Jeśli chodzi o seriale, jestem dość zacofana. Nie podążam za każdą nowością, która wyjdzie, bo nie starczyłoby mi życia na inne, czasem ciekawsze rzeczy. Najczęściej serial zaczynam oglądać długo po premierze, ale jak się już do niego przywiążę, to jestem wierna do samego końca. Nawet jeśli jego poziom spada lub zachowuje się jak sinusoida. Podobnie stało się z „Californication”.
O serialu słyszałam, gdyż swego czasu był intensywnie promowany na którejś polskiej stacji. Wtedy jednak nie przemawiało do mnie nowe wcielenie Duchovnego – wydawało mi się, że rola amerykańskiego lowelasa zupełnie do niego nie pasuje. I tak „Californication” czekało na mnie tych kilka lat cierpliwie – aż do tegorocznych wakacji.
Przede wszystkim „Californication” to nie serial dla wszystkich. Podobnie jak opowiadania czy powieści erotyczne. Tutaj każda scena, jeśli nie jest przesiąknięta seksem, to posiada bardzo duży ładunek seksualny. Dialogi, fabuła, kreacja postaci – wszystko kręci się wokół seksu. Nie każdy jest znieść odcinek naszpikowany kolejnymi podbojami głównego bohatera. Swoją drogą serial może przyczynić się do pogłębiania kompleksów – gdyż Hank Moody nie sypia sam. A pięknej kobiecie odmawia bardzo rzadko. W przeciągu trwania wszystkich pięciu sezonów zdarzyło mu się to tylko raz – ze względu na przyjaciela. Bo nawet, gdy wisiała nad nim groźba śmierci nie potrafił opanować swoich żądz i umiłowania do kobiet.
Czym jednak scenarzyści zaskarbili sobie moją sympatię? Oprócz odważnego scenariusza i stworzenia serialu, którego główną osią jest seks, przede wszystkim złożonością postaci. Mimo że główni bohaterowie mieszkają w Los Angeles – mieście marzeń, które jest celem młodych ludzi szukających – ich życie nie wygląda jak pieprzona bajka. Zacznijmy od Pana, który stanowi esencję tejże produkcji telewizyjnej, Hanka Moody’ego.
Ów Pan, mający już trochę lat na karku, który to napisał świetną powieść, przygnany przez łaskawy los do Hollywood, wciąż szuka pocieszenia w ramionach kobiet. I choć ma ich na pęczki, miłością darzy tylko jedną, która wciąż jest blisko niego – Karen, matki jego ukochanej latorośli, czyli Bekki. Hank próbuje zmierzyć się z naturą kobieciarza i lekkoducha. Próbuje dorosnąć do roli ojca oraz męża. Za każdym jednak razem, gdy udaje mu się obrać właściwy kierunek, sztorm wkrada się w jego życie, a on sam musi na nowo szukać właściwej drogi. Rozluźnienie i sposób życia w Kalifornii sprawia, że coraz trudniej mu uwolnić się od beztroskiego, ale też samotnego życia. Mimo to pisarz, kobieciarz, scenarzysta, czy nawet autor jednej piosenki, najczęściej chce dobrze. Chce, lecz najczęściej pieprzy wszystko, stając się po raz kolejny gnojkiem w oczach osób, które kocha całym sercem.
Jest też Karen. Kobieta ambitna, wyzwolona i bardzo wyrozumiała. Zniewolona przez miłość do Hanka, szukająca jednocześnie wytchnienia u mężczyzn, którzy mogliby zapewnić jej spokojne życie. Mimo to losy Karen i Hanka są splecione. Powracają do siebie i uciekają przed sobą. Spotykają się w różnych punktach, a ich linie, choć tak blisko nie mogą się przeciąć. I tak serial snuje się przez ich historię – ich miłość, nienawiść, przyjaźń i związki.
„Californication” to serial życiowy, porzucający grzeczne schematy, uwypuklający problemy do wszelkich granic, bardzo często je przekraczając. Nie ma tu miejsca na owijanie w bawełnę. Tutaj albo masz coś do powiedzenia albo znikasz w otchłani zapomnienia. Twórcy pokazali zagubionego pisarza, który próbuje odnaleźć się w rolach, które narzuciło mu życie. Rolach, przed którymi każdy z nas kiedyś staje. I czasem udaje się zdać ten egzamin, innym razem musimy przyjść na powtórkę. Tylko że nie zawsze jest możliwość jeszcze jednego podejścia. Hank Moody szuka własnego miejsca w świecie, gdzie alkohol, narkotyki i zabawa są codziennością.
Jego wrażliwa dusza artysty przesiąka Kalifornią.
Mogłabym pisać o serialu bardzo długo, jednak nie chcę. Jeśli chcesz, obejrzyj. Jeśli oglądałeś/aś, wiesz o czym mówię. Trzeba poczuć ten specyficzny klimat, który udało się stworzyć reżyserowi, scenarzystom i aktorom. Gęsty, mroczny i prawdziwy. Do bólu szczery.
Ocena 9/10