Każde pokolenie ma swoje małe rozczarowanka. Życiowe, zawodowe, rodzinne. Dużo oczekujemy, a później przychodzi otrzeźwienie, jak wtedy, gdy patrzysz na faceta, z którym spędziłaś noc (to ten moment, kiedy mówisz sobie, że już nigdy nie wypijesz alkoholu i nie będziesz zarywać do obcych w klubie – i tak wiadomo, jak będzie następnym razem).
Dorota Masłowska jest moim małym rozczarowankiem. Jednym z wielu. Zawsze, gdy stykam się z jej twórczością, napotykam na swój wewnętrzny opór, który uniemożliwia mi delektowanie się czy to powieścią, czy to inną formą sztuki. Tak było z „Wojną polska-ruską”, którą chciałam (naprawdę chciałam) przeczytać jako nastolatka i po części nawet to zrobiłam. Później obejrzałam film na podstawie powieści. Co w rzeczywistości utwierdziło mnie w przekonaniu, że jednak nasze drogi chyba nie zdołają się nigdy przeciąć. Nie ma tej chemii. Nawet drineczek przed nie sprawił, że patrzyłam na całość przez różowe okulary. Gdy wydała single i teledyski z Anją Rubik w roli głównej, próbowałam wgryźć się w ten przedziwny, abstrakcyjny świat. W końcu uwielbiam takie eksperymenty. A tu wciąż brak tych motyli w brzuchu. Tylko kacowy ból głowy.
Pozostał więc wewnętrzny opór. Zgrzyt zębami, rwanie włosów z głowy (no dobra, trochę przesadzam). Masłowska nie była moją bajką.
Opowieść uniwersalna czy portret pokolenia
I wtem, na białym koniu, a raczej warszawskim tramwajem, wjeżdża on, niedoszły raper Kamil, który wciąż powtarza, że wyda własną płytę. Bohater książki „Inni ludzie” Doroty Masłowskiej i główna postać filmu o tym samym tytule wyreżyserowanym przez Aleksandrę Terpińską. W tym miejscu muszę nawet przyznać się do pewnego rodzaju ignorancji, ponieważ do czasu wypuszczenia zwiastuna filmu, nie wiedziałam, że Masłowska wydała kolejną książkę. Wiecie, takie zamknięcie się w swojej bańce i dopuszczanie słów kluczowych tylko z określonego słownika. Internet to w końcu lubi.
W filmie nie jesteśmy jednak świadkami krętej drogi do sukcesu, tworzenia własnych utworów, bitów, wersów wypełnionych białym proszkiem, procentami i dymem z e-papierosa. To nie kultowa „8 mila” i amerykański sen. To droga, ale taka, którą pokonuje osiedlowy blokers w dresiku pomykający przez miasto. Nie mający stałej pracy, żałujący złotówek na bilet do dziewczyny, dający się wydymać znudzonej, zdradzanej, zranionej przez męża dojrzałej kobiety ze zrobionymi cyckami. To droga, którą w sumie pokonuje każdy z nas, tylko w innej konfiguracji, z innego punktu startowego i z innymi przeszkodami. Bo to, że pracujesz na warszawskim Mordorze nie czyni Cię od razu szlachetnym Frodem. „Inni ludzie” to taka opowieść pokolenia lat osiemdziesiątych – choć jednocześnie to opowieść uniwersalna.
A jak portretuje nasze społeczeństwo Paweł Kuczyński? Zobacz jego prace!
Zaznaczam, że uniwersalna, ponieważ na spotkaniu z reżyserką, na którym byłam, padło stwierdzenie, że twórczyni udało się idealnie pokazać uzależnienie od telefonów, ekranów i technologii młodszego pokolenia. I jak to pokolenie jest stracone. Wiecie, coś w stylu… „Kiedyś to były czasy, dziś nie ma czasów”. A przecież, jeśli cofniemy się wstecz, czy inny los spotkał naszych rodziców i dziadków? Jak trafnie podsumowała ostatecznie dyskusję Aleksandra Terpińska, co zresztą wykorzystałam w pierwszym zdaniu tego tekstu: każde pokolenie ma swoje rozczarowanka.
Inni ludzie – czyli jak wyrapować marzenia
Film, to nie tylko opowieść o raperze, to tak naprawdę wyrapowany poemat. Przez te kilkadziesiąt minut wsłuchujemy się w bity stworzone przez Auera. Aktorzy, prócz Sebastiana Fabijańskiego, który właśnie wydaje kolejną hip hopową płytę, niewiele mają wspólnego z rapem. Jedni radzą sobie lepiej, inni gorzej, lecz w ostatecznym rozrachunku, jest to słuchalne, choć oczywiście wcale niełatwe dla nieoswojonego ucha. Rymowane wersy zabierają nas w podróż po świecie Kamila, wychowanego bez ojca, z matką alkoholiczką, która próbuje skleić domowy budżet. W dzisiejszych czasach, Kamil jest symbolem nieudacznika, który nic nie osiągnął, który bez sensu snuje się przez kolejne dni i miesiące. Dąży do nierealnych marzeń, nie potrafi wpaść we właściwe tory. Czasem próbuje udawać kogoś, kim nie jest, lecz jego prawdziwa natura zawsze wygrywa.
„Inni ludzie” snują opowieść o szukaniu własnego miejsca, w świecie, gdzie szuka się perfekcji i ideału. A takiego ideału nigdzie nie ma. Ideał zawsze ma rysę, która powiększa się z każdym dniem, aż wszystko rozsypuje się w drobny mak. Nie ma znaczenia, czy jesteś dresem, który nie ma stałej pracy i nie potrafi dorosnąć, wciąż i wciąż zachowując się jak nastolatek, czy też matką, ojcem z ułożonym życiem, niezłymi dochodami i mieszkaniem w bogatej rodzinie. Zawsze znajdzie się coś, co zburzy szczęśliwy świat. Można odnieść wrażenie, że człowiek dąży do autodestrukcji. Szuka dramy, choć udaje przed światem, że poszukuje szczęścia.
Jacek Beler, który wcielił się w postać Kamila, idealnie dopasował się do roli. Choć jednocześnie jego rap jest brudny, bardzo niedoskonały, na dłuższą metę asłuchalny. Jednak w ten sposób jego postać staje się wiarygodniejsza, bliższa rzeczywistości. Aby jednak ucho widza nie uschło, na scenie pojawia się Sebastian Fabijański, czyli filmowy Jezus. Stanowiący równowagę dla nierapujących na co dzień aktorów. To on oprowadza nas po szarej, przygnębiającej Warszawie. Staje się narratorem całej historii. Warto mieć z tyłu głowy, że nie jest to rapowany musical. Nie jest to muzyczny majstersztyk. To tylko konwencja, zabawa formą, wykorzystanie bazowego materiału i przeniesienie go na ekran. Jeśli należysz do koneserów muzycznych, czeka Cię srogie rozczarowanie.
Inni ludzie – przegryw czy wygryw
Podobnie jak inne powieści stworzone przez Dorotę Masłowską, tak i tę można kochać albo nienawidzić. Możesz się w jej tekstach zanurzyć bądź odrzucić jako coś zupełnie płytkiego i bezsensu. Możesz tak jak ja częściej być jej przeciwnikiem niż zwolennikiem, ale trzeba przyznać jej jedno: nie zostawia (nie)swoich odbiorców obojętnymi. Czy rzeczywiście w punkt sportretowała pokolenie trzydziestolatków którzy próbują znaleźć swoje miejsce w tym dziwnym, pokręconym świecie? Być może. Jest to jednak tylko jedna, bardzo skrajna część, nie portret całego pokolenia. Czy „Inni ludzie” niosą coś więcej niż tylko historię nieroba, spaczonego dzieciaka, któremu nawet nie chce się zrealizować swojego marzenia? Być może. Bo w końcu nie każdy chce uwierzyć w ten „amerykański sen” serwowany przez coachów życia, nie pozwalających odnieść porażek. Może rzeczywiście lepiej być przegrywem niż „wygrywem”, który tak naprawdę czuje się jak w klatce, uwięziony przez narzucone przez siebie i społeczeństwo normy…
Może ten mityczny dres, jarający zioło, błąkający się po osiedlu bez celu, tak naprawdę wybrał prawdziwe szczęście? Chciałoby się powiedzieć, że tak, ale… Ale zawsze jest ta rysa. Zawsze jest to ale.
Słowem zakończenia przytoczę jedną ze scen, która pojawia się w filmie i która w swej abstrakcyjności bardzo wiele mówi o szczęściu. W pewnym momencie, jeden z bohaterów filmu, Maciej, zarabiający całkiem sporo pieniędzy, żyjący na diecie pudełkowej (i szczerze jej nienawidzący), oddaje swój posiłek bezdomnym, którzy kręcili się wokół jego auta. Pląsy, które odstawili, z uśmiechem na twarzy, wiele mówi o tym, jak zgubiliśmy własne poczucie szczęścia.
I mając tak wiele, taplamy się we własnym nieszczęściu.
Polecam obejrzeć – by zobaczyć trochę inne polskie kino. Wciąż przygnębiające, ale jednak podane w nieco innej formie.
Zobacz na upflix, gdzie obejrzeć film