Jedna scena, która zmienia wszystko, czyli „Instrukcji nie załączono”

  19 sierpnia, 2014

Czy macie tak czasem, że włączycie film, oglądacie go, jednak cały czas nie możecie pozbyć się wrażenia, że jest to kolejny przeciętniak. A wystarczy tylko jedna scena, jeden dialog, by Wasza ocena, by Wasz komentarz zmienił się diametralnie. Przyznam szczerze, że zdarza mi się to niezwykle rzadko. Jednak stało się. Od dawien dawna, nie przeżyłam takiego szoku poznawczego jak przy filmie „Instrukcji nie załączono”.


4

Miało być śmiesznie. Niedzielne, leniwe popołudnie, za oknem padający deszcz. Nikomu nie chciało się włączać dramatów, horrorów czy filmów obyczajowych. Każdy chciał po prostu odrobiny śmiechu i relaksu. Wiadomo, z tym pierwszym zawsze jest ryzyko, gdyż jest więcej złych komedii niż dobrych. Jednak po sobotnim seansie „Układu zamkniętego” każdy wiedział, że potrzebuje czegoś lekkiego, czegoś na odtrutkę. Mieliśmy niewielki wybór, szczerze powiedziawszy tylko jeden film miał przypiętą łatkę komedii. Co prawda w opisie widniało też słowo dramat, ale z braku laku lepszy rydz niż nic. Więc miało być śmiesznie.

I już w pierwszych scenach pojawił się problem. Och, jak ja nie mogłam przez pierwsze kilkanaście (a może nawet kilkadziesiąt) minut patrzeć na głównego aktora! Swoją drogą okazał się on również reżyserem filmu, ale o tym dowiedziałam się tak naprawdę przy pisaniu tych kilku słów mojej opinii. Być może powodem mojej niechęci jest brak przyzwyczajenia do meksykańskiej urody, jednak Eugenio Derbez w niechlujnej, hipisowskiej fryzurze wyglądał na tyle przerażająco, że nie mogłam zrozumieć tych wszystkich kobiet, które pchały się mu do łóżku, a ten niczym prawdziwy amerykański macho zmieniał je co noc, za każdym razem wyznając miłość. Takie zabawy z pewnością muszą zakończyć się źle dla głównego bohatera. I tak też się stało. Valentin dowiaduje się, że jest ojcem maleńkiej Maggie, którą zresztą matka, Julie, podrzuca pod drzwi mężczyzny.

I w tym momencie pojawił się drugi problem. Bo ileż to razy próbowano w kinematografii opowiedzieć o matkach podrzucających dzieci, by ojcowie mogli zmierzyć się z trudami tacierzyństwa, a tym samym porzucili swoje hulaszcze życie? Wielokrotnie. I na dużym jak i małym ekranie. W tym momencie zdałam sobie sprawę, że czeka mnie średniej klasy film, ulegający wszystkim znanym schematom.

Jednak taki stan rzeczy nie trwał długo. Choć rzeczywiście fabuła wydawała się powtarzalna, film miał pewien urok. Sam Valentin zmienił się, znalazł pracę i dzielnie opiekował dziewczynką. Maggie żyła niczym w bajce, mając wszystko, czego tylko dusza dziecka może zapragnąć. Od spotykania słynnych aktorów na planie filmowym, kończąc na fantastycznie urządzonym mieszkaniu dopasowanym tylko i wyłącznie do marzeń sześciolatka. I po części ojca, który nadal miał w sobie sporo z dziecka.

I tu powoli zmierzamy do finału, który jest tak niespodziewany, tak nieoczekiwany, że ja nie mogłam powstrzymać łez. Wiecie to nie tak, że poleciały mi dwie, trzy i na tym się skończyło. Tak mnie zaskoczyła ostatnia scena, że moje oczy zamieniły się w fontanny. Dawno tak się nie wzruszyłam. A miała to być zwykła, relaksująca komedia…

Film nie opowiada jednak tylko o samych trudach ojcostwa ani o trudnościach, jakie trzeba pokonać, gdy po latach pojawia się matka. Jest również opowieścią o własnych lękach, z którymi trzeba się mierzyć nie tylko w dzieciństwie, ale i w życiu dorosłym. Tu strach przed wysokością, ciemnością czy nawet ojcostwem został ukazany pod postacią wilka. Bo i przecież jest to jedno z tych dzikich zwierząt, których nie chcielibyśmy spotkać będąc samotnie w lesie. A Valentin ma wiele lęków. Jednak dla Maggie walczy z nimi każdego dnia. Już choćby przyjmując pracę jako kaskader musi stawać na planie i co jakiś czas skakać z wysokości. Za każdym razem widzi na dole wilka, jednak zawsze skacze, gdyż przyświeca mu tylko jeden cel – uszczęśliwić swoją córkę.

Dziewczynka czuje się szczęśliwa, choć cały czas marzy jeszcze tylko o jednym. By spotkać swoją mamę. Valentin nie chcąc krzywdzić córki, nie wyznaje prawdy Maggie, ale pisze w imieniu Julie pełne fantazji listy. Tak mijają im beztroskie lata. Otoczeni miłością i przyjaźnią. Jednak każda sielanka ma swój koniec, a ta kończy się wraz z pojawieniem nieobecnej przez tyle lat matki.

„Instrukcji nie załączono” może rozczarować. Jednak tylko tych, którzy nastawiają się na typową komedię i nie dotrwają do końca. Bo film nie jest zlepkiem śmiesznych scen z życia ojca, który wcale nie planował nim zostać. Jest udanym połączeniem dramatu ze scenami humorystycznymi. Przyjemnie się go ogląda, ale co najważniejsze, jego treść nie umyka. Może Ci się wydawać, że nie jest to film dla Ciebie. Uwierz mi jednak na słowo, warto poświęcić na niego dwie godziny i dotrwać do ostatniej sceny. Zobaczysz, że film okaże się strzałem w dziesiątkę. A na koniec będzie czekała na Ciebie nagroda w postaci prawdziwych emocji.

Tytuł: „Instrukcji nie załączono”
Rok: 2013
Gatunek: dramat, komedia

recommendation2

 

[mc4wp_form id="3412"]


%d bloggers like this: