Już dawno nie miałam w rękach żadnego thrillera (szpiegowskiego) czy powieści sensacyjnej.
Być może dlatego, że nadludzkie umiejętności bohaterów zaczęły mnie nużyć, a historie, w których spiski sięgają najwyższych szczebli władzy przestały brzmieć dla mnie wiarygodnie.
(Nie dlatego, że nie wierzę w nie, a bardziej ze względu na sposób ich przedstawiania).
A tu nagle na moje biurko czy raczej w moje ręce trafia powieść „Wojny szpiegów” Adama Brookesa. Wydawca gwarantuje rozrywkę na miarę Johna le Carré. Na całe szczęście dla Brookesa, nie czytałam żadnej powieści tego drugiego, choć po filmie „Szpieg” ten stan rzeczy na pewno zmieni się bardzo szybko. Brookes więc uniknie porównań, a moja opinia będzie odnosić się tylko do jego twórczości. W końcu la Carré to nie byle gość, więc poprzeczka wisiałaby dość wysoko. Przynajmniej tak wnioskuję po przeczytanych recenzjach jego książek.
Drugi tom cyklu o dziennikarzu – tajnym agencie
„Wojna szpiegów” to drugi tom cyklu o Philipie Manganie, angielskim dziennikarzu, który zaczyna pracować dla brytyjskiego wywiadu. Nie miałam przyjemności przeczytać pierwszej części, co zresztą jest dość sprzeczne z moim zwyczajowym protokołem postępowania (Pamiętaj, by cykl zawsze czytać od pierwszego tomu! – takie moje zboczenie). Tu jednak muszę nadmienić, że w niczym to nie ujmuje powieści. Nawet, jeśli w kilku scenach autor odwołuje się do poprzedniej części, to nie wpływa to na zrozumienie obecnej sytuacji bohaterów.
Wróćmy jednak do samego pisarza, bo i on sam jest postacią ciekawą. Brookesowi o tyle łatwo było stworzyć głównego bohatera, że sam był i jest zagranicznym korespondentem stacji BBC, i na dodatek przebywał w miejscach, które dokładnie opisuje autor, czyli Chinach czy państwach afrykańskich. Możemy więc liczyć na wiarygodne odtworzenie miejsca akcji. A dzieje się sporo i to w wielu miejscach: Londynie – w końcu siedzibie SIS (Secret Intelligence Service, innymi słowy MI6), Oksfordzie, Etiopii – stolicy państwa, czyli Addis Abeba, a na sam koniec w Tajlandii. Podróżujemy więc sporo, podglądając wielu aktorów tego spektaklu. Gdy tylko zmieniamy lokalizację, autor odpowiednio oznacza każdy (pod)rozdział. Nawet gdyby więc czytelnika zawiodłaby wewnętrzna geolokalizacja, to za pomocą tego prostego zabiegu, szybko odnajdzie się na tej czytelniczej mapie.
Międzynarodowy czy (tylko) azjatycki spisek?
Jak oczywiście można się spodziewać, nie mogę zdradzić zbyt wiele z samej fabuły, by nie psuć zabawy czytelnikom, którzy skuszą się na powieść. Cała jednak historia sięga jeszcze drugiej wojny światowej zahacza o etiopską gospodarkę, by ostatecznie… No właśnie, jak zawsze wszystko rozgrywa się o polityczne „ideały”. Kto jednak bierze udział w spisku, kto kogo chce się pozbyć – tego nie napiszę. Powiem jednak, że samo rozwiązanie, choć niezbyt odkrywcze i oryginalne, satysfakcjonuje. Być może dlatego, że samą powieść czyta się lekko, przez strony mknie się z prędkością światła, a i tak zagmatwany, szpiegowski świat zdaje się być na wyciągnięcie ręki. Nie wiem, czy działanie SIS jest tu przedstawione z należytą starannością, czy autor gdzieś nie popłynął, ale całość wydaje się być logiczna, a co najważniejsze: nieprzesadzona. Gdyż to właśnie z tym drugim najczęściej bywa problem. Jak łatwo napisać o superbroniach i niezwykłych gadżetach, które jeszcze nie istnieją? Jak łatwo stworzyć super bohaterów, którzy potrafią wyjść cało z każdej opresji? I takie powieście są potrzebne: bawią, dostarczają rozrywki, ale ja jednak wolę tę ludzką stronę. Szczególnie w książkach.
Gdzie jednak sięga spisek? Czy pomimo zaangażowania wielu krajów, to ogranicza się tylko do jednego państwa? Tego też nie powiem, pisarz nie wyjaśnił do końca wszystkich wątków, a z Manganem pozostawia nas w takiej sytuacji, że oczywiście nie może być inaczej – i kolejny tom z pewnością zostanie wydany. Pisarz mrugnął kilka razy w stronę czytelnika (przynajmniej mam taką nadzieję), sugerując, że pewne wątki jeszcze powrócą.
Dokładny opis bohaterów Wojny szpiegów
To, czego już dawno nie uświadczyłam we współczesnych powieściach sensacyjnych czy szpiegowskich, to dokładne opisy postaci. To jak wyglądają, to jak się ubierają. Oczywiście, człowieka poznajemy po czynach, nie po szacie, a jednak to one pozwalają przynajmniej powierzchownie poznać daną osobę. Szczególnie gdy stykamy się z nią na kilka chwil. Tak jest choćby z Hopko, która jest bezpośrednią przełożoną Patterson. Wiemy, jak się ubiera, ile biżuterii nosi, co jest jednocześnie kontrastowane z bieżącą sytuacją wśród agentów.
Na kartach powieści nie zabrakło też… wielu egzotycznych potraw, które aż krzyczą o przyrządzenie. Nie ma tu rzecz jasna przepisów, bo jak przystało na gnającą do przodu akcję, nie wystarczyłoby dla nich „miejsca”, ale te nazwy brzmią niezwykle kusząco. Takie drobne szczegóły, a jednak uwiarygadniają całą historię.
Idealnie wyważona
To, co jest największym atutem powieści „Wojny szpiegów” to idealne proporcje. Autor nie rozwodzi się nad opisami, a jednak jesteśmy w stanie wyobrazić sobie całą scenerię. Dialogi, ani nie dominują, ani nie giną w potoku trzecioosobowej narracji. Akcja nie gna na złamanie karku, a jednocześnie czytelnik ma wrażenie, że cały czas coś się dzieje. W tym aspekcie żaden element nie kuleje. Być może dużą rolę odgrywa tu reporterskie doświadczenie autora, który to w sposób plastyczny, a jednocześnie rzeczowy wzbudza zainteresowanie czytelników.
Typowo rozrywkowa
„Wojny szpiegów” to tylko i aż bardzo dobra książka dostarczająca rozrywki. Lekka, nie przytłaczająca. Nie ma tu opisów morderstw które wywracałyby nasze trzewia na lewą stroną. Nie ma tu pogłębionych analiz społecznych czy politycznych. Mamy spisek, mamy agentów, mamy szpiegów. Mamy akcję i dynamikę. To wystarczające elementy, by zimne, jesienne/zimowe wieczory zamienić na gorącą atmosferę szpiegowskich tropów.
A jakie powieści szpiegowskie Wy lubicie? Bondowskie czy bliższe rzeczywistości?