Zakochałam się w tym słodkim głosie, który jak muffinka musi smakować.
Od pierwszego wejrzenia.
A raczej pierwszej nutki i słowa.
Bo Marie celnie strzela wersami, uzależnia niczym czekolada Milka i natychmiastowo podnosi poziom endorfin. Słuchasz i już marzysz o różowych orbitkach, pistacjowym latte, miodzie na palcach i lodach truskawkowych. Łamie schematy, nie wchodząc w rolę seksualnego wampa czy zbuntowanej dziewczyny. Tworzy wizerunek słodkiej dziewczynki, która ma otulać dźwiękami serca słuchaczy, bezbronnej młodej kobiety, która potrzebuje męskiej dłoni, by móc przetrwać we współczesnym świecie, ale…
Ale gdzieś pomiędzy znajdziemy dużo ironii, dystansu, który sprawia, że Marie nie jest tylko produktem popkulturowej papki. Nie jest tylko reprezentantką sugar popu, w który kiedyś na polskim rynku próbowano wtłoczyć Alicję Janosz (co skończyło się spektakularną klapą). Tu oczywiście Marie kreuje swój wizerunek, skrzętnie wykorzystując potęgę social mediów. I nawet teraz, gdy zapowiada płytę singlem „Walc” nie odcina się od tego co do tej pory tworzyła. Ale już dodaje pazura.
Marie balansuje pomiędzy elektroniką a popem, pomiędzy słodkością a zadziornością. Urokiem słodkiej dziewczynki a dojrzałej kobiety. Owszem, jej piosenki to takie Candy shop, w którym sprzedają kolorowe cukierki na poprawę nastroju. Być może jeszcze kiedyś przyjdzie czas na rozgoryczenie, smutek czy ostrą reakcję na otaczającą rzeczywistość. Lecz i taka muzyka jest nam potrzebna. W której wokalistka bawi się muzyką, tekstem i swoim wizerunkiem, nie ubabranej w polityczny brud. Jest taką naszą słodką odtrutką po wieczornych wiadomościach.
Marie śpiewa o miłości. O tej pierwszej. Nieśmiałej, niedoświadczonej, bez pampersów przewieszonych przez ramię i walających się po podłodze w salonie. Bez szarej codzienności wspólnego mieszkania. Jeszcze bez brudnych skarpetek, braku czasu na seks, spędzonych na kanapie. To taka miłość księżniczek Disneya w różowych, tiulowych sukienkach. Choć oczywiście jest tu i zdrada, tęsknota, próby stworzenia czegoś z niczego. A jednocześnie młoda wokalistka świetnie bawi się tekstem (i obrazem w teledyskach!). Inspirując się słodkościami i rzeczami, które znajdują się wokół nas buduje opowieści o miłości i relacjach damsko-męskich.
„Z pistacji latte tu mam
jeżeli chciałbyś wypić
to całe ci dam
choć może to lepiej dam pół
bo jakoś się tak boje
że znów polecę w dół
to chyba dam ćwiartkę bo
bo jeszcze się poparzysz
poparzenia to zło
a może w sumie to nie
bo jak na ciebie patrzę
to znów ślinie się”Z „Pistacjowe latte”
Jej piosenki pomimo dziecięcego lukru opływają w seksualne podteksty. Robi to jednak bez zbędnej wulgarności i wyuzdania, która często przewija się w piosenkach, które chcą opisywać nie tylko pierwsze pocałunki, ale szalone nocne przygody. Więc sama byś zaśpiewała takie wersy lubemu do ucha
„Otwórz barek
Daj mi wszystko to co masz najsłodsze
Co masz w sobie dobre i co masz najgorsze
Otwórz drzwiczki, otwórz kłódkę no i wyrzuć kluczyk
Zostaw mnie na deser
Spojrzeniem się włóczyszA ja nogi z waty mam
Możesz teraz sprawdzić sam
Z białej czekolady
Najlepszej zabawy
Melodia mi się po nocach taka śni”Z „Wata”
Do tej pory Marie wydała dwie EPki, które pomimo wielu punktów wspólnych, różnią od siebie samym tempem i nastrojem. Gdy „Candybar” to opływające w szybsze tempo słodkie teksty, tak „Cafe Marie” to już nieco spokojniejsza, choć nadal słodka opowieść o miłosnych perypetiach. A ja z niecierpliwością czekam na pierwszą płytę, która ma tworzyć spójną historię. I oczywiście na trasę koncertową – bo mnie znajdziecie tam na pewno!
Oczywiście Marie znajdziecie na portalach streamingowych i moich polecanych playlistach:
- Spotify
- YouTube – https://bit.ly/3j0SSTk