Gdy pokonasz wrogą armię w regularnej bitwie, czujesz się zwycięzcą. Gdy przegrasz i przeżyjesz, ale musisz uciekać, czujesz się tylko upokorzonym. Tak, jakby ludzkie życie znaczyło niewiele.
Takie też uczucia wywołała Dunkierka i operacja Dynamo, która pozwoliła uratować ponad 300 000 żołnierzy. Uratowała, ale każdy z nich powracał do Anglii z poczuciem niedopełnienia swoich obowiązków. Z poczuciem, że tak naprawdę wróg jest górą. Żołnierskie morale upadły, nawet jeśli mieli szansę ujrzeć swoją rodzinę. Nawet jeśli… po prostu żyli.
Z jakimi emocjami musieli zmierzyć się powracający z Francji żołnierze uchwycił Christopher Nolan w swoim wakacyjnym hicie „Dunkierka”. A jak potężne musiało to być zjawisko, niech świadczy fakt, że niedługo po zakończeniu operacji Dynamo, została przygotowana książka opisująca ówczesne wydarzenia. Można rzec, że Edward Keble Chatterton napisał propagandową publikację, która miała dowieść jak trudna była to operacja i jaką odwagą wykazali się jej uczestnicy.
Jesteśmy wspaniali
Sięgając po książkę „Dunkierka. Sukces operacji Dynamo” trzeba się przygotować. Na potężną dawkę pochwał kierowanych do rodaków pisarza, a wcześniej także żeglarzem.
Nie da się podkreślić wystarczająco mocno, że gdyby marynarze nie stawiali czoła najgorszym warunkom z tak wyśmienitym skutkiem, żołnierzy bezdyskusyjnie czekałaby niewola albo śmierć.
– str 77
Tu bowiem Chatterton rozpływa się nad odwagą i umiejętnościami nie tylko samych żołnierzy Królewskiej Marynarki Wojennej, ale także cywili, którzy dołączali się do akcji. Suchą relację uzupełnił anegdotami, które nie tylko rozluźniają trudny do przekazania temat, ale jeszcze mocniej przekonują rodaków o wspólnym zaangażowaniu:
– Z tego, co mi wiadomo, zarekwirowano mój jacht – rzekł pewien człowiek, który zatelefonował do Admiralicji.
– Tak. Przykro mi, ale…
– Ależ nie ma problemu. Na pokładzie jest stara brandy warta jakieś trzydzieści funtów i trochę szampana. Mam szczerą nadzieję, że chłopcy ją znajdą.
– str 57
Jednym takie przedstawienie faktów będzie przeszkadzać, inni z kolei przefiltrują to przez własną dozę realizmu i otrzymają fascynujący portret wydarzeń spisanych niemal na gorąco. Bo operacja Dynamo okazało się wielkim przedsięwzięciem, w którym każdy błąd mógł kosztować setki żyć. Nieodpowiednie miejsce w nieodpowiednim czasie mogło zakończyć się tragedią tysięcy żołnierzy. Nikt nie przypuszczał, że uda się dokonać niemal cudu. A jednak udało się. Ku uldze wszystkich: kapitanów, przywódców, rodzin i rzecz jasna samych żołnierzy.
Chatterton był żeglarzem i pisarzem. Doskonałe połączenie, które pozwoliło mu przygotować publikację strawną dla przeciętnego czytelnika. Nie ma więc skomplikowanego słownictwa, technicznych opisów i ciągnących się w nieskończoność manewrów. Są za to ludzie i wszelkiego rodzaju statki, które stały się równie ważnym bohaterem książki. Gdy przebrniemy do końcowych stronic okaże się, że w operacji Dynamo wzięły udział niemal wszystkie typy statków. I mniejszych, i większych. I tych cywilnych, jak i tych stworzonych do wojennych manewrów. Podobnie jak w filmie Nolana dostrzegamy tu wielkie zaangażowanie nie tylko wojska, ale zwykłego rodaka, który nie mógł spokojnie czekać w porcie. Choć przecież ostrzał z powietrza trwał do końca operacji.
O ile niektóre statki były pechowe, o tyle st. Seiriol zaliczał się do szczęśliwych. Jego przetrwanie zakrawało jednak na cud. Niejednokrotnie krążyło ponad nim nawet dwanaście samolotów, które uważnie celowały i szarpały pokład kulami z karabinów maszynowych. Pociski, odbijające się od kadłuba i drące drewno, stanowiły prawdziwy test ludzkiej dyscypliny, zwłaszcza gdy test urządzany był trzy razy z rzędu. Wprawdzie wśród uratowanych było wielu żołnierzy, którzy dopiero co wyszli z paszczy piekła, i marynarzy wyciągniętych z morza po utracie swojego statku, to panował zdumiewający spokój. Pomimo ran rozbitkowie patrzyli na świat optymistycznie.
– str 143
Najważniejszy jest tu jednak język, nacechowany emocjami, które udzielają się również czytelnikowi. Czujemy więc niepokój przy kolejnych atakach i próbach uratowania żołnierzy czekających w porcie czy na plaży. Tu jednak trzeba zaznaczyć, że nie jest to lektura na jeden raz. „Dunkierka. Sukces operacji Dynamo” była potrzebna przede wszystkim żołnierzom i zwykłym obywatelom, którzy doceniliby całe przedsięwzięcie i jednocześnie podniosłaby morale w wojsku. Jednak i my możemy czerpać przyjemność z czytania książki. Trzeba ją jednak dawkować. Bo nawet jeśli nie jest to sucha relacja, a barwny opis, to jednak nadal do czynienia mamy z wojskowymi manewrami.
To niezła książka. Nie dla każdego. Bardziej dla miłośnika historii niż zwykłego czytelnika, choć i ten drugi może czerpać z niej przyjemność. Do dawkowania, ale i podziwiania – historii pojedynczych ludzi jak i samych statków będących niekiedy i pierwszoplanowym bohaterem. A biorąc pod uwagę film Nolana, odnajdziemy tu wiele punktów zbieżnych, a także uzupełnienie historii opowiedzianej w kinie.
Za książkę dziękuję wydawnictwu Replika