A co dla Ciebie znaczy liczba 23?

  31 lipca, 2012

Wydaje Ci się, że wszystko z Tobą w porządku? Być może, ale pamiętaj, że umysł lubi płatać figle. Lubi mścić się na Tobie za Twoją ignorancję. Sprawia, że zapominasz o celu, zbaczasz na manowce i niczym ślepiec nie potrafisz odnaleźć drogi. Lub ją odnajdujesz, ale nie wiesz, co tak naprawdę ona znaczy. Może zdarzyć się, że Twój umysł ogarnie obsesja, która z dnia na dzień pogrąża Cię w ciemnej otchłani, z której trudno się wydostać.


0

O tym jest film „Numer 23”.

Film, w której główną rolę otrzymał Jim Carrey, opowiada o mężczyźnie, który utknął w niezbyt przyjemnej pracy – jest hyclem. Jednocześnie właśnie praca (przypadkowe spotkanie psa na swej drodze) oraz prezent w postaci książki anonimowego autora, sprawia, że jego świat wywraca się do góry nogami. Walter Sparrow to ów mężczyzna, którego pochłania treść niewielkiej książeczki opisującej historię detektywa Fingerlinga. Na kolejnych stronach opisywana jest obsesja na punkcie liczby 23. Detektyw przypisuje każdej dacie, godzinie, wydarzeniu znaczenie.

Na tym film opiera swoją fabułę – skupia się na człowieku, którego ogarnia obsesja zarówno bohatera książki jak i realnego – męża i ojca.

Początkowo film zapowiadał się ciekawie. Tytuł, krótki prolog. Jednak im dalej w las, tym bardziej fabuła siada. Bardzo wolno się rozkręca, by na chwilę przyspieszyć (w połowie filmu), a ostatecznie zwieńczyć film nudnym zakończeniem wydłużonym nieco na siłę. Nie mogę powiedzieć, że się nudziłam czy ziewałam i zerkałam na zegarek. Mimo ciekawego rozwiązania zagadki, twórcy postanowili łopatologicznie wyjaśnić wszystko – krok po kroku prowadzą nas po meandrach psychiki bohatera, wskazując nam niemal palcem, dlaczego wydarzenia przybrały taki obrót.

Oczywiście nie widzę nic złego w wyjaśnieniach, gdy są one akceptowalnej długości, a nie stanowią 1/3 filmu. W ten sposób scenarzysta wraz z reżyserem pokazują, że nie wierzą w inteligencję widza. Części można się domyśleć, część można było zostawić domysłom. W ten sposób zamiast zrobić thriller, który trzyma w napięciu niemal do samego końca, wyszedł poprawny film psychologiczny, który siada w ostatniej części.

Pomimo powyższych zarzutów, film ogląda się dobrze. Moją ocenę podniósł szczególnie jeden element – nie spodziewałam się, że Jim Carrey sprosta zadaniu. Może nie jest stworzony do tej roli, ale w końcu zobaczyłam coś więcej niż tylko maskę błazna. Sprawił, że mój stosunek do niego nabrał łagodności, a wręcz chęci poznania go w filmach, w których nie robi z siebie pajaca, a jego największym osiągnięciem jest przybranie kolejnej dziwnej miny „rozśmieszającej” widza. W filmie stworzył dwie kreacje – dwóch nieco innych bohaterów. Podobnie jak jego filmowa partnerka – Virginia Madsen. Obojgu udało się stworzyć wiarygodne postacie, targane sprzecznymi uczuciami. Nie wznieśli się na wyżyny kunsztu aktorskiego, niemniej oglądałam ich z przyjemnością.

Mogło być lepiej, ciekawiej, dynamiczniej i przede wszystkim mniej dosłownie. Nie było, ale warto obejrzeć. Z trzech powodów: obsesji człowieka, kilku ciekawostek i niezłej roli Carrey’a.

PS. Miała być recenzja Prometeusza, ale z kilku powodów musiałam ją przełożyć. Niemniej – jeszcze w tym tygodniu pojawi się na blogu

[mc4wp_form id="3412"]