Pieniny zdobyte po raz trzeci!

Twórczość własna  20 sierpnia, 2013

Nareszcie powracam do blogowego środowiska pełna energii i zapału, ze świeżym spojrzeniem na świat i kulturę 😉 Od ostatniego wpisu minęło sporo czasu (zgrozo, prawie trzy tygodnie!), mam jednak nadzieję, że to była ostatnia tak długa przerwa w blogowaniu. Tym bardziej, że szykują się zmiany, zarówno w prywatnym życiu jak i blogowym. Ale o tym za chwilę 🙂

Nim rozpoczniemy kolejne podróże po świecie kultury i sztuki, pierwszy wpis będzie nieco odbiegał od przyjętej przeze mnie formuły. Do tej pory (chyba) nie umieszczałam zbyt osobistych wpisów, tym razem jednak postanowiłam uczynić mały wyjątek. Wyjątek, ze względu na miejsce, do którego zawitałam po raz trzeci i po raz trzeci jestem zachwycona.

Długa podróż w górę

Mieszkając w centralnej Polsce ma się ten przywilej, że czy to nad morze, czy to w góry, wszędzie jest jednakowo blisko. I aby pojechać do Gdańska czy do Zakopanego nie trzeba jechać przez pół Polski. Tak, to zdecydowany plus bycia pośrodku. Jednak od kiedy jeżdżę samodzielnie na wakacje nie przyszło mi jeszcze do głowy, by wybrać się nad morze. Nie dlatego, żebym uważała polski Bałtyk za coś niegodnego oglądania, ale nie przemawia do mnie wylegiwanie się na piasku i łapanie ostatnich promieni słońca przed kolejnymi jesiennymi słotami i zimowymi wieczorami. Tym bardziej, że co drugi weekend, czasem nawet częściej, odwiedzam swe rodzinne strony, w których ani piasku, ani wody nie brakuje. Jezior pod dostatkiem, więc mam w czym wybierać i przebierać. Więc jak co roku morze odpada. Pozostają góry, które nie tylko pozwalają uwolnić umysł, ale i porządnie zmęczyć się na szlaku (co przy siedzącej pracy wydaje się zbawieniem). Wyruszyliśmy w środę przed długim weekendem. Pobudka o 5 rano, mały poślizg z wyjazdem i o godzinie siódmej byliśmy w drodze. Trasa przebiegła bezproblemowo, pomimo że na urlopowy wyjazd pokusiły się aż dwie rodziny. Nikt się nie zgubił, nikt nie utknął w korku. Minęliśmy Opoczno, Kielce… S7 okazała się przyjazną drogą, która ostatecznie doprowadziła nas do….

W zeszłym roku wielkie emocje, u mnie i u mojej mamy, wywołał pewien odcinek drogi, który być może dla miejscowych jest jak bułka z masłem, lecz dla takich nieświatowców jak my, okazał się prawdziwym dreszczowcem. Strome zjazdy przechodzące w zakręty 180 stopni dla mało wytrawnego kierowcy mogłyby skończyć się tragicznie. W tamtym roku się udało. W tym roku Bochnia, Limanowa, Kamienica zostały pokonane bez większych trudności. Emocje nie zdążyły jeszcze osiągnąć wysokiej temperatury, gdyż odcinek szybciej się skończył niż na dobre rozkręcił. Pozostaje więc pytanie, czy oswojeni z drogą, lepiej przetrawiliśmy niespodzianki górali czy też poprzednim razem niepotrzebna panika ogarnęła nasze umysły?

Niespodzianka!

W zeszłym roku naszą bazą był przytulny prywatny domek w pobliżu Krościenka nad Dunajcem. Idealna lokalizacja, a jeszcze przyjemniejsze ceny. Największą zeszłoroczną niespodzianką były przepyszne dwudaniowe obiady w cenie noclegu (za mniej niż 40 zł!)*. Wracaliśmy ze szlaku i zawsze na tarasie czekała nas prawdziwa, domowa uczta, z której każdy wychodził syty. W tym roku zgapiliśmy się i niestety nie znalazła się wystarczająca ilość pokojów. Zmuszeni do poszukiwań, znaleźliśmy w przystępnej cenie pokoje mieszczące się w Sromowcach Wyżnych (i tu się okazaliśmy gapami, gdyż miejscowość pomyliła się nam ze Sromowcami Niżnymi). Pełni wiary, że czeka na nas otworem miejscowość turystyczna, wjechaliśmy samochodami na jedną z głównych ulic. I co? A to przed samochodem kura przebiegła, a to gdzieś u sąsiadów krowa się cieliła, a piątej rano kogut pełnił rolę budzika. Wieś tętniąca życiem! Czy byliśmy niezadowoleni? Ależ skąd! Obyło się bez tłumów, tandetnych straganów i przepychania pomiędzy samochodami z całej Polski. A w jednym (chyba jedynym w tej „dzielnicy”) ze sklepów czekał na nas świeży i co ważne smaczny chleb, a także przystępne ceny. Jedynym mankamentem był dostęp do szklaków, ale jako zmotoryzowani nie mieliśmy większych problemów.

 

Kilka kroków od kwatery
Kilka kroków od kwatery
Kilka kroków od kwatery
Kilka kroków od kwatery

5

 

Dzień II

Pierwszy dzień to od razu podejście z grubej rury. Na cel obraliśmy górę Wysoką, na którą wchodziło się ze szlaku w wąwozie Homole. Piękna trasa, skalista… Pierwsze kroki i… Ups. Aparat wylądował w wodzie. No cóż szybka operacja wyjmowania karty pamięci i baterii, suszenie sprzętu przez całą drogę. Wysoka okazała się górą ciężką dla takich laików i „sportsmanów” jak my. Mozolnie pieliśmy się do góry, pokonując kolejne stromizny. Ale warto było. Widoki przepiękne i tylko szkoda, że aparat postanowił ostatecznie odmówić posłuszeństwa.

Dzień III

Szlak miał być łatwiejszy. I teoretycznie taki był. Nie uraczył nas trudnymi podejściami, za to zaskoczył długością. Wydawało się nam, że będzie łatwo, szybko i przyjemnie. Podróż w pełnym słońcu, upał, odkryta przestrzeń. Piechotą pokonany odcinek ze Sromowców do Niedzicy. Nie skusiliśmy się na wejście do zamku, za to podziwialiśmy pstrągi (?) pływające w Dunajcu. Po chwili refleksji, podziwianiu krajobrazów oraz naładowaniu baterii waflami ryżowymi ruszyliśmy na czerwony szlak rowerowy.

IMG_0175_a

 

 

I choć widoki były równie piękne, a z ogromnej polany podziwialiśmy zamek w Czorsztynie zdobiący przeciwległy brzeg, żar nie dawał nam spokoju.

W tle majaczy Zamek w Czorsztynie
W tle majaczy Zamek w Czorsztynie

IMG_0192_a

Chłopaki postanowili znaleźć ścieżkę alternatywną, ciągnącą się przez las. Na jedną (ja i mama) nie zgodziłyśmy się, gdyż zarośla sugerowały, że dawno nikt się nie przechadzał tą trasą. Poszukiwania innej drogi przebiegały w dość gorącej atmosferze okupionej bolącymi stopami i spalonymi karkami. Na całe szczęście atmosferę uspokoiły „Turbo Misie”**. Ostatecznie przedzieraliśmy się przez chaszcze, by dotrzeć do źle oznaczonej leśnej drogi na mapie, którą wiliśmy się co najmniej godzinę. A później już tylko czekała nas droga ulicą bez pobocza, po której samochody mknęły nie bacząc na zbłąkanych turystów. Przed powrotem do bazy zatrzymaliśmy się na chwilę na plaży w Niedzicy, by choć przez chwilę powdychać wilgotnego, chłodnego powietrza, popijając wodę w cieniu i zajadając się soczystymi nektarynkami… A później już tylko szybki, wymarzony prysznic i skok do łóżka…

IMG_206_a

 

Dzień IV

Zeszłoroczne podejście na Trzy Korony i Sokolicę okazało się niezwykle urozmaicone i bardzo ciekawe. Po weryfikacji mapy postanowiliśmy zdobyć szczyt innym szlakiem prowadzącym na najsłynniejszy szczyt Pienin. Na szlak wyruszyliśmy ze Sromowców Niżnych. Droga pięła się stromo do góry, co zmuszało nas do ciągłych postojów. Po raz kolejny upał nie dawał o sobie zapomnieć, choć tym razem skrywaliśmy się w cieniu drzew. Na Trzy Korony wspięliśmy się bez większych niespodzianek, a sam szlak okazał się nieco łatwiejszy niż zeszłoroczny. Mama nastawiona na zobaczenie słynnego widoku ze szczytu góry, srogo się zawiodła. Kolejka ciągnęła się jak oszalała, zmuszając biednych turystów do co najmniej godzinnego czekania. Zrezygnowani i rozczarowani wróciliśmy na szlak powrotny, który ciągnął się wzdłuż atrakcyjnego dla oka wąwozu. Przy samym końcu naszej podróży, zatrzymaliśmy się na posiłek – zjedliśmy ostatnie kanapki, pochłonęliśmy „Turbo Misie” (które stały się symbolem tegorocznych wakacji). Po zarzuceniu plecaków i przygotowaniu się do kolejnego zejścia, za zakrętem zauważyliśmy dość duże zbiorowisko. Co się okazało? Najprawdopodobniej jakiś młody chłopak postanowił wspiąć się na skalistą ścianę wąwozu. Jednak tak jak wszedł, tak już nie mógł zejść. Konieczne było wezwanie pomocy. Dlaczego to zrobił, nie wiem. Po drodze minął nas quad, którym poruszali się ratownicy. Trzeba im przyznać, że dość szybko reagują, więc najprawdopodobniej chłopakowi nic się nie stało. Czasem jednak głupota ludzka mnie zadziwia.

IMG_0238_a

Tego dnia postanowiliśmy wspiąć się jeszcze na jeden szczyt. Po szybkim obiedzie, wybraliśmy się na Macelak. Szlak okazał się trudniejszy niż przewidywaliśmy, ale daliśmy radę. Do kwatery wróciliśmy tuż przed zmrokiem. Z pewną ulgą zdjęłam buty trackingowe i rzuciłam się na łóżko w oczekiwaniu na sen. A ten przyszedł dość szybko…

IMG_0246_a

I zapomniałabym. Pomimo dwukrotnego przebywania w Sromowcach Niżnych, ani razu nie udało się nam wejść do słynnego Czerwonego Klasztoru. Ale w tym roku w końcu zwiedziliśmy wnętrze klasztoru (nie będę się rozpisywać, gdyż mam w planach przygotowanie oddzielnego wpisu na jego temat).

Dzień V

Na zakończenie, dodam tylko, że powrót przez Kamienicę i Limanową okazał się bardziej emocjonujący. Zjazdy i ostre zakręty okazały się nie tylko trudne, ale i chyba słabo wyprofilowane. Na całe szczęście mój wytrawny kierowca dał radę. Ale trauma już chyba pozostanie do… następnego razu 😉

Jakie pamiątki przywiozłam?

Mało zdjęć wykonanych telefonem, opaleniznę, czy raczej spaleniznę i mnóstwo odcisków. A także świetny nastrój i pełen akumulator energii. Za rok… Za rok może już Tatry. A jak się uda to i Międzynarodowy szlak rowery od Krakowa do Wiednia. Czas pokaże….

Zmiany i zmiany

Oprócz wspomnień, przywożę ze sobą również zmiany, które powoli zostaną wprowadzane na bloga. We wrześniu pojawi się kolejny konkurs, w którym mam nadzieję weźmie większa liczba osób, wpisy będą pojawiać się systematycznie (mam nadzieję, że codziennie) i już niedługo ruszą dwa kolejne blogowe projekty. Zamierzam również zacząć prowadzić (już systematycznie!) subiektywny przewodnik po wydarzeniach kulturalnych w Polsce. Co jeszcze? Już niedługo pojawi się nowa szata graficzna (ale już na własnym serwerze). Będzie działo się dużo, więc mam nadzieję, że mnie nie opuścicie 🙂

* jeśli ktoś jest zainteresowany, chętnie podam namiary.

**robocza nazwa cukierków pudrowych wymyślona na potrzeby podróży po Pieninach. Jako jedyny przynosiły ulgę i dodawały energię. A przy tym rozpływały się w ustach 😉

[mc4wp_form id="3412"]


%d bloggers like this: