Niżyński. Bóg tańca – recenzja książki Lucy Moore

  29 czerwca, 2017

Po malarzu zostają obrazy, szkice, drzeworyty. Po rzeźbiarzu zostają jego piękne rzeźby, popiersia, figury przestrzenne. Po pisarzu stosy zapisanych stronic. Po muzyku nuty, spisane kompozycje. A po tancerzu, który tworzył na początku XX wieku?

Nie zostaje nic, prócz mglistych wspomnień osób, które mogły oglądać spektakle. Nie zostaje nic, prócz recenzji krytyków oglądających na żywo balet.

Dziś nie ma takiego problemu. Dziś możemy udokumentować wszystko, co zapragniemy. Performance, układ choreograficzny, spektakl. Także balet. Także ulotną sztukę, która istnieje tylko na scenie przez te kilkadziesiąt minut. Niżyński miał to nieszczęście, że był geniuszem, którego rolę w rozwoju baletu próbowano pomniejszyć. A że nie zostały żadne nagrania, które potwierdziłyby jego wspaniałość jako artysty, a sam nie miał szans się bronić ze względu na chorobę, na długi czas zapomniano o nim jako geniuszu, twórcy.

Wacław Niżyński to tancerz o polskich korzeniach, który otrzymał możliwość kształcenia się w Carskiej Szkole Teatralnej.

Kandydatów bacznie obserwowali nauczyciele, artyści, dyrektorzy. Patrzyli jak chodzą, biegają, skaczą (…) Następnie sprawdzano chłopcom podbicia stóp oraz budowę bioder i nóg. Rokujący kandydaci musieli oczywiście być urodziwi i dobrze zbudowani, ale u tancerzy klasycznych zasadnicze znaczenie miały pewne szczególne cechy: proste kolana, wysokie podbicie, elastyczne, otwarte biodra i płaskie łopatki. Na tym etapie odpadała większość kandydatów, a ci nieliczni, którzy pozostawali, rozbierali się w gabinecie lekarskim, gdzie badano ich serca, płuca i stawy.

– str. 27

I już wtedy Niżyński nie miał łatwo. Wyróżniał się na tle przyjętych do szkoły kolegów – nie tylko ze względu na wyraźny talent, ale niestety także na swoje polskie pochodzenie oraz… skromny stan majątkowy. Dzięki ciężkiej pracy zaczął występować u boku największych artystów tamtych czasów: Fiodora Szałapina, wielkiego basa czy też podziwianych i uwielbianych baletnic: Matyldy Krzesińskiej czy też Anny Pawłowej. Od tej chwili zaczęła się jego niezwykła podróż (dosłownie i w przenośni), która zakończyła się tragicznie…

 

Historia Niżyńskiego to historia wielkiego sukcesu, ale również upadku z samego szczytu do piekła. Lucy Moore, korzystając z mnóstwa źródeł, skomponowała biografię człowieka nieuchwytnego, zapomnianego, nieco zepchniętego na dalszy plan przez takie sławy jak Diagilew i Strawiński. Po którym zostały wspomnienia siostry, żony oraz kilku bliskich mu tancerzy. Biografia „Niżyński. Bóg tańca” to jednak nie tylko opowieść o wielkim artyście, ale także przekrój pewnej epoki, rozwoju tańca i przedstawienie osób związanych z Wacławem, ale i Baletami Rosyjskimi. Poznajemy najważniejsze układy choreograficzne i spektakle baletowe, w których wziął udział Niżyński. A że Lucy Moore dysponuje lekkim piórem same opisy baletu, kroków, prób nie czyta się, a pochłania. Czytelnik tylko marzy, by móc zobaczyć Niżyńskiego na scenie. By podziwiać jego sceniczną charyzmę, osobowość, metamorfozy i wcielenia.

Kiedy ja dotarłam do opisu przygotowań „Święta Wiosny”, do której Niżyński stworzył innowacyjną, wręcz rewolucyjną, łamiącą klasyczne zasady choreografię, już siedziałam z nosem w Google, mając nadzieję, że gdzieś w Polsce można obejrzeć balet. A można było w Teatrze Wielkim w Warszawie. W balecie odtworzono oryginalną choreografię Niżyńskiego i zazdroszczę wszystkim tym, którzy mieli możliwość uczestniczenia w tym widowisku.

Jednak Niżyński to nie tylko balet, ale również skomplikowane relacje. Z jednej strony to właśnie dzięki nim zaistniał jako artysta, tancerz i prawdziwa gwiazda. Z drugiej to również one pochłonęły go, stłamsiły i być może doprowadziły do choroby psychicznej, przez którą nigdy już nie wrócił na scenę.

Dramat polegał na tym, że duchowe horyzonty Wacława i jego kipiąca kreatywność szły ramię w ramię z paraliżującą niezdolnością radzenia sobie z życiem codziennym. Nieumiejący się wysłowić i nieśmiały na co dzień, boleśnie świadom swojego braku doświadczenia, nieustannie informowany przez ludzi, których podziwiał, że nie dorównuje im intelektualnie, wiedział, że nie ma podstaw do wiary we własną niezwykłą dojrzałość duchową.

Wiedział, że współpraca z Diagilewem, słynnym rosyjskim impresario, wyniesie go na szczyt. Jednak ta droga miała swoją wysoką cenę – oprócz związku czysto zawodowego, Niżyński musiał (a może też i chciał) związać się z nim prywatnie. Diagilew dotrzymał swojej części umowy. Wacław był podziwiany wszędzie tam, gdzie się pojawił. To dzięki uwielbieniu i erotycznej fascynacji Diagilewa, męska rola w balecie zyskała na znaczeniu. Już nie tylko primaballerina mogła być gwiazdą, a mężczyzna jedynie jej tłem i towarzyszem. Wacław lśnił równie mocno jak Matylda Krzesińska, Karsawina czy Pawłowa. To dla niego, na zlecenie Diagilewa, pisano główne role. To również dzięki impresario, Niżyński, w bardzo młodym wieku, otrzymał możliwość, jakiej nie odmówiłby żaden artysta: możliwość tworzenia własnych choreografii.

Jednak ta relacja wpłynęła na Wacława równie destrukcyjnie, co rozwijająco. Prócz konieczności sypiania z Diagilewem, Niżyński był zniewolony. Nie mógł bezkarnie i samotnie wałęsać się po mieście. Nie mógł spotykać się z ludźmi, z którymi chciał, gdyż szybko sprowadziłby na siebie gniew swojego partnera. Diagilew nie szczędził słów krytyki wobec inteligencji Wacława, często pomniejszał jego rolę w tworzeniu choreografii do baletów. Jednocześnie jednak najprawdopodobniej tylko Diagilew potrafił ujarzmić Wacława i wykrzesać z niego wszelkie pokłady kreatywności. Gdy ożenił się z Romolą, teoretycznie swą wielką miłością, nagle jego kariera załamała się. Otrzymał kilka szans, w tym samodzielne poprowadzenie zespołu, jednak żona, konflikty, a może przede wszystkim brak umiejętności zarządzania i porozumiewania się z ludźmi, doprowadziły go do miejsca, z którego już nie potrafił się wydostać.

Przez długi czas Lucy Moore pozostawia sporą swobodę czytelnikowi, nie oceniając, nie osaczając go i zmuszając do wystawiania jednoznacznych ocen żadnej z przedstawianych postaci. Być może końcowy rozdział jest niepotrzebny, choć to właśnie w nim próbuje dociec, dlaczego Wacław Niżyński musiał część swojego życia spędzić w szpitalach psychiatrycznych bądź w zamknięciu z dala od ludzi.

Jedno jest pewne. Gdy przeczytacie biografię polskiego tancerza, zrozumiecie dlaczego został nazwany Bogiem Tańca. Choć nigdy nie zobaczycie, jak tańczył i tworzył. Wciągnięcie się w historię człowieka równie genialnego, co zamkniętego w sobie.

A jeśli pokochaliście film „Piękny umysł” to pokochacie książkę „Niżyński. Bóg tańca”.

[mc4wp_form id="3412"]

Wpis powstał w ramach tematu: Tanecznym krokiemtanecznym-krokiem-cover-www