Lubimy się bać, prawda? Nie dziwi więc wielki sukces serialu American Horror Story. Wydaje mi się jednak, że jeszcze bardziej lubimy prowadzić śledztwa, osądzać, szukać winnych. Taka już nasza ludzka natura. Gdy dzieje się coś złego, zawsze musi być wymierzona kara. I nie ma tu znaczenia, czy dana osoba rzeczywiście stała się na tę jedną chwilę przestępcą. Jest zbrodnia, musi być winny. Lubimy zagadki, morderstwa, szukanie śladów, analizowanie ludzkiej psychiki. Stąd też wielu czytelników darzy miłością bezwarunkową jeden gatunek: kryminał, w którym zaczytują się od czasów Sherlocka Holmesa. Nie dziwi więc jeszcze jedna rzecz: że osoby odpowiedzialne za sukces słynnego AHS, postanowiły stworzyć inną serię. Zamiast więc horroru, mamy kryminał. Aby widz przypadkiem się nie pomylił, nawet nazwa została bardzo podobna: American Crime Story. Z jednej strony nie mamy wątpliwości, że twórcy rzucają się na zupełnie nowy gatunek, a z drugiej zapowiadają jakość, do jakiej widz zdążył się przyzwyczaić.
Jeden sezon to jedna sprawa. I to nie byle jaka, gdyż serial ma przedstawiać najgłośniejsze, choć nie zawsze oczywiste (jak w przypadku pierwszego sezonu) zabójstwa i historie, jakie się za nimi kryją. Na pierwszy ogień rzucono sprawę słynnego sportowca O.J. Simpsona, który ostatecznie został uniewinniony przez ławę przysięgłych w 1995 roku. Warto dodać, że czarnoskórego, gdyż po dwóch pierwszych obejrzanych odcinkach, nie mam większych wątpliwości, że i ten fakt będzie miał znaczenie. Jedni wierzyli w niewinność swojego ulubieńca, inni byli przekonani (jak pani prokurator) o jego winie. Jeden sąd go uniewinnił (w sprawie karnej), drugi kazał zapłacić odszkodowanie rodzinom zmarłych (sąd cywilny). Kto miał rację, a kto się mylił? Zdaję sobie sprawę, że niektórzy mogą te informacje potraktować jako spoiler, ale są to fakty, które można znaleźć na pierwszej lepszej stronie, która ukaże się po wpisaniu imienia i nazwiska futbolisty u wujka Google. Nie chodzi tu w końcu o rozwikłanie zagadki (a może jednak?), a o sam proces dochodzenia do prawdy.
Serial rozpoczyna się od chwili znalezienia zwłok byłej żony sportowca, Nicole Brown Simpson. Wraz z nią został zamordowany kelner. Czy mieli romans? W pierwszych dwóch odcinkach, wymiar sprawiedliwości bada wątek, choć jak na razie pobieżnie i bez rewelacyjnych rezultatów. Tym bardziej, że na głowie ma nie tylko szukanie motywów i potencjalnych podejrzanych, ale także bardzo emocjonalne zachowanie Simpsona, które wpływa nie tylko na najbliższych, ale i biuro prokuratora. Po części też paraliżuje miasto. O.J. Simpson nie przyznaje się do winy, a pomimo alibi, dość szybko podejrzenia padają właśnie na niego. Jedni twierdzą, że tylko przez kolor skóry, jednak prokuratura ma mocne dowody – na rękawiczce znalezionej obok ogrodzenia znajduje się DNA jego i ofiary. Czy w takim przypadku można mieć wątpliwości?
Można, choć oczywiście sprawa nie będzie łatwa. Za obronę sportowca bierze się Robert Shapiro, w którego wcielił się nieco już zapomniany John Travolta. Jest to adwokat medialny, który wie, co, gdzie i kiedy powiedzieć, a także potrafiący przygotować się na każdą ewentualność. No prawie każdą, bo jak pokaże drugi odcinek, klienci potrafią zachowywać się naprawdę nieprzewidywalnie. Oskarżeniem i zbieraniem dowodów zajmuje się ambitna Pani Prokurator, Marcia Clark. Każde z nich walczy o jak najlepszy rezultat. Shapiro chce uniewinnienia, Clark skazania. Zresztą pani prokurator jest przekonana o winie Simpsona. Czy jednak tak jednostronne patrzenie na sprawę okaże się zgubne dla sprawy? Ja jeszcze nie wiem, gdyż wiele odcinków jeszcze przede mną.
Wiem jednak, że już tylko te dwa sprawiły, że z niecierpliwością czekam na obejrzenie kolejnych. Serial prezentuje się smakowicie, gra aktorska stoi na co najmniej dobrym poziomie. Trudno się dziwić, gdyż udało się zwabić chociażby takiego aktora jak Cuba Gooding Jr, który został wytypowany do roli głównej. Choć pierwsze dwa odcinki może nie są szczytem jego możliwości, ale widać, że mamy do czynienia z profesjonalistą, szanującym postać, w którą ma się wcielić. Jest dużo smutnych min, dużo rozpaczy, trochę łez. Cuba Gooding Jr musi na razie odgrywać rolę ofiary, męża, który stracił ukochaną kobietę.
John Travolta doczekał się za to charakteryzacji, która mocno rzuca się w oczy. Oj, bardzo mocno. Początkowo trudno oderwać od niego wzrok. Nie dlatego jednak, że prezentuje się tak doskonale, a dlatego, że trudno uwierzyć w to, co zrobili charakteryzatorzy. Uważam to za mały koszmarek serialu, choć intencje były na pewno dobre. Travolta, jak na razie, wypada przekonywująco (prócz wspomnianego wyglądu) i co tu dużo mówić – miło oglądać go na ekranie w roli adwokata. Warto również wspomnieć gwiazdę serialu „Przyjaciół” Davida Schwimmera, który gra przyjaciela Simpsona o wdzięcznym nazwisku Kardashian. Aktorzy lekko siwiejący, lecz charakterystyczni i lubiani przez publiczność w czasach swej świetności. No bo kto nie lubił Travolty?
Jednak najwięcej uwagi, przynajmniej mojej, skupia postać pani prokurator, granej przez Sarah Paulson. Już od pierwszych sekund pojawienia się na ekranie, widz wie, że ma do czynienia z charyzmatyczną, stanowczą kobietą, która doskonale wie, co robi i w jaki sposób ma realizować postawione przed sobą cele. Choć użyję tu dość kolokwialnego stwierdzenia , to muszę: cudownie ogląda się ją na ekranie. Dzięki jej grze, wierzymy, że Simpson jest winny. Tak – robi to na tyle przekonywująco, że nie potrzebujemy zbyt wielu dowodów, by jej uwierzyć. Kibicujemy jej, by udało jej się doprowadzić do skazania Simpsona, choć życie, koledzy z pracy czy nawet sami policjanci rzucają jej (niekoniecznie umyślnie) wiele kłód pod nogi.
Ale…
Tak, jest jedno ale. To „ale” dotyczy Simpsona. Gdy Paulson pojawia się na ekranie, kibicujemy jej z całego serca. Gdy zjawia się Gooding Jr, chcemy, by okazał się niewinny. I jak z takim rozdwojeniem jaźni dotrzeć do finału? Nie spodziewam się, by serial obniżył swoje loty, więc z pewnością twórcy dostarczą wystarczającą ilość emocji, by utrzymać widza przed ekranem. Skąd taka rozbieżność? Twórcy nie opowiedzieli się po żadnej ze stron. Umiejętnie żonglują emocjami i bohaterami, sprawiając, że widz, przynajmniej na razie, nie jest w stanie ocenić, kto tak naprawdę dokonał zbrodni i czy na pewno jest to Simpson. Sam się miota, sam się zastanawia, jak sąsiedzi i mieszkańcy miasta. Oglądamy więc sprawę raz z perspektywy wymiaru sprawiedliwości, a przede wszystkim pani prokurator, by za chwilę zajrzeć do domu Simpsona i spoglądać w jego smutne oczy. Całości uzupełniają wierząca w niewinność rodzina i oddany przyjaciel. Jestem ciekawa, jak dalej potoczą się kolejne odcinki. Czy twórcy obiorą którąś ze stron? A może nadal pozostaną bezstronnymi obserwatorami, którzy pokazują tylko i wyłącznie przebieg sprawy?
Jest jeszcze jedno ale. W serialu pojawia się czarnoskóry adwokat, którego misją jest obrona (nie)winnych czarnoskórych. Na razie jest to wątek ledwo zarysowany, jednak już teraz widać, że z pewnością będzie ważną częścią historii. Po zakończeniu seansu pojawia się pytanie: czy sprawa przebiegałaby inaczej, gdyby podejrzanym był nie czarny, a biały człowiek? Czy rasizm wpłynął na przebieg śledztwa i samo przekonanie o winie?
Pierwsze wrażenie: bardzo dobre.
Na oko: zapowiada się doskonałe widowisko nie tylko prawnicze, ale i bardzo emocjonalne.