Poznań. Miasto, w którym chciałam być jeszcze w październiku. W końcu dwie wystawy. Dwie diametralnie różne, przenoszące w zupełnie inny czas i przestrzeń. Dwie wystawy, które poprowadzą Cię w przeszłość i przyszłość.
(Taki prywatny wtręt: nauczona doświadczeniem spodziewałam się, że moje dziecko jak zwykle dołoży wszelkich starań, abyśmy martwili się o niego, a nie o jakieś Fridy czy Bjorki. Czy tym razem było inaczej? 60 km do Poznania, telefon od mamy z informacją: „Tomek ma 39,9 stopni – dalej nie zmierzyliśmy, bo termometr się wyłączył”… Tydzień później, historia się powtórzyła, choć już nie z Tomkiem. Moje planowanie wyjazdów obarczone jest dużą dozą ryzyka).
Na całe szczęście dojazd do Poznania zakończył się nie tylko szczęśliwym zaparkowaniem u celu, ale przede wszystkim informacją, że diagnoza postawiona, antybiotyk przepisany, gorączka opanowana, a my możemy chłonąć ostatnie ciepłe dni października. Uff, bo rzeczywiście zwolniliśmy, po Poznaniu przemieszczaliśmy się wyłącznie piechotą, czerpiąc jak najwięcej z pięknej pogody i pięknego miasta.
(Nie wiem, czy wiecie, ale suma summarum trochę szczęśliwie udało nam się zgrać obie wystawy. Rzutem na taśmę kupiłam bilety na Fridę i na Bjork. Można powiedzieć, że byłam ostatnim szczęśliwcem w sobotę 14 października. Tyle że same godziny były już mniej atrakcyjna, bo niestety 18 i 19.40, a gdzie tu jeszcze powrót do chorego dziecięcia!).
Dalineum i Dali
Czasu jeszcze sporo, zahaczyliśmy więc o Dalineum, miejsce w Poznaniu, gdzie Dali rozgościł się na stałe. Tu co prawda nie obejrzycie najsłynniejszych obrazów artysty, ale możecie obejrzeć prywatną kolekcję, na którą składają się i ksylografie, i porcelana, i tkaniny, zdjęcia czy… nawet krawaty i medale. Taki lekki miszmasz, lecz jak mogłoby być inaczej przy tak wszechstronnym artyście?
Zresztą z Salvadorem Dali łączy mnie pewna więź. Oczywiście, jak każdy lubię dopowiedzieć sobie historie, dopisać niesamowity duchowy scenariusz… Salvador Dali zmarł w roku, w którym ja postanowiłam pojawić się na świecie. I było wręcz pewne, że gdy po raz pierwszy zobaczę jego prace, to będę je ubóstwiać. Tak po prostu.
W dniu, w którym byliśmy, otwarta była jeszcze galeria z pracami Marca Chagalla, oddzielnie płatna, ale i nas czas gonił. Skupiliśmy się na Dalim i jego fantastycznej interpretacji Boskiej Komedii. To ona zdominowała wystawę, przedstawiając porażające sceny, w którym realizm mieszał się z surrealizmem i przedsionkiem piekieł. Mała forma, dużo uboższe bogactwo kolorów, ilustracje niczym akwarele, pokazały, że Salvador Dali czuje się doskonale w każdej formie. Uważajcie na te obrazy, na te sceny, by nie śniły Wam się po nocach!
Dalineum to miejsce wypełnione Dalim. I to czuć przechadzając się wśród zaaranżowanych ścian. Trzeba jednak nastawić się, że nie wchodzimy to typowej galerii czy muzeum. Tu forma prezentacji jest nieco… archaiczna, by nie rzec kiczowata. Daleka jest od głęboko przemyślanych wystaw kuratorów, dla których najmniejszy szczegół, ustawienie, tło ma znaczenie.
Tu po prostu obcujemy ze sztuką. Tu nie szukamy klucza prezentowania dzieł ulubionego artysty. Może ten chaos i pewnego rodzaju niedopasowanie czasem przeszkadza, jednak nie na tyle, by odebrać przyjemność z oglądania dzieł Dalego.
(Czas na obiad, bo kto lubi głodny oglądać sztukę? My z braku czasu, zajadaliśmy się pysznymi pierogami z pieca)
Frida Kahlo i Diego Rivera. Polski Kontekst. Centrum Kultury Zamek
Punkt 18.00. Minutę po wbiegamy po schodach Centrum Kultury Zamek. Pierwsze wrażenie niestety negatywne. Bo gdy kupujesz bilet na określoną godzinę, gdzie sprzedaż ograniczona jest także ilością biletów na dany termin, i słyszysz, że musisz przejść do drugiej części, bo w środku jest za dużo ludzi… No cóż, pojawia się na Twojej twarzy grymas rozczarowania. Pierwsza radość mija, ale idziesz, gdzie Ci każą, w końcu nie jechałaś tyle kilometrów, by kręcić nosem. Druga część, w osobnej galerii, to przede wszystkim polski kontekst, który pojawia się w tytule wystawy. Frida jest tam obecna na obrazach, zdjęciach. Jej duch unosi się w pomieszczeniu, choć nie ujrzymy tam ani jednego oryginalnego dzieła artystki. Jest za to częściowo odtworzona pierwsza wystawa sztuki meksykańskiej pokazanej w Polsce w latach pięćdziesiątych. Wtedy też po raz pierwszy w naszym kraju można było zobaczyć obraz Fridy. Obraz „Zraniony stół”, który zaginął i do tej pory się nie odnalazł. Stąd też, choć praca dużych rozmiarów, to jednak jest tylko reprodukcją. Ta część wystawy jest jednak doskonałym punktem wyjścia dla sztuki meksykańskiej w ogóle. Gdy obejrzycie pokazane tam obrazy, dostrzeżecie punkty wspólne dla wszystkich artystów tego regionu.
Kolejne dwie sale poświęcone są dwóm artystkom bliskim Fridzie. Pierwsza to Bernice Kolko, pochodząca z Polski fotografka, która towarzyszyła Fridzie w intymnych, bardzo prywatnych sytuacjach w ostatnich dwóch latach jej życia. Dzięki niej dziś możemy oglądać Fridę, która nie pozuje, która jest naturalna, a która też cierpi i leży schorowana w łóżku. Czarno-białe fotografie zestawione (w naszych myślach, pamięci) z Fridą, kolorowym ptakiem, stanowią ciekawy kontrast, pomiędzy wystudiowaną pozą a naturalnością.
Druga sala to obrazy jej uczennicy Fanny Rabel. Na mnie nie zrobiły wrażenia, choć równie dobrze mogło to być spowodowane osaczającym zewsząd tłumem oglądającym wystawę. Weekend to nie najlepszy czas kontemplowania sztuki, szczególnie tak głośnej medialnie. Warto jednak zatrzymać się na chwilę przy Fanny. W końcu na jej twórczość ogromny wpływ miała Frida Kahlo. Rabel to artystka, która pragnęłaby, by sztuka była dostępna dla wszystkich. Nie elitarna, a zrozumiała. Skupiała się na rejestrowaniu codzienności Meksyku, na uwiecznianiu bólu i cierpienia, pokazywaniu tragedii, które miały miejsce na przestrzeni wieków. Fanny Rabel, urodzona w Lublinie, okazała się artystką niezwykle wrażliwą, pragnącą wpływać na myślenie… mas. Jej sztukę Frida określiła mianem społecznej i jest w tym bardzo dużo racji.
W katalogu do wystawy można znaleźć bardzo ciekawy fragment
W roku 1966 Fanny Rabel, artystka tak świadoma rzeczywistości, w której przyszło jej żyć, we wzruszający sposób wskazała główne – jej zdaniem – problemy współczesnego świata:
żyjemy w świecie pełnym przemocy, tworzymy, aby niszczyć, uwięzieni w naszych instytucjach, zakładnicy własnych mitów, więźniowie własnych potrzeb, zamknięci w uprzedzeniach, przywiązani do własnych wspomnień, uczepieni własnych korzeni, i wydaje nam się, że walczymy z twarzą wystawioną ku słońcu, podczas gdy nie mamy już twarzy.
Twórczość Fanny Rabel to sprzeciw wobec wszystkich bolączek naszej epoki. Jest to protest przekraczający ideologiczne i estetyczne dogmaty. Artystka w szczery i spójny sposób zarzuca ludzkości egoizm, hipokryzję, przemoc i żądzę władzy, przypadłości, które nadal dręczą nasz świat, a nawet zagrażają jego istnieniu. To jasny światopogląd, silne przekonanie o moralnej wartości dzieła artystycznego oraz odważne działania na rzecz upowszechnienia dostępu do sztuki.
Na sam koniec zostało clue wystawy. Danie główne, na które czekałam tyle tygodni. Oglądanie na żywo obrazów Fridy Kahlo to niesamowite przeżycie. Intensywność kreski i barw, charakterystyczne przedstawienie postaci, jej interpretacje kobiecości, szczegóły, których nie widać na pierwszy rzut oka czy wreszcie łączenie tradycji, nowoczesności, jej politycznych poglądów, dystans do siebie i perfekcyjność autoportretu – wszystko to składa się na niezwykłe oddziaływanie jej sztuki na widza.
Niemal każdy z autoportretów chowa coś przed oglądającym. Frida gra z nami, nie oddając łatwego pola do interpretacji. Przed wystawą polecam lekturę internetowego katalogu, który można także zakupić na miejscu. Po zapoznaniu się, nawet pobieżnym, ze złożonością malarstwa Fridy, przyjemność oglądania jej obrazów, będzie dużo większa. Na wystawie znajdują się słynne obrazy Fridy, więc z pewnością nikt nie wyjdzie rozczarowany.
Autoportrety Fridy uderzają w oglądających pewnego rodzaju intymnością, celnością przedstawienia, emocjami, które skrywają. Gdy jednak wszyscy skupiali się na tych obrazach, ja przeżywałam niezwykłość zupełnie innych:
„Panna młoda przerażona otwierającym się przed nią życiem”
Wydawałoby się, że jest to zwykła martwa natura, choć uwzględniająca zupełnie inne owoce i dodatki, znane ze sztuki europejskiej. Gdy jednak przeczytamy tytuł obrazu, okazuje się, że każdy element zaczyna nabierać nowego znaczenia. Połówki arbuza, które jak połówki jabłka, powinny do siebie pasować. Czy jednak rzeczywiście tak jest? Czy Frida obawia się braku harmonii, braku jedności i zespolenia?
„Miłosny uścisk wszechświata, Ziemia (Meksyk), Ja, Diego i Pan Xolotl”
Nad tym obrazem spędziłam najdłuższą chwilę, choć wcale nie rozszyfrowywałam znaczeń ukrytych w pracy. Silnie podziałał na mnie ten obraz, wywołał wiele emocji, które trudno było mi zidentyfikować. Moje skojarzenia nie do końca też pokrywają się z interpretacją, którą możecie przeczytać w katalogu. I za to właśnie uwielbiam takie dzieła.
Jedyny minus? Weekendowy tłum – jeśli więc macie możliwość wybrania się w inny dzień tygodnia niż sobota (a także i niedziela) korzystajcie z tego i przeżyjcie sztukę Fridy w ciszy, w spokoju, w skupieniu. Mam też nadzieję, że jeszcze raz wybiorę się do Poznania, już nie w weekend, by jeszcze raz, dużo mocniej, przeżyć samą wystawę.
I co tu dużo ukrywać, to właśnie malarstwo Fridy zdominowało wystawę. Diego też się pojawia, lecz już nie z taką intensywnością. Być może dlatego, że jego twórczość to przede wszystkim murale, które pojawiają się na wystawie, lecz z oczywistych względów tylko w formie slajdów. Są też jego obrazy, ale przy Fridzie… No właśnie.
Dla zainteresowanych jest też przygotowana sala projekcyjna, na której można obejrzeć filmy dokumentalne przedstawiające Fridę i Diego. Ja niestety nie skorzystałam, choć z pewnością stanowiłoby to doskonałe uzupełnienie całości.
Björk Digital w Starym Browarze
Po niezwykłym spotkaniu z Fridą przyszedł czas na kolejne, równie niezwykłe spotkanie. Zupełnie z innego bieguna sztuki. Zupełnie z innego świata. Czego można spodziewać się po Björk? Wszystkiego? Co dostaliśmy? Wszystko! Jej muzykę, jej emocje, jej przeżywanie sztuki, jej doświadczenia. To również zetknięcie z technologią, wcale jeszcze nie tak powszechną i nie tak dostępną. W każdej części najważniejsza była muzyka. To oczywiste. Ale muzyka podparta technologią zintensyfikowała przeżycia. Bo jak możesz się czuć, gdy odcięty od zewnętrznych bodźców zaglądasz do jamy ustnej artystki? Bądź też czarujesz magiczny pyłek? Albo patrzysz Björk prosto w oczy i masz wrażenie, że śpiewa tylko dla Ciebie? Björk eksperymentuje z wirtualną rzeczywistością i doskonale jej to wychodzi… Trudno o tym pisać, bo trzeba to po prostu doświadczyć.
Co: Wystawa prac Salvadorda Dali
Gdzie: Dalineum, ul. Wielka 24, Poznań
Ile: 20 zł (normalny)
Co: Wystawa „Frida Kahlo i Diego Rivera. Polski kontekst”
Gdzie: Centrum Kultury Zamek, Św. Marcin 80/82, Poznań
Do kiedy: 21.01.2017
Ile: 25 zł (normalny)
Poznań wypełniony sztuki za nami. Do następnego! Byliście na którejś z nich? Wybieracie się do Poznania?