Zdrada nie jedno ma imię, prawda? Mąż zdradza żonę, polityk swoje ideały, brat robi coś za plecami siostry, przyjaciel odwraca się od nas, stając się naszym wrogiem. Zdrada, tak jak miłość, kryje się pod wieloma postaciami, przybierając przeróżne formy i intensywność. Tak też stało się w filmie „Wszyscy ludzie króla”, choć nie sądziłam, że odnajdę w nim aż tyle ścieżek kłamstw, oszustw, nieszczerości wobec drugiej osoby.
W roku premiery (2006) oglądana przeze mnie produkcja wcale nie cieszyła się dużym zainteresowaniem. Wręcz przeciwnie. Krytyka przyjęła film chłodno, a i publiczność nie dopisała, przez co producenci zaliczyli klapę finansową. I coś w tym jest. Bo „Wszyscy ludzie króla” są filmem straconych szans. Fantastyczny temat, świetni aktorzy, ale w pewnym momencie coś siada. Scenariusz przestaje porywać, fabuła nie wciąga tak mocno jak przemowy wygłaszane przez głównego bohatera, Willa Starka, granego przez Seana Penna. A przecież przykład „House of cards” jednoznacznie pokazuje, że ludzie uwielbiają oglądać brudną politykę na ekranie. Uwielbiają psychopatycznych bohaterów, którzy pociągną ich ze sobą i zmieszają z błotem. Ja też uwielbiam. I stąd też liczyłam na spektakl prawdziwych emocji, które wytargają mnie na wszystkie strony i na sam koniec zmiażdżą. Powinnam czuć się utytłana politycznymi gierkami, czuć odrazę do takich zagrywek i zacząć się zastanawiać, na czym ten świat stoi. A może wręcz przeciwnie – powinnam zakochać się w głównym bohaterze jak w Dr Housie, i kibicować mu, pomimo podłej i dwulicowej natury. Tu zabrakło tych emocji, które obiecywały płomienne przemowy Starka. Od razu nasuwa się tu „Wilk z Wall Street” i Leonardo di Caprio, który emanował taką charyzmą, że byłam w stanie uwierzyć mu w każde słowo. I tak jak w przypadku giełdy, emocji nie zabrakło w żadnej minucie filmu, tak tu, zaczęły rozbrzmiewać melancholijne nuty, które wybijały widza z pewnego rytmu.
Sean Penn był doskonały. Świetnie wcielił się w „chama”, prostaka, wieśniaka, który z samego dołu wspiął się na stołek gubernatorski. Z początku wierzył w ideały. W to, że duże firmy w zmowie z politykami dokonują licznych zaniedbań narażając niewinnych ludzi na niebezpieczeństwo, a nawet śmierć. On sam odkrył jedną z afer, co zresztą skrzętnie wykorzystał w swojej kampanii. Z nieznanego nikomu człowieka, stał się postacią charyzmatyczną, pewną siebie, doskonale odnajdującą się w meandrach polityki. Uwielbiany przez biedny tłum, znienawidzony przez innych polityków, elity, bogaczy. Chciał rozdawać pieniądze, dawać przywileje, budować ogólnodostępne instytucje. Składał wiele obietnic, ale czy mógł dotrzymać choć jedną z nich, nie postępując jak jego poprzednicy?
Sean Penn był doskonały. W każdej scenie. Ukradł show, skupiając na sobie uwagę widza. Grał całym sobą. Nie, on nie grał. On po prostu tam był. Zachowanie, mimika, gesty – widz wierzy w każde jego słowo. A przemowy, które wygłaszał? Nic dziwnego, że wygrał wybory. Penn zagrał brawurowo, udowadniając po raz kolejny swoją klasę, tworząc niezapomnianą postać, przenosząc nas w świat pozorów i kłamstwa. Bowiem Will Stark kiedyś wierzył. Wierzył, że może coś zrobić, nie babrając się w bagnie stworzonym przez bogaczy. Lecz po wygraniu wyborów bardzo szybko wsiąka w świat brudnej polityki, zdradzając tym samym swoje ideały. Dla których na początku stracił pracę. Podobnie jak jego żona.
„Wszyscy ludzie króla” są filmem na czasie. Dla Polski. Odsłaniają kulisy polityki rozdawiennictwa, przekupstwa obietnicami o lepszym życiu. Tylko cham chamowi pomoże, ale czy rzeczywiście będą razem potrafili utrzymać się na powierzchni? Nie chcę się jednak zagłębiać w polityczne niuanse – kto będzie ciekaw, obejrzy film i sam wyciągnie wnioski.
Jednak Will Stark zdradza nie tylko swoje ideały. Zdradza żonę. Zdradza kochankę. Wystawia do wiatru osoby z najbliższego otocznia, można prawie rzec, przyjaciół. Poświęca wszystko i wszystkich, manipulując ludźmi jak kukiełkami. Niepozorny, lekko wycofany z życia mężczyzna, staje się bestią, która potrafi pożerać to, co najlepsze. Byle do celu.
W filmie można odnaleźć wiele wątków pobocznych, które pod koniec filmu ładnie się zazębiają, tworząc spójną i sensowną całość. Jest więc dziennikarz Jack, grany przez Jude’a Law. Choć samego aktora lubię, czasem nawet uwielbiam, tu nie wybił się na wyżyny, tworząc po raz kolejny postać lekko depresyjnego mężczyzny, filozofującego, melancholijnego. Choć fakt, trzeba przyznać, że w takich rolach odnajduje się wyśmienicie. Jest też ojciec chrzestny Jacka, sędzia, który staje przeciwko Starkowi. Lecz i ten okazuje się nie być tak czysty, jak próbuje grać. Pojawia się dawna, niespełniona miłość Jacka, która… no właśnie. Zdradziła nie tylko swego przyjaciela, ale także brata.
Fabuła wydaje się być zagmatwana, przez co widz nie powinien się w żadnej mierze nudzić. I choć ja śledziłam film z zainteresowaniem, zdarzały mi się momenty, w których myśli uciekały daleko hen. Zabrakło dynamiki i większej ilości emocji, które nie pozwoliłyby zapomnieć o oglądanej historii. A tak już następnego dnia, musiałam nieco się wysilić, by dobrze przypomnieć sobie fabułę, postaci. Oprócz Willa Starka. Ten zapada w pamięć od razu. Ach, tym razem muszę wspomnieć o świetnych zdjęciach Pawła Edelmana. Kadry były doskonałe, kolorystyka idealna, a zbliżenia na twarz gubernatora potęgowały charyzmę mówcy.
Tylko to zakończenie…. Jestem nim oczarowana. Choć dramatyczne, choć wypełnione smutkiem i czerwienią, to jednak doskonałe. W punkt podsumowujące nie tylko przedstawioną historię, ale także marne życie człowieka.
„Wszyscy ludzie króla” to film, który polecam obejrzeć. Dla fantastycznej roli Seana Penna. Dla historii człowieka, który bardzo szybko zdradził swoje ideały. Być może nie zostanie na długo w głowie jako sam film, ale na pewno zasieje wątpliwość. I zostawi z pewnym smutkiem.
Tytuł: Wszyscy ludzie króla
Rok: 2006
Gatunek: dramat, polityczny
Ocena: 6/10
Wpis powstał w ramach tygodnia z tematem: ZDRADA