Dolarowa miłość naszą teraźniejszością i przyszłością?

  6 września, 2012

„Czy pewność siebie opiera się na walucie? Mówimy nieraz o złotym sercu. Czy mamy na odmianę mówić o dolarowej miłości? W zakres dolarowej miłości weszłoby naturalnie małżeństwo, Dzień Matki, Dzień Dziecka (…). Dolarowa miłość ma dobre intencje, czyste sumienie, a inni niech idą do diabła.”

Spokojny Amerykanin, Graham Greene, str 79


0

Czytając te słowa zaczęłam się zastanawiać, jak to jest możliwe, że dziś, niemal do każdego święta, które czci miłość, nie ważne w jakiej postaci, wkradła się komercjalizacja. Nie ma już miejsca na spokojne przeżywanie i okazywanie uczuć bliskiej nam osobie. Wpadliśmy w szpony wielkich korporacji, które tylko czyhają na naszą naiwność i otwarcie portfela. Bo czy nie stało się tak, że zamiast zastanowić się, jakimi uczuciami darzymy daną osobę, jakie uczucia w stosunku do niej kierujemy, patrzymy na kolejną ofertę sklepu z pamiątkami. Nie zastanawiamy się, w jaki sposób moglibyśmy wyrazić miłość, poprzestając jedynie na propozycjach marketingowców. Obrzucają nas reklamami produktów, które mają przybliżyć nas do teoretycznego szczęścia. I zamiast odmówić, owładnięci pośpiechem dnia codziennego, ulegamy im wpływom i podążamy ścieżką, którą oni wybrali. Nie my. Po części jesteśmy jak owce w stadzie, ulegając ostatecznie ostentacyjnemu pokazywaniu miłości. Nie da się od tego uciec, gdyż należałoby założyć klapki na oczy, zrezygnować ze wszelkiej maści świąt, zarówno religijnych jak i świeckich. Należałoby żyć jedynie własnym światem, gdzie nie ma wyznaczonej konkretnej daty, a swe uczucia pokazujemy wtedy, kiedy mamy ochotę.

Bo pójdziesz do pracy i usłyszysz:
-Co wczoraj dostałaś? Mój dał mi wielki bukiet róż i wysyła do SPA!
– No wiesz… My nie obchodzimy takich świąt…
– Zgłupiałaś? Pewnie zapomniał…

Bo pójdziesz do szkoły i usłyszysz:
-Wiesz, Tomek zostawił mi wczoraj kartkę. Chce się ze mną umówić! Mama zresztą znalazła w skrzynce jeszcze trzy. Uwierzysz?!
– Nie lubię Walentynek. Są takie dziwne.
– No co Ty?! Nie dostałaś żadnej?

Pogrążanie się w mierzeniu swych uczuć walutą pieniądza, zaczynamy od najmłodszych lat. W szkole, w celu okazywania wzajemnej przyjaźni i zjednoczenia grupy, organizowane są Mikołajki czy wigilie. Każdy obdarowuje się prezentem, wszyscy uśmiechają się szczęśliwi z niespodzianki, którą otrzymali. I byłaby to świetna tradycja, gdyby nie jedna, lecz bardzo ważna kwestia: jako uczniowie (lub rodzice) decydujemy się na kupowanie prezentów do określonej kwoty. I ta kwota z roku na rok staje się coraz wyższa. Działa tu prosta zależność – im wyższa klasa, tym bardziej bogato musi być. Pamiętam, że jak ognia unikano prezentów, które miałyby być własnoręcznie wykonane; które musiałyby zmusić do kreatywności i wykazania odrobiny dobrej woli. Prawdziwą szczerość zastąpiono kolejnymi, o wyznaczonej wartości przedmiotami. Jeśli przekroczysz ustaloną wartość, tym lepiej dla Ciebie, jeśli kupisz zbyt tani prezent możesz pożegnać się z poważaniem grupy.

Dzieje się tak niemal z każdym świętem. Zbliżają się Walentynki. Telewizja bombarduje nas serduszkami, aniołkami, kupidynami. Milka pokazuje po raz kolejny bombonierkę, a Coca Cola jak powinniśmy się kochać. Wchodzisz do centrum handlowego i tam zabija twe oczy krwista czerwień zamknięta w kształcie serca. Na rogu ulic stoją panie sprzedające piękne róże, a w sklepach rozdają na osłodę cukierki. W klubach pobrzmiewa romantyczna muzyka dla zakochanych. A Ci, którzy się buntują organizują imprezy dla singli. Każdy ulega magii telewizji. Nikt nie ucieknie przed Walentynkami. Jednych święto dołuje, innych cieszy, ale zawsze każdego dotyka. Przypomina nam o miłości i jej konsekwencjach, o straconych chwilach i tych, których jesteśmy teraz świadkami. Ale komercyjne Walentynki każą nam wycenić uczucie. Obdzierają najintymniejszą część życia z wyblakłego po wielu latach romantyzmu. Wymuszają na nas określenie uczuć – zdeklarowanie się i uczestniczenie w przedstawieniu, które przygotowały dla nas firmy.

„Wenus i Kupidyn”, Lorenzo Lotto

To wtedy też kino bombarduje nas „najlepszymi” komediami romantycznymi. A obowiązkowo na ekranie pojawia się polska odpowiedź walentynkowa, wciąż z tymi samymi twarzami, wciąż z tą samą historią, tylko inaczej ubraną. Po raz setny namawiamy partnera, by wybrał się z nami do kina, tylko po to, by znów ujrzeć miłość, która pokonuje wszelkie przeszkody. Odprężające, jednocześnie burzące światopogląd młodych osób.

Po Walentynkach przychodzi Dzień Matki. Miłość nieco inna, lecz również eksploatowana przez media do granic wytrzymałości. Jedynie w przedszkolu, dzielne dzieci pod pieczą pań przedszkolanek przygotowują przedstawienie i obrazki, które mają pokazać, jak bardzo kochają swe mamy. I znów reklamy, i znów nagabywanie przez sklepy. Kup w promocyjnej cenie, zrób prezent mamie – osobie, którą kochasz nad życie. I kupujesz, bo w końcu, jak możesz zapomnieć o tak ważnym święcie? Kupujesz, mimo że wewnętrznie czujesz, że to nie jest to. Nie to chcesz powiedzieć rodzicielce.

„Mother Love” James John Hill
„Father’s Love” by lachicaphoto

Kiedyś siedziałam i dłubałam. Zbierałam braci i próbowaliśmy tworzyć coś oryginalnego. Raz przygotowaliśmy rysunki, jeszcze wcześniej laurki. Czasem nawet tworzyliśmy dość oryginalne przedmioty. Udało nam się nawet zaimprowizować przedstawienie, które okazało się strzałem w dziesiątkę. A dziś uleciała mi dziecięca fantazja, która zaskakiwała mych rodziców i sama poprzestałam na sprawdzonych pomysłach – idź do sklepu, kup, złóż życzenia i mocno się przytul. I choć za każdym robię(imy) to szczerze, mam wrażenie, że zatraciłam coś ważnego na rzecz czegoś, co nigdy nie chciałam do siebie dopuścić. Bo gdy inni opowiadali, co kupili czy to na święta, czy właśnie na Dzień Matki/Ojca/Babci/Dziadka, ja siedziałam myślałam, czym ich zaskoczyć.

I tak mogłabym wyliczać, dochodząc do punktu kulminacyjnego, czyli do Świąt Bożego Narodzenia. W żadnym innym dniu, który ma być świadectwem naszej miłości, do Boga i do naszych bliskich, nie ma tak dużego nagabywania przez gospodarkę. Z roku na rok wydajemy coraz więcej, na coraz bardziej wymyślne rzeczy, które gdzieś rzucimy w kąt. Które nie są ważne w ostatecznym rozrachunku. Bo czy bardziej od kolejnej płyty/filmu/kosmetyków/książek/ciuchów/ nie liczy się to, że razem siedzimy przy stole i czekamy na pierwszą gwiazdkę? Gdzieś zatracamy wartości, gubimy je w pośpiechu dnia codziennego na rzecz rzeczy przyziemnych, do cna komercyjnych, które z każdym rokiem wsiąkają w nas coraz głębiej. Zapominamy o tym, że miłość czy to ukochanej osoby, czy do matki, ojca, rodzeństwa, jest bezcenna i nie da się jej wycenić. Nie da się jej przedstawić w dolarach, złotówkach. Jest niemierzalna, a wszelkie dodatki powinny zostać tylko dodatkami.

W innym przypadku, popadniemy w skrajność, jaką zaprezentował w jednym z odcinków Sheldon. Zabawne, lecz jak prawdziwe. Zapominamy, że cieszą nas przede wszystkim rzeczy z pozoru błahe – ważne są od nas, z głębi serca.

Jeśli nie oglądaliście, obejrzyjcie do końca

W tym wszystkim nie najgorsze jest to, że zastępujemy nasze prawdziwe myśli, kolejnym, tym samym prezentem (krawatem, kwiatami, czekoladkami), ale to, że czekamy na ten jeden dzień w roku, by to zrobić. Czekamy na Walentynki, by przygotować romantyczną kolację, zapominając jednocześnie, że uczucia można pokazać także każdego innego dnia w roku. Że mamie możemy dawać codziennie nasz uśmiech i miłe słowo, pokazujące jej, jak jest dla nas ważna. Wyceniając miłość, porzucamy każdy dzień, w którym moglibyśmy pokazać jak bardzo kochamy drugą osobą. Wyceniając miłość, zapominamy o wartości tak prostego słowa jak „kocham Cię”.

Więc ją chwyciłem… 
Więc ją chwyciłem w szalone objęcia, 
Więc spróbowałem warg jej swymi wargi, 
Więc jej szeptałem tęsknoty i skargi, 
I wszystkie serca mojego zaklęcia! 

Jak ten, co czuje dreszcze wniebowzięcia, 
Tak jam wyczuwał tych pieszczot zatargi, 
Gdy od warg moich odrywała wargi, 
By znów je oddać przez włosów opięcia! 

Aż wpółomdlała, rozkoszą zatruta, 
Znieruchomiona, bo uściskiem skuta, 
Piersi mi boskim paliła oddechem! 
„Mój ty – śmiertelny!” szeptała z uśmiechem 
I tak pieściła, aż mi piersi zbroja 
Pękła, i wołam: „Nieśmiertelna moja!”

Bolesław Leśmian

[mc4wp_form id="3412"]


%d bloggers like this: