„Ostatnia rodzina” – recenzja filmu

  9 października, 2016

Tak się ładnie poskładało, że tej jesieni o Beksińskim jest głośno. A to mamy premierę filmu, a to Kraków otworzył ekspozycję „niechcianych” dzieł malarza, a to do tego wszystkiego przygotowano spektakl inspirowany jego twórczością. Na sam koniec dodajmy biografię „Podwójny portret” Magdaleny Grzebałkowskiej, wydanej dwa lata temu. Daje to nam, miłośnikom sztuki Beksińskiego, okazję do wniknięcia w jego życie, w jego twórczość, a przede wszystkim zrozumienie tego, co możemy zobaczyć na obrazach. Sugestywnych, przerażających, odkrywających mroczną część duszy człowieka.


1

Wróćmy jednak do filmu, bo dziś to on jest naszym bohaterem. O „Ostatniej rodzinie” było głośno jeszcze przed polską premierą. Film zebrał kilka ważnych nagród, w tym Złote Lwy. Ja też już byłam na seansie, oglądałam i… film pokochałam, pomimo odzywającej się z różnych stron krytyki. Wszystko jednak zależy, jak będziemy oglądać przedstawioną na ekranie historię – czy jako dosłowną opowieść o rodzinie Beksińskich czy opowieść o rodzinie, z pozoru niezwyczajnej, a mimo to zmagającej się ze zwyczajnością i swoimi dramatami.

Bowiem zwyczajność to słowo klucz. Słowo, które nakreśla to, z czym zmierzy się widz. Z jednej strony otrzymujemy portret rodziny słynnego malarza. Z drugiej portret rodziny, w której dominuje szara rzeczywistość przerywana zmiennymi nastrojami syna. Tak poprowadzony scenariusz pozwala utożsamić się z Beksińskimi. Gotujemy, sprzątamy, oddajemy się swoimi obowiązkom, pomagamy dzieciom, często wyręczając ich zwykłych domowych zadaniach. Zwyczajne jest warszawskie mieszkanie w bloku z szarej płyty. Żadnych fajerwerków. Zwyczajne ubrania, zwyczajny dzień. Bez szalonych ekscesów, alkoholu przelewającego się na bankietach. Zdzisław i Zofia są zwyczajnym małżeństwem, kochającym się i szanującym. Ze swoimi dziwactwami i problemami.

Gdzie tu szalona twórczość? Gdzie tu bohema? Spotkania, vipy?

Nie ma. Jest prl-owska, a później wolna zwyczajność. Dzień za dniem. Tylko tę szarą codzienność „urozmaica” syn, Tomasz Beksiński. Nie potrafiący odnaleźć się w naszym świecie, wciąż próbujący dostosować się do wymagań, które stawia społeczeństwo. W tych momentach rozgrywa się dramat rodziny. Tomek, jako jedynak, zostaje pokazany jego egoista, człowiek-odludek, który z jednej strony walczy sam ze sobą, z drugiej walczy o uwagę rodziców. Podejmuje kilka prób samobójczych, jednak dopiero w wieku 41 lat, w 1999 roku, udaje mu się zakończyć swoje życie. Nim jednak do tego dojdzie, przeżywa wzloty i upadki, odnajduje swoją drogę zawodową, jak i kaleczy życie uczuciowe. Przeżywa stany depresyjne, próbuje odnaleźć się w świecie, do którego nie czuje się przynależeć.

Gdy więc wybieramy się do kina, by poznać Beksińskiego jako wspaniałego, oryginalnego malarza, a Tomka jako świetnego dziennikarza muzycznego, zderzamy się z dramatem rodzinnym, który toczy się swoim powolnym tempem. Jak w życiu. Tu nic nie dzieje się zbyt szybko. Czas upływa, zmienia się ustrój, odchodzą babcie, wkrada się choroba. Życie Beksińskich toczy się według schematów, które wszyscy znamy. Mając talent, mając pieniądze, mając możliwości, nadal zjada nas to samo.

Po filmie możemy więc oczekiwać prawdziwej historii opartej na faktach bądź też interpretacji reżysera. Do mnie film przemówił, jednak nie do każdego musi. Role ojca i syna, choć zagrane świetnie, budzą wątpliwości. Szczególnie osób, które słuchały audycji Tomasza Beksińskiego. Być może jednak warto się zastanowić czy nie chcemy widzieć tego, co chcemy? Nie widzimy tego, co chce pokazać nam osoba, ukrywająca się za stworzoną przez siebie fasadą? Za każdą „gębą” może kryć się historia, której się nie spodziewamy. Znam to z autopsji, niestety.

Reżyser postawił nie tyle na przybliżenie twórczości Beksińskiego, nie tyle na działalność Tomka, co ukazanie skomplikowanych, a tym samym bardzo zwyczajnych relacji rodzinnych. Każdy, gdzieś tam za ścianą, walczy ze swoim problemami. Każdy na swój zwyczajny sposób. Zofia i Zdzisław robią wszystko, by pomóc Tomkowi ułożyć sobie normalne życie, lecz on, jak prawdziwy outsider, wyznacza swoją ścieżkę, niepotrzebnie z niej zbaczając, próbując się dopasować do wymagań współczesnego świata.

Matuszyński bierze pod lupę rodzinę. Rodzinę, w której mieszają się silne osobowości. Rodzinę, w której walczy się o normalność i stabilizację. Rodzinę, w której pomimo wszystko najważniejsze jest dziecko. Ostatnia rodzina. Przeklęta rodzina.

Jednak najbardziej zaskakującym elementem filmu jest humor. Bowiem gdy robimy dramat, to dramat pełną gębą. Ciężki, przytłaczający, często miażdżący nas totalnie. Gdy robimy komedię, lecimy po bandzie, często przesadzając w każdą możliwą stronę. „Ostatnia rodzina” okazała się dramatem, ale idealnie wyważonym. Gdzie ciężką atmosferę równoważą dowcipnie poprowadzone dialogi, zwyczajne sytuacje, czasem tragiczne, ale przedstawione bez tej zbędnej otoczki dramatyzmu. Ta lekkość filmu sprawiła, że „Ostatnią rodzinę” ogląda się wyśmienicie, choć nie jest to biografia, na którą niektórzy czekali.

Tym bardziej, że zarówno role męskie, Dawida Ogrodnika (jako Tomasza) i Andrzeja Seweryna (jako Zdzisława), jak i Aleksandry Koniecznej jako Zofii, są fantastyczne i niezapomniane. Troje ludzi, troje aktorów – każdy inny, każdy fenomenalny. I choć pojawiają się zarzuty, że Dawid Ogrodnik przerysował postać Tomka Beksińskiego, stworzył bardziej jego karykaturę niż realną osobę, to ja jestem usatysfakcjonowana. Być może dlatego, że nigdy nie słuchałam audycji młodego Beksińskiego. A być może dlatego, że „Ostatniej rodziny” nie potraktowałam z dosłownością. I choć to Seweryn, i Ogrodnik stanowią główną oś filmu, bez wspaniałej Koniecznej, produkcja byłaby niepełna. Aktorka była przeciwwagą dla zdziwaczałych, pełnych ekspresji i dziwactw mężczyzn. Była ostoją spokoju, która swoje emocje potrafiła schować gdzieś głęboko.

„Ostatnia rodzina” to swobodna interpretacja, biorąca pod lupę niezwyczajną rodzinę i oddzierająca ją z niezwykłości. Pokazująca, że za fantastycznymi koszmarami i marzeniami sennymi skrywa się codzienność i zwykła proza życia.

Choć trzeba przyznać – że nie bez przyczyny mówi się, że Beksińscy to przeklęta rodzina.

Tytuł: Ostatnia rodzina
Rok: 2016
Gatunek: biograficzny, dramat
Ocena: 8/10

[mc4wp_form id="3412"]

Wpis powstał w ramach tematu: Beksińskitemat-beksinski