Kolejna paczka przyjaciół na ekranie – „New girl”

  19 kwietnia, 2013

Seriali o grupce przyjaciół można znaleźć bez liku. Temat-rzeka; temat, który dostarcza mnóstwo możliwości poprowadzenia fabuły. Wspomnieć wystarczy o takich tytułach jak „Jak poznałem Waszą matkę”, „Teoria Wielkiego Podrywu” czy starych poczciwych „Przyjaciół”, od których wszystko najprawdopodobniej się zaczęło. Do grona komediowych serii, w których to przyjaźń odgrywa jedną z głównych ról, dołącza kolejny tytuł „New Girl” (czy jak to woli „Jess i chłopaki”). Choć nie wprowadza rewolucji, stanowi dobrą przekąskę pomiędzy ambitniejszymi produkcjami.


4

A więc była sobie zdradzona dziewczyna…

Główną bohaterką serialu jest Jess – nauczycielka z powołania, która nie lęka się rozwydrzonych dzieci. Poznajemy ją w krytycznym, lecz jak banalnym z punktu widzenia widza (wyszło małe masło maślane), momencie. Rozstała się właśnie z facetem, który nie potrafił pohamować swych żądz i zdradzał naszą bohaterkę. Punkt wyjścia jest – twórcy jednak postanowili nie rozczulać się zbytnio nad losem Jess i posłać ją w nietypowe dla niej środowisko. Bohaterka szukając mieszkania dla siebie, trafia na ogłoszenie umieszczone przez trzech wyluzowanych (ale i zakompleksionych) mężczyzn zbliżających się lub przekraczających właśnie trzydziestkę. Nie straszne są dla niej opowieści o niebezpieczeństwach, jakie mogą wiązać się pod tym niewinnym ogłoszeniem. Jak się później okaże (a chłopaki przekonają się o tym na własnej skórze) Jess to bardzo nietypowa kobieta, która zaskoczy ich nie raz i nie dwa. Choć nie od razu stają się zgraną paczką, powoli poznają siebie i zbliżają się, tworząc grupę przyjaciół mogących na siebie liczyć w kryzysowych sytuacjach.

która patrzyła na życie przez różowe okulary

Jess zwraca na siebie uwagę od pierwszej chwili. Nie jest jak większość kobiet. W niemal każdej sytuacji doszukuje się pozytywnych stron, nim ostatecznie przejrzy na oczy i realnie spojrzy na dany problem. Przyciąga do siebie ludzi dziwnych, nietypowych i równie szalonych, co ona. Śpiewa, kiedy nie potrzeba, a słowotok pokręconych zdań wypływa z niej w nieodpowiednich chwilach. Podobnie jak w życiu, tak i w szkole jest nietypowym nauczycielem. Gra na gitarze, układa piosenki, a dzieci pobudza kreatywnymi zadaniami. Tryska optymizmem i nietypowym poczuciem humoru. Tak wykreowana postać staje się świetnym punktem wyjścia do generowania coraz to dziwniejszych i śmieszniejszych sytuacji. Na całe szczęście, scenarzyści zachowują w tym wszystkim umiar nie popadając w żadną skrajność. Bohaterka nie staje się absurdalna, a granice realności wydarzeń nie zostają przekroczone. Zasługa w tym nie tylko samych twórców, ale i świetnej Zooey Deschanel, która idealnie wpasowała się w rolę.

Mieć trzydzieści lat i nadal być dzieckiem

Gdyby to była tylko historia Jess, szybko zmęczylibyśmy się jej postacią. Choć jest w centrum, blisko niej krążą Schmidt (genialny Max Greenfield), Nick (zakompleksiony facet po trzydziestce, który podobnie jak Jess właśnie rozstał się z ukochaną) oraz Winston (Lamorne Morris) – trójka z pozoru normalnych facetów. Jednak każdy z nich jest inny i męczy się ze swoimi obsesjami (choć z drugiej strony są to typy osobowości, które już wielokrotnie poznaliśmy). Nick szaleje na punkcie swojej byłej dziewczyny i gdy tylko ta pojawi się na horyzoncie, on dostaje małpiego rozumu. Jest również romantykiem z mało płatną pracą i pogrzebanymi ambicjami. Zmaga się więc nie tylko ze straconą miłością, ale i problemami finansowymi. Schmidt ma bzika na punkcie swojego ciała oraz… seksu. Z przesadą dba o formę, higienę i zaspokajanie potrzeb seksualnych kolejnych partnerek. Dla niego wszystko musi być wykonane perfekcyjnie. Z kolei Winston to zapatrzony w siebie dupek, którego nie sposób nie lubić. Jego jedyną miłością jest koszykówka, której poświęcił młodość. Teraz, gdy wrócił do kraju, nie wie co dalej ze sobą począć. Cała czwórka, choć dawno wkroczyła w dorosłość, nadal czuje się dziećmi. A misz-masz charakterów zgromadzonych pod jednym dachem to istna kopalnia pomysłów. Ogląda się jeśli nie rewelacyjnie, to chociaż z nieukrywaną przyjemnością. Nie to nie jest serial z ambicjami, który ma ukazać pokolenie trzydziestolatków, którzy nie potrafią stać się poważnymi ludźmi, próbując się chować pod powłoką błazna. Ani też próba opisania problemów, z którymi muszą borykać się Amerykanie. Nie jest to również parodia, która pod płaszczem ironii, próbuje przekazać coś więcej. To przyjemna produkcja, która nie oszukuje widza. „New girl” ma przede wszystkim dostarczać rozrywki w ciekawej, choć znanej widzowi formie. Większość odcinków pierwszego sezonu rozbawiła mnie, czasem do łez, a czasem tak po prostu. Bo w przeciwieństwie do wielu innych pozycji, które możemy obejrzeć w „telewizji”, ten jeden jest nieprzerysowany i nad wyraz prawdziwy. A przy tym wszystkim zabawny.

[mc4wp_form id="3412"]


%d bloggers like this: