponadto przy „Ostatniej mocy” poległy wszystkie strony: pisarz, redakcja, korekta. Trudno przebrnąć przez ponad 600 stron, napotykając się nie tylko na udziwniony styl pisania, ale i ciągłe błędy, które przed publikacją powinny zostać wyeliminowane. Brak kropek wieńczących zdanie, rozpoczynanie akapitów jakby były kolejnym zdaniem dialogu (niepotrzebne myślniki) jak i literówki. Jednak nie jest to tak rażące, gdy powieść wciąga i trzyma nas w napięciu. Gdy ufamy autorowi i jego zamierzeniom. Gdy pisarz nie próbuje wcisnąć nam kitu. A takie odnosimy wrażenie po pokonywaniu kolejnych stronic książki. Tak… Wykorzystałam ostatnie pokłady mocy, by przebrnąć do końca i utwierdzić się tylko w przekonaniu, że po powieść nie warto sięgać, gdyż jest tylko próbą, wprawką, bądź też grafomańskim popisem.
Po tym ponurym wstępie warto dodać słów kilka na temat samej treści, która wydaje się bogata w przygody i zwroty akcji. I owszem, główny bohater, Jakub, po przejściu śmierci klinicznej, uzyskuje niespotykane moce – telekinezę oraz możliwość teleportacji. Po ich odkryciu postanawia wykorzystać je bardzo szlachetnie – pomagając policji w wyjątkowo trudnych i beznadziejnych sprawach. Potocki sięgnął chyba po wszelkie możliwe tematy – od sprzedaży narządów ludzkich, przez porywanie dzieci do adopcji dla zagranicznych rodzin czy wręcz ataki terrorystyczne z wykorzystaniem broni jądrowej, które mają unicestwić ziemię. Teoretycznie dzieje się dużo, a i liczba stron sugeruje, że czytelnik nie będzie się nudził. Jednak stało się inaczej. Bo choć może czytelnik nie ma prawa się nudzić, to czuje się co najmniej zawiedziony. Liczyłam na dobre science-fiction, a otrzymałam zlepek scen, które dalekie są od wiarygodnego przedstawienia (i nie mam tu na myśli paranormalnych zdolności głównego bohatera). Tym bardziej, że trudno uwierzyć we współpracę służb specjalnych Stanów Zjednoczonych ze zwykłymi policjantami z Polski. I że ta współpraca daje dostęp do najwyższych person zaangażowanych w bezpieczeństwo kraju.
Co wpływa na tak słabą ocenę i taki odbiór? Kilka istotnych elementów, bez których każda książka legnie w gruzach i dość szybko popadnie w zapomnienie.
Najważniejszy jest bohater. Pomimo młodego wieku (niedawno ukończył studia i zaczął pracę w szkole), Jakub zachowuje się niczym niepoprawny romantyk, który w każdej sytuacji jest prawy i szlachetny. Trudno zauważyć u niego grzeszne myśli, zawahanie czy jakiekolwiek „objawy” współczesnego młodego człowieka. Za to nigdy nie krzywdzi drugiej osoby, dalekie są mu takie uczucia jak pycha i zazdrość. Nie myśli o tym, by nowe moce wykorzystać w innym celu niż dobro innych. Wciąż przejmuje się losem obcych i nie może pogodzić się z tym, że zło opanowało świat. I owszem, być może Alfred Szklarski zamierzał stworzyć polskiego Supermana, ale i temu przecież zdarzały się ludzkie namiętności i słabości.
„Jego moc będzie mu służyć zawsze w spełnianiu szlachetnych przedsięwzięć. Wszak tyle zła dzieje się dookoła. Czuł głęboką potrzebę działania. W swojej bogatej wyobraźni planował akcje skierowane przeciwko tym wszystkim, którzy nie warci są, aby nosiła ich święta ziemia” (str. 168)
„Wrodzona skromność nie pozwoliła mu na chełpienie się czymś, co jest przedmiotem marzeń niejednego młodego człowieka. Pragnął za wszelką cenę uniknąć posądzenia o zarozumiałość, której nie znosił u innych” (str. 171)
Aby oddać sprawiedliwość autorowi, napiszę, że pod koniec powieści Jakub zamierza dokonać osobistej zemsty. Jednak i ten wątek, przy założeniu osobowości bohatera jak i samego kształtowania się charakteru, wydaje się nierealny i nietrafiony. Próba uczłowieczenia, bądź co bądź człowieka z krwi i kości, i tak zakończyła się fiaskiem. Owszem, nie brakuje w książce chwil zwątpienia, pojawienia się poczucia wyobcowania. Jednak wszystkie uczucia bohatera zostały zaprezentowane zbyt patetycznie, zbyt sucho. Nawet przy dobrej woli czytającego trudno utożsamić się, czy też wręcz przeciwnie polubić bohatera. Jest on tak nienaturalny, że jest dla czytelnika obojętny, a jednocześnie trudny do zrozumienia. A to wydaje mi się, najgorsza zbrodnia pisarza.
Skoro główny bohater nie wyszedł, to może dobrze wypadły postaci drugoplanowe? Nie, niestety – i tu autor poległ. Celina, jedna z najbliższych osób dla Jakuba, to równie płaska postać. Równie dobra, równie romantyczna, równie mocno osadzona w realiach zeszłych epok. Ich dialogi są infantylne i sztuczne. I to nie ze względu na rodzące się uczucie pomiędzy nimi, ale ze względu na ich dyskusje toczone na przeróżne tematy. Być może autor chciał pokazać, że przyjaciele czy para nie muszą wcale rozmawiać o seksie, pożądaniu i innych przyziemnych sprawach. W zamian rozprawiają o tym, jaki ten świat jest zły i że w sercach człowieka to już na dobre osiadł Szatan i jego pokusy – materializm, konsumpcjonizm. Owszem – taki punkt widzenia jest jak najbardziej do przyjęcia. Ba, z chęcią czytam książki, gdzie słowa bohaterów nie kręcą się tylko wokół seksu, filtru, samochodów. Jednak porywając się na dość trudne przedsięwzięcie, należałoby zadbać o naturalność dialogów, czego niestety brakuje w powieści.
„- To smutne. – rzekła z żalem Celina – Te kapliczki przydrożne kiedyś odgrywały doniosłą rolę w życiu ludu. Dbano o nie. Opiekowano się nimi z wielkim pietyzmem. Teraz jest ich coraz mniej.
– No, cóż. Nadeszły inne czasy. Laicyzacja wyciska coraz głębsze piętno na współczesnym społeczeństwie. W epoce komputerów ludzie odchodzą od zadumy nad czymś, co nie mieści się w materialnym świecie ich bytowania. Mam na myśli wyższe, duchowe obszary egzystencji.
– A może nawet pewnego rodzaju romantyzmu wiary? – dodała Celina – Czy w tych czasach można spotkać kogoś modlącego się przed taką kapliczką?” (str. 175)
„(…) Najgorsze jest to, że ta walka nie ma końca. A nawet przybiera na sile. Współczesne technologie sprzyjają Szatanowi. Człowiek stał się chciwy i nienasycony. Pragnie coraz częściej mieć, zamiast być. Przeciętny śmiertelnik zazdrości innym wszystkiego. I w tym tkwi sedno rzeczy. Coraz większego znaczenia nabiera łacińska sentencja: Beati possidentes.
– Celino, zadziwiasz mnie. Skąd ta wiedza?
– No cóż, kiedyś, jeszcze w czasach studenckich, nurtował mnie ten problem. Wiele czytałam. Poznałam Stary i Nowy Testament. A reszta to trzeźwy osąd rzeczywistości. Wielu spośród moich znajomych ma ciągły niedosyt posiadania. Dla niektórych pięcioletni samochód jest już za stary. Wymieniają go na nowszy model, a wszystko po to, aby zaimponować znajomym czy sąsiadom. Pycha i próżność stają się coraz powszechniejsze. Kołem napędowym tego szaleństwa jest zazdrość i nienawiść.
– A może ten stan rzeczy przyczynia się do rozwoju postępu technologicznego? A ten z kolei zabezpieczy ludzkość przed nadchodzącą zagładą naszej cywilizacji na skutek wyczerpania zasobów naturalnych naszej planety? Może ci, którzy wpadają w sidła Szatana, są jedynie daniną, jaką my ludzie, musimy zapłacić za swój ratunek?” (str 399-400)
W „Ostatniej mocy” pojawiły się również błędy logiczne, co dla mnie jest niedopuszczalne. Tym bardziej, że autor bawi się i czasem, i przestrzenią. Wystarczy, że przytoczę jeden z najbardziej rażących i rzucających się niemal natychmiastowo błędów. Celina jest kobietą zbliżającą się trzydziestki. Powieść jest z pewnością umiejscowiona w czasach współczesnych, gdyż padają słowa odnoszące się do zniesienia kontroli celnej na granicy z Polską. Jak w takim razie możliwe jest, by autor włożył takie słowa w usta Celiny:
„Miałam kiedyś bardzo serdeczną koleżankę Romeczkę. Mieszkałyśmy blisko siebie. Chodziłyśmy do tej samej klasy. Ona nie miała taty. Został zamordowany przez hitlerowców”. (str. 178)
A ja się pytam, jakim cudem?
Na sam koniec styl, którym posługuje się Potocki. I w tym przypadku nie mam zbyt wielu dobrych słów do napisania. Autor próbuje przekazać górnolotne myśli, bardzo często popadając w patetyczny ton. Używa dziwnych konstrukcji zdań, które mają wyglądać mądrze, inteligentnie, ale wychodzą śmiesznie i nieciekawie. Ba, wręcz utrudniają czytanie. Takie, dwa pierwsze, lepsze przykłady z brzegu (i końca):
„Poczuł ruch wznoszenia się” (str. 11)
„To jeszcze ta sentencja egzystuje?” (str. 644)
Ponadto są w powieści momenty, w których autor próbuje zgromadzić wiele słów technicznych, związanych z technologiami (obecnymi jak i przyszłymi) i światem nauki. I byłoby wszystko dobrze, gdyby były to słowa rozmieszczone w sensownych proporcjach z pozostałymi. A tak powstają ciągi naukowe, które nie są ani zbyt dobrze wyjaśnione, ani też w żadne sposób nie pomagają czytelnikowi wczuć się w wizję przyszłości i kontaktu z obcymi cywilizacjami.
Jednak „Ostatnia moc” nie jest całkowicie stracona. Na największą uwagę zasługuje… wspomniany wątek miłosny Celiny i Jakuba. Autor bardzo umiejętnie wplótł go w fabułę, rozwijając powoli i nie wysuwając na pierwszy plan. Nie przytłacza czytelnika, nie wydaje się na siłę wepchnięty, a jednocześnie wzbudza ciekawość. I końcówka powieści – może być dla wielu zaskakująca.
Pomimo to – nie polecam. Od bardzo dawna nie czytałam książki, którą mogłabym uważać za stracony czas. A jednak zdarzyło się, więc nie pozostaje mi nic innego, jak Was ostrzec. Fani powieści science-fiction książkę jedynie wyśmieją, a pozostałych może jedynie zrazić do dalszego zgłębiania gatunku. Przepraszam, ale „Ostatniej mocy” mówię nie.
Tytuł: Ostatnia moc
Autor: Alfred Potocki
Wydawnictwo: Warszawska Firma Wydawnicza
Jedna ze starszych recenzji stworzona dla portalu sztukater.pl