Długo mi się zeszło z czytaniem „Śniegu” Orhana Pamuka. Grzęzłam wielokrotnie niczym w zaspach śnieżnych. Lektura powieści była mozolna jak wędrówka zaśnieżonymi chodnikami miejskimi. Niby brniesz do przodu, ale na sam koniec jesteś przemarznięty i zmęczony.
W pewien sposób była to wędrówka intrygująca, choć końcowy poziom mojej satysfakcji uplasował się gdzieś po środku.
Byłabym jednak niesprawiedliwa, gdybym powiedziała, że sama lektura nie była fascynująca. Miejscami nie mogłam się oderwać, lecz mój zapał szybko opadł w drugiej połowie książki. Wtedy też, odchodząc poniekąd od problemów małego, tureckiego miasteczka (ale nie tylko, bo i całego mniej zamożnego tureckiego społeczeństwa), pisarz zaczął koncentrować się na wewnętrznych rozterkach Ka. W tym momencie zaczyna się werterowskie nieszczęśliwe zakochanie, biadolenie nad własną miłosną niedolą, stawiającego siebie samego bardzo wysoko. I tak jak uwielbiam eksplorację własnego ja, tak tu cierpienie dorosłej osoby staje się zbyt dziecinne i przytłaczające. Jak gdyby nastoletnie dojrzewanie gdzieś Ka ominęło.
Fabuła powieści początkowo wciąga. Otóż turecki poeta Ka przybywa do niewielkiego miasteczka Kars, które wkrótce zostanie odcięte od świata ze względu na szalejące opady śniegu. Artysta podaje się za dziennikarza, zagranicznego korespondenta, który przyjechał opisać falę samobójstw wśród islamskich dziewcząt, a także sytuację przed zbliżającymi się wyborami miejskimi. Tego samego wieczoru ma zostać wystawiony spektakl, na którym dochodzi do wydarzeń irracjonalnych, choć może wcale nieprawdopodobnych. Na pewno nieoczekiwanych. Wieczór wywraca do góry nogami życie kilku osób, lecz czy tak naprawdę zmienia się sam Kars (bo takie było założenie inicjatora chciałoby się rzec historycznych wydarzeń)?
Kim jest Ka?
Przypomnij sobie tą mękę, przez którą przechodziłaś czytając „Cierpienia Młodego Wertera” Goethego. Nawet dla niedojrzałego jeszcze czytelnika, niespełnionego w miłości, podatnego na emocjonalny rollercoaster, Werter rozdmuchał swe miłosne rozterki do niebotycznych rozmiarów, które mogły przytłoczyć nawet najwytrwalszego czytelnika (swoją drogą muszę chyba powrócić do książki i spojrzeć na nią z perspektywy czasu). Ka początkowo wydaje się człowiekiem po prostu zagubionym i samotnym. Takim, który próbuje skleić swoją rozdartą tożsamość bądź… zdefiniować ją na nowo. Z jednej strony Pamuk utrwala stereotypowy pogląd na tureckiego imigranta mieszkającego w Niemczech – człowieka, który korzysta jedynie z zasiłków, nie asymiluje się ze społeczeństwem niemieckim, nic nie robiącym całymi dniami. Z drugiej pokazuje jak trudno odnaleźć się mu we własnym świecie, z którego uciekł. Nie ma dla niego miejsca ani na Zachodzie, ani tu, w Turcji. Jest intelektualistą, który odrzucił życie duchowe, a jednocześnie to właśnie jej poszukuje w Karsie i to właśnie jej śladami podąża. Taki punkt wyjścia jest niezwykle interesujący i daje możliwość spojrzenia na tureckie społeczeństwo, a w szczególności na imigrantów, z głębszej perspektywy. Jednak im dalej w las, tym rozterki te stają się coraz bardziej nieznośne. Ka, jak na narcystyczną osobowość przystało, zadręcza się rozterkami miłosnymi, skupiając się tak bardzo na sobie, że zapomina o tej drugiej stronie – Ipek. Jeszcze z nią nie będąc, już zaczyna traktować ją jak własność. Boi się, że każde jej spóźnienie czy dłuższa nieobecność (dłuższa niż 5-10 minut) jest oznaką tego, że „miłość” jego życia go nie kocha.
O innych trudnych relacjach, a także śnieżnych zaspach przeczytasz w książce „Miód trzmieli”
Swym zachowaniem przypomina nastoletnich uczniów szkoły koranicznej, którzy podkochiwali się w siostrze Ipek. Śnili o niej, snuli marzenia, myśleli o niej, bali się odrzucenia, a jednocześnie zrobienia pierwszego kroku. Zadręczali się, próbując zrozumieć swoje uczucia. Podobnie zachowywał się Ka, który nie mógł odnaleźć wewnętrznego spokoju. Jednocześnie jego kolejne działania były bardzo egoistyczne, nastawione na osiągnięcie własnych, seksualnych celów. W pewnym momencie Ka staje się podwójnym agentem i nie opowiadając się za żadną ze stron, próbuje ugrać jak najwięcej, ale tylko we własnym, dziwnie pojętym interesie.
Można by powiedzieć, że nie zawsze można lubić bohatera powieści. I to prawda. Jednak w przypadku bohatera „Śniegu” jest to nielubienie wynikające z rozdmuchanego ego i rozdmuchanego opisania całego procesu. Tego cierpienia bohatera, tak naprawdę sprowadzającego się do jednego – że najpierw nie mógł posiąść kobiety, której wyznał miłość po kilku(nastu) godzinach, a później, że nie poświęcała mu każdej minuty swojego życia. I choć z powieści można by wynieść wiele, to ostatecznie pozostaje ogromny niedosyt i rozczarowanie. I nie chciałabym wierzyć, że właśnie w ten sposób odczuwana jest miłość przez którąkolwiek ze stron związku. Ani że w ten sposób mogą zachowywać się dojrzali mężczyźni, czy w ogóle osoby dorosłe.
Czym jest Kars?
I choć Ka jest głównym bohaterem powieści, wokół którego została zbudowana cała historia, to jednak nie tylko on odgrywa tu ważną rolę. Równie istotne (przynajmniej w pierwszej połowie) jest samo miasteczko i jego mieszkańcy, którzy determinują kolejne decyzje tureckiego poety. Gdy bohater wraca do Turcji, wcale nie chce pozostać w wielkim mieście.
Ka rezygnuje z pobytu w Stambule na rzec prowincjonalnego Karsu, w którym zachodnie ideały przeplatają się z mocno wierzącymi członkami religijnej wspólnoty. Jednak nie była to jedyna przyczyna odwiedzin poety. Tam mieszka wspomniana już wcześniej Ipek, dawna miłość bohatera. Pretekstem do odwiedzin jest zaplanowany reportaż o dziewczynach i kobietach, które popełniały samobójstwa. Od razu po przybyciu do miasteczka, Ka wyrusza w podróż po domostwach i rodzinach, których dotknęła owa tragedia.
„Ka był poruszony desperacją tych kobiet, gwałtownością z jaką podejmowały decyzję o przekroczeniu granicy między życiem i śmiercią. Haki wbijane w sufity, strzelby nabite zawczasu i butelki z trucizną w sypialniach były dowodem na to, że ofiary długo nosiły się z myślą o samobójstwie” – str 21
Lecz nie wszyscy chcą rozwikłać zagadkę fali samobójstw, dojrzeć przyczynę, a przede wszystkim rozdrapywać rany na forum kolejnych gazet. Jako powód podawali fakt, że szersze omawianie samobójstw dziewcząt nie spowoduje zmniejszenia skali zjawiska. Wręcz przeciwnie: zachęci kolejne osoby do popełnienia tego czynu. I to nie jest tak, że nie ma w tym krzty racji. Jak się okazuje ma to swoje uzasadnienie. I co więcej, ma wiele wspólnego ze wspomnianym… Werterem.
W 1974 roku David Phillips opublikował wyniki badań i analiz, z których wynikało jasno, że komentowanie na forum aktu samobójstwa, analizy i próba dochodzenia powodów owego dramatycznego aktu, zwiększa prawdopodobieństwo, że kolejne osoby uczynią to samo. Pretekstem do badań była fala samobójstw, która nastąpiła po opublikowaniu książki „Cierpienia Młodego Wertera”. Samobójcy nie tylko poczuli się zachęceni, ale również wzorowali się na Werterze (byli tak samo ubrani, jako powód podawali nieszczęśliwą miłość, czynili to w podobny sposób).
Stąd też coraz częściej analizie poddaje się sposób przedstawiania i opisywania śmierci samobójczej w mediach. Zwraca się szczególną uwagę, by nie była ubrana w szaty romantyzmu, by nie była piękna i nie stanowiła inspiracji dla potencjalnych, przyszłych ofiar. Także nagłówki gazet powinny nie być krzykliwe i nacechowane emocjami. Wg jednej z rekomendacji nie powinno używać się takich sformułowań jak
„epidemia samobójstw”
„miejsce o najwyższym na świecie wskaźniku samobójstw”
A do tego miał się właśnie odnosić artykuł Ka. Dlaczego jednak całkowicie porzucił eksplorację tematu? Jeśli iść tropem książki, to niestety odpowiedź jest co najmniej przygnębiająca: ważniejsze od społecznego obowiązku, stało się eksplorowanie własnego ja – w najgorszy, możliwy sposób. Tym bardziej, że niedługo potem autor podrzuca nam kolejny ciekawy trop dziewczyn w chustach. Ruchu, który sprzeciwia się polityce państwa zakazującego dziewczętom noszenie chust w szkołach. Dla nas, społeczeństwa zachodniego, wydawałoby się, że jest to krok w słuszną stronę. Oto zwracana jest wolność tureckim kobietom. Wreszcie mogą decydować o sobie, mogą zrzucić kajdany tak chętnie zakładane przez mężczyzn. Okazuje się jednak, że jak każda tak drastyczna decyzja, pociąga za sobą równie mocne ruchy sprzeciwu. Dziewczęta w chustach stają się symbolem walki z opresją. Tym razem jednak nie opresją typową dla islamskich ograniczeń, a przeciwko ideałom zachodnim i zasadom wprowadzonym przez Ataturka.
Kars, jako miasteczko, przygotowywał się do miejskich wyborów. Było to o tyle ważne, że do wyścigu o fotel burmistrza przystąpiła osoba mocno wierząca, która prezentowała odmienną wizję republiki tureckiej od tej, stworzonej przez jednego z najbardziej znanych polityków – Mustafy Kemala Ataturka. Słynny przywódca widział swój kraj jako państwo świeckie, w którym religia nie determinuje działania polityków i funkcjonowania społeczeństwa. Miał i ma rzeszę zwolenników, lecz jak wszędzie, także i ogromną liczę przeciwników, dla których życie duchowe odgrywa ogromną rolę. To właśnie te wybory sprowokowały słynnego teatralnego aktora do podjęcia drastycznych kroków podczas wieczornego spektaklu.
Polityczna część książki jeszcze ma siłę wybrzmieć i zapaść w pamięci czytelnika. Bowiem polityczne zagrywki stosuje sam Ka. Boi się opowiedzieć po którejś ze stron. Ani nie chce okazać się typowym tureckim intelektualistą, stroniącym od fanatycznych, religijnych podrygów, jak i całkowicie wyprzeć się duchowości, w którą tak wierzą niektórzy z mieszkańców Karsu. Jednak i ona ostatecznie niknie przykryta miłosnymi rozterkami poety.
Kars jest więc mieszanką. Mieszanką wybuchową, gdzie islamskie ruchy krzyżują się z laicką polityką. Walka toczy się na przestrzeni całej książki.
Walka o władzę. Walka o uczucia. Walka o własną tożsamość, zagubioną w wyniku wielu zderzeń i ucieczek. Być może to była droga pisarza. Pokazać jak skonfliktowani jesteśmy na różnych poziomach. Jak jednocześnie samotni jesteśmy w swojej walce, pomimo że zawsze ktoś obok nas stoi. Jak trudno znaleźć swoje miejsce, nawet pośród tych, których kochasz i uważasz za bliskich.
Czym jest śnieg
Warto jednak na chwilę spojrzeć na sam tytuł książki, który daje ogromne możliwości interpretacyjne i może zabrać nas w nieoczekiwane rejony. Zresztą czyni to sam Ka, który udaje się do biblioteki, by przeczytać jego definicję. Co więcej, swoje wiersze, które tworzy w Karsie, umieszcza na ramionach płatka śniegu. Dla mnie jednak śnieg to część cyklu, zamkniętego obiegu w przyrodzie. Gdy nas zasypuje, pogrąża w mroku, usypia, prowokuje do przemyśleń i przewrotów. Gdy się topi, nadchodzi odwilż, wszystko wraca do normy. I tak się dzieje nie tylko z Karsem, ale również z samą Turcją, która wciąż i wciąż przeżywa(ła) liczne przewroty wojskowe, polityczne. A w tym wszystkim muszą odnaleźć się zwykli ludzie, mieszkańcy małych i dużych miejscowości.
Być może źle patrzę na książkę. Bo robię to z perspektywy zachodniego czytelnika, który natrafiając na różne tropy, chciałby wgłębić się w kulturę, której nie zna. Zrozumieć postępowanie nie tylko poszczególnych bohaterów, ale również całych społeczności. A to przecież turecki pisarz, który diagnozuje problemy swojego świata. To, co dla niego istotne, dla nas może nie mieć znaczenia. I odwrotnie.
„Śnieg” Orhana Pamuka to książka o samotności, o eksplorowaniu własnego ja, gdzie w tle pobrzmiewa echo podzielonego społeczeństwa. Dla mnie zbyt mocno werterowska, zbyt przegadana, mało mięsista i wyrazista. Mam poczucie, że gdzieś coś się zgubiło, czegoś zabrakło.
Ale są i duzi fani tej książki. Dlatego jeśli ktoś lubi takie emocjonalne drążenie własnego ja i poszukiwanie tożsamości, to jak najbardziej polecam. Innych książka może aż nadto przytłoczyć ciężarem postaci Ka.
Metryczka:
Tytuł: „Śnieg”
Autor: Orhan Pamuk
Ilość stron: 554
Wydawnictwo: Literackie