Przypomnij sobie dzień, w którym poznałaś swoją drugą połówkę. Albo w tłumie wyhaczyłeś swoją przyszłą dziewczynę.
Pierwsze spojrzenia, dyskretne uśmiechy. Może nawet od razu zamieniliście kilka słów i umówiliście się na randkę. Później kolejną. I jeszcze jedną.
Mijają miesiące, a rodzice ukochanego zaczynają się zadawać pytania:
* JAK ON WYGLĄDA?
* GDZIE PRACUJE?
* JAKIE STUDIA SKOŃCZYŁ?
Pytania się nawarstwiają, mnożą, powtarzają, więc dla świętego spokoju organizujesz wspólne spotkanie z rodzicami i swoim chłopakiem. Niech go poznają, obwąchają niczym pieski i niech stwierdzą, że może przebywać na ich terytorium.
Ale, ale…
Czy w takiej chwili któreś z Was spodziewa się czegoś niezwykłego? Przecież takie spotkanie mogłyby się skończyć szybką ewakuacją, momentami ciszy pomiędzy Tobą a rodzicami. I już. Po krzyku. Później wszyscy jesteśmy szczęśliwi i pijemy szampana.
Kto jednak pokusiłby się o takie proste rozwiązania? Sielanka? Wyobraź sobie, że jednak mieszkasz gdzieś na uboczu, z dala od głównej drogi, wokół las i ćwierkające ptaszki. I czarnoskóra służba, która widzi w Tobie najlepszego przyjaciela i pracodawcę. Czego chcieć więcej?
Więc film „Uciekaj” zaczyna się jak sielanka. A jakże! Potrzebujemy miłego akcentu, by później puścić go z dymem. Choć biedny widz wie niewiele więcej niż główny bohater. Wkręca się w powolną narrację, która wciąga go w swoje szaleńcze trybiki. Nic nie wiesz, a tym bardziej nie wiesz, czego się spodziewać. Jednocześnie na ekranie nie dzieje się zbyt wiele. Ot, spotkanie z rodzicami ukochanej, noc spędzona u niej w domu, wieczorny spacer czy wreszcie przyjęcie.
Wszystko wydaje się normalne, prawda?
A jednak tak nie jest. O fabule nie napiszę już nawet słowa więcej, bo każde kolejne tylko popsuje Wam zabawę. Tak, zabawę, bo gdy skończycie oglądać film stwierdzicie, że był on mocno popieprzony (wybaczcie mocne słowo), a jednocześnie nie pożałujecie chwili spędzonej w kinie (czy później przed domowym ekranem). Jordan Peele, debiutujący w roli reżysera, dysponujący zaledwie kilkoma milionami udowodnił, że da się stworzyć film na pograniczu thrillera i horroru, nie wplatając do fabuły ani efektów specjalnych ani kilkudziesięciu scen, w których krew leje się strumieniami.
I jeszcze ten budżet! Pomyśleć, że na film wydano ok. 4 milionów dolarów, a do tej pory zarobił… ponad 200. Co tu dużo mówić, chcesz zarobić, rób dobrze swoją robotę! Nie licz, że komputery wykreują za Ciebie rzeczywistość, że specjaliści od efektów odwrócą uwagę od kiepskiego scenariusza. Nic z tych rzeczy. Chcesz straszyć widza? Pamiętaj, że on jest już dzisiaj odporny na brutalne, pełne przemocy sceny.
Jordan Peele, jakby słyszał wielokrotnie rozczarowanych widzów, i postawił na nieco inne ugryzienie problemu. I niby mamy to samo co zawsze – odludzie, las, podejrzane typy. A jednak widz nie do końca wie czego się spodziewać, bo akcja płynie sobie niczym w „Domu nad rozlewiskiem”. I tak myślisz sobie, co ten Peele wymyślił? Gdzie tu ten horror?
Zbliżenia na twarz, wiele ciasnych kadrów. Dobra gra aktorska, choć nie zawsze i nie u każdego. Moim największym rozczarowaniem filmu jest Allison Williams, grająca główną bohaterkę, dziewczynę czarnoskórego Chrisa (którego wiezie zresztą do tego nieszczęsnego lasu). Oglądaliście serial „Dziewczyny”? To trochę taka kalka tamtej postaci. Jakoś nie mogłam się uwolnić od myśli, że już to gdzieś widziałam.
Wiedzcie jedno. Jeśli chcecie obejrzeć „Uciekaj” nie spodziewajcie się fabuły gnającej do przodu niczym bolid Kubicy. Tu co najwyżej możecie się delektować pięknymi zdjęciami, i tym, co nie opowiedziane. Nie wiesz długo nic, by na sam koniec otrzymać rozwiązanie zagadki. Poszczególne punkty filmy wcale nie popychają akcji do przodu. Bohater wcale nie dostaje olśnienia, niemal do samego końca „nie wie o co cho”. Tylko cały czas nie opuszcza go dziwne uczucie niepokoju.
I tak na koniec jedno słówko. To że to teoretycznie horror to jedno, ale jednocześnie reżyserowi udało się przemycić kilka ważnych zagadnień społecznych. W tym niewolnictwa. I to wcale nie w sposób, jaki możecie się spodziewać.
Polecam, nawet gorąco, choć jest jedno ale.
Ja bym nie klasyfikowała filmu jako horror. Owszem ma jego elementy, owszem jest tu niepokojąca atmosfera, ale ja sama nie bałam się w ogóle. Za to byłam bardzo ciekawa, jaki kierunek zostanie obrany i do jakiego brzegu dopłyniemy. A przede wszystkim, co za skarb czeka na nas na końcu.
Gdybyście myśleli, że trailer powie coś Wam więcej, to zapomnijcie. Nic Wam nie zdradzi, nie naprowadzi na trop. Ba otrzymacie coś zupełnie innego – ale w tym przypadku, twórcom zwiastunu nie będziecie mieć tego za złe.