Biskup na zebraniu, zamknięte boisko i plac zabaw, czyli o nas samych słów kilka

  21 stycznia, 2015
Sabi van Hemert
By Sabi van Hemert

Kultura to nie tylko sztuka, literatura czy kino. Kulturę tworzą również ludzie, z którymi stykamy się na co dzień. Brzmi to banalnie, jednak czasem można odnieść wrażenie, że często zapominamy. Wytykamy sobie brak kultury, zapominając jednak, że sami często swoim zachowaniem odstajemy od normy. Gdy w jednej kwestii zażarcie bronimy kulturalnych norm, w innych wychodzi nasza hipokryzja. Do napisania dzisiejszego wpisu zainspirowała mnie lektura książki „Zorkownia” Agnieszki Kalugi, choć sam temat powracał do mnie jak bumerang wraz z kolejnymi „interesującymi” wiadomościami napływającymi z Polski.


7

Kulturę budujemy my sami. Wchodząc w interakcję z innymi. Żyjąc z dnia na dzień. Rozmawiając, śmiejąc się, wykonując zwykłe zadania. Za każdym bowiem razem zostawiamy po sobie ślad. Nasze działania mają wpływ na przyszłe pokolenia. Jak się jednak okazuje nasza kultura wcale tak wspaniała nie jest. Z jednej strony chcemy pomagać, z drugiej tę pomoc okazujemy w przedziwny sposób…

„To między innymi dzięki jego [Jacka] staraniom to miejsce w ogóle powstało. Protesty mieszkańców skutecznie sparaliżowały prace. Jacek jako osiedlowy działacz sprowadził na spółdzielcze zebranie samego biskupa. Przy takim autorytecie protesty szybko ucichły. No bo jak tu wytłumaczyć, że komuś przeszkadzają chorzy spacerujący po ogrodzie albo wygrzewający się na tarasie. Ponoć ludzie bali się karetek, ale karetki nie jeżdżą tu na sygnale. Ponoć bali się wywożenia zmarłych, ale takie rzeczy mają miejsce w ciszy. Ponoć bali się, że obok jest szkoła; może pacjenci niczym zombie mieliby biegać po boisku krzycząc: „Zjem cię, zjem cię”…? Oto obraz przeciętnego Polaka. Lepiej mu wysłać SMS-a za dwa złote plus wacik na poszkodowanych z Haiti niż wesprzeć mądrą inicjatywę (za)blisko domu”.

„To miejsce” to hospicjum. Niezwykle potrzebna instytucja, najczęściej ostatni przystanek dla wielu chorych. Miejsce, w którym pacjenci mogą spędzić ostatnie chwile pod okiem wykwalifikowanego personelu. I wolontariuszy. Wydawałoby się, że to miejsce nie powinno wzbudzać emocji. Przynajmniej tych negatywnych. Nie powinno, a jednak wzbudza. Gdyby w pobliżu szkoły miało stanąć więzienie – oburzenie mieszkańców byłoby słuszne. Czy jednak hospicjum stwarza takie samo zagrożenie jak więzienie?

Samotność w (wielkim) mieście

Zaczynamy budować mur, który ma nas uchronić przed wszystkim, czego nie znamy. Budujemy mur, który ma nas odizolować od społeczeństwa. Pierwsze stwierdzenie, które przychodzi mi do głowy, a raczej parafraza tytułu znanej książki, „to nie jest kraj dla chorych ludzi”. Nie zdajemy sobie nawet sprawy, że być może sami będziemy musieli kiedyś skorzystać z hospicjum. I wcale nie oznacza to, że będziemy mieli wtedy 80 lat. Załóżmy jednak, że hospicjum to poważna inwestycja i w grę wchodzą nie tylko uprzedzenia, ale także pieniądze. Załóżmy, że mieszkańcy mają dobrą wolę, tyle że zdają sobie sprawę, że w ich mieście potrzebne są inne, pilniejsze inwestycje. Zakładamy, choć pod skórą czujemy, że tak naprawdę to tylko tuszowanie prawdy i polepszanie sobie nastroju.

To nie jest kraj dla… dzieci

Jednak nie tylko chorzy muszą zmagać się z brakiem wsparcia. Okazuje się, że na mur napotykają się… dzieci.

Jakie dziecko jest, każdy wie. Pobiega, pobawi się. Oczywiście nie obędzie się bez głośniejszych śmiechów, krzyków czy rozmów. Jednak w większości przypadków są to mało złośliwe, mało dokuczające zabawy. Dziecko może się wyhasać na boisku czy na podwórku, co rzecz jasna jest wręcz wskazane podczas jego rozwoju. No tak, ja to rozumiem, ale nie niektórzy o tym zapominają.

Zacznijmy od Zakopanego. 2013 roku. Par Miejski został zrewitalizowany, ostatnie prace remontowe dobiegały końca. Jest też nowy plac zabaw, by rodzice z dziećmi mogli wypocząć. Jednak plac zabaw jest zagrodzony i nikt nie może z niego skorzystać. Dlaczego? Mieszkańcy okolicznych bloków złożyli protest, przez który władze miasta musiały go zamknąć. Podobno będą im przeszkadzać śmiechy bawiących się dzieci. Jest też skate park. Ale też zamknięty. Z tego samego powodu.

Idźmy jednak dalej. 2014 rok. Krapkowice. Tu nakaz zamknięcia boiska szkolnego po godzinie 16 wydał sąd. Dlaczego? Bo jedna (podkreślam jedna!) z mieszkanek poskarżyła się na hałasy bawiących się dzieci. Tym razem młodzież szkolna została pozbawiona możliwości zagrania w piłkę po zajęciach. Sąd każe: marsz do domu dziatwo!

I ostatnia sytuacja, choć już nie tak spektakularna. Przeczytałam o niej na forum. Matka, dwójka małych dzieci. Jedno chodzi do przedszkola, drugie spędza jeszcze czas w domu. I sąsiedzi mieszkający piętro niżej piszący groźby i grożący przez domofon. Bo jak dzieci mogą wstawać o 6-7? Bo jak dzieci mogą chodzić po domu? Opis całej sytuacji wraz z komentarzami możecie przeczytać tutaj. Sama mieszkałam w blokach. Na samej górze. Na samym dole. I otoczona z każdej strony mieszkaniami. Wiem co znaczą hałasy. Jeśli jednak są one w ciągu dnia i mieszczą się w granicach normy, to czy mogę mieć do kogoś pretensje? Tym bardziej, że z pewnością wszystkie te zbulwersowane osoby siedziały jako siedzi w domu przed komputerem (którego nie było) i nie wydawały żadnych dźwięków. Nie, to nie jest brak kultury i wychowania ze strony rodziców. Nie jestem za tym, by mury się trzęsły od natężenia hałasu i biegających, wrzeszczących dzieci. Z takimi zachowaniami rzecz jasna należy walczyć. Ale nie można również przesadzać w drugą stronę.

Padają argumenty, że dziecko powinno wyszaleć się na boisku czy w przedszkolu. Co jednak zrobić, gdy dziecko jest za małe do przedszkola, a boisko zamknięte, bo nie można hałasować? I plac zabaw też, bo ludzie mieszkający w bloku nie chcą dzieci w pobliżu. Ani w bloku.

Nie hałasuj, drogi Panie, bo wezwę policję!

Pisząc dzisiaj te słowa przypomniała mi się jedna z sytuacji, która miała miejsce, gdy mieszkałam w bloku na jednym z łódzkich osiedli. D. wyszedł z naszym psem pobawić się na zarośniętym trawą obszarze między blokami. Bawił się z nim, rzucając mu patyka i wołając by przyniósł. Zapomniałam dodać, była niedziela ok. 13-14. Słoneczny, piękny dzień. W pewnej chwili Pani z przedostatniego piętra wyszła na balkon, zrobiła awanturę, zagroziła strażą miejską. Bo D. za głośno krzyczał, a ona potrzebowała odpoczynku.

Sami odgradzamy się się od świata. Sami stawiamy mur. Coraz bardziej nie znosimy interakcji z drugim człowiekiem. Nie chcemy nic słyszeć. Wolimy zamknąć się w czterech ścianach i nie mieć kontaktu ze światem. Bo świat nas przytłacza. Czy jednak jest to rozwiązanie?

Budowa hospicjum to nie to samo, co zamknięty plac zabaw czy boisko. Nie to samo również co rodzice z dziećmi borykający się z sąsiadami. Jednak w każdym przypadku porzucamy próby współżycia w grupie. Zakładamy słuchawki, siadamy przed komputerem, jesteśmy zapatrzeni w telefon. A przecież w każdym społeczeństwie będą dzieci, chorzy czy starzy.

Zorkownia-1

[mc4wp_form id="3412"]


%d bloggers like this: