Gdy wychodzisz z dzieckiem do parku, na plac zabaw czy zwyczajne zakupy do supermarketu, nie myślisz o tym, że właśnie w tym momencie widzisz swoje ukochane dziecko po raz ostatni. A według policyjnych statystyk w 2014 roku zaginęło ponad 8 000 dzieci. Z każdym rokiem liczba ta rośnie i choć 95% dzieci odnajduje się i to w pierwszych dobach po zniknięciu, to nadal pozostaje te 5%.
5% z 8 000 to 400 dzieci. 400. Ogromna liczba. 400 dzieci, które mogły zostać porwane dla okupu, przez pedofila czy handlarzy. Dzieci, które być może już nigdy nie zobaczą swojej rodziny. Dzieci, które mogą być zamknięte w piwnicy i już nigdy nie zaznać normalnego życia. Dzieci, które na zawsze straciły poczucie bezpieczeństwa.
Kiedyś jedyną możliwością dotarcia do większej liczby osób była telewizja ze specjalnymi programami i gazety. Dziś, w dobie Internetu, te możliwości są dużo większe, co jednocześnie ma ogromne znaczenie dla poszukiwań. Media społecznościowe umożliwiają w szybki sposób rozpowszechnić informację o zaginięciu nie tylko na terenie miasta, ale także po całej Polsce. Od 2013 roku w Polsce funkcjonuje system Child Alert, który pozwala na bardzo szybką reakcję i rozpowszechnienie wizerunku zaginionej osoby. Gdy Małgorzata Warda pisała swoją powieść „Nikt nie widział, nikt nie słyszał” takie możliwości były dostępne, ale tylko w innych europejskich krajach. Stąd też znalezienie porwanych dzieci było dużo trudniejsze.
Pisarka postanowiła opowiedzieć historię z dwóch, a nawet trzech perspektyw. Najpierw zaznajamiamy się z rodziną, od której odeszła matka. Ojciec został sam, musząc poradzić sobie z wychowaniem córeczek, nie mając na przysłowiowym koncie, zbyt wiele gotówki do dyspozycji. Ba, nie mając nawet zapewnionego mieszkania. Dziewczynki, Lena i Sara, były nierozłączne. Wszędzie chodziły razem i razem wymyślały kolejne zabawy. Gdy Sara zaginęła, świat ojca i siostry zawalił się. Nikt nie wiedział, co się stało, czy dziewczynka żyje, czy została porwana, napadnięta, zgwałcona czy sprzedana. Po 18 latach poznajemy bliżej Lenę, która próbuje ułożyć swoje życie, nad którym cały czas wisi widmo siostry.
„W moich myślach wciąż ma siedem lat, burzę ciemnych włosów, rozciąga usta w dziecięcym uśmiechu, a czasem patrzy na mnie gniewnie, jak to ona. Przez te osiemnaście lat wiele razy próbowałam nałożyć na nią dorosłe ciało kobiety (…). To się nie udawało. Siostra pozostaje siostrą” (str 42)
Powroty do bolesnych chwil są bardzo trudne. I dla ojca, który nie potrafi zapomnieć, i dla siostry wkraczającej w dorosłe życie. Jedno pragnie nowego początku, pójścia naprzód, drugie nie może i nie chce otrząsnąć się z traumy i ze wspomnień. W końcu, dopóki Sara nie zostanie odnaleziona wciąż tli się iskierka nadziei. Złudna, ale cały czas widoczna. Nawet młody policjant, który chodził do tej samej szkoły co dziewczynki, cały czas wierzy, że uda się odnaleźć Sarę. Stąd też po latach wznawia śledztwo, tylko dlatego, że kiedyś, po prywatnym dochodzeniu, odnalazł włos dziewczynki.
„Po latach odtwarzanie drogi, którą przebyła Sara, przypominało odgrzebywanie starych kości. Jakbym otworzyła zapieczętowany grobowiec i poczuła wydobywający się ze środka zapach rozkładu.” (str 46)
Śledzimy więc życie Leny, która wydaje się być zagubiona. Zamiast podejmować decyzje zapewniające stabilizację, chwyta się zajęć, które często ją poniżają. Zarabia swym ciałem, tak jakby chciała odbębnić pokutę za swoja siostrę. Innego spojrzenia dostarcza nam Agnieszka, nastolatka mieszkająca we Francji i próbująca zrobić karierę jako piosenkarka. Jej życie było równie dziwne. Najpierw matka podrzuciła ją do obcej kobiety, u której wychowywała się i dorastała. Później matka postanawiła zamieszkać z córką, lecz ich relacje były bardzo trudne. Czytelnik, podobnie zresztą jak sama bohaterka, podejrzewa, że Agnieszka mogła być porwana. Być może jest to nawet Sara. Obserwujemy więc zagubioną nastolatkę, uwikłaną w toksyczne relacje i nie radzącą sobie z emocjami. Jednak dopiero końcówka powieści dostarcza odpowiedzi na wszystkie pytania pojawiające się w czasie lektury.
Tym bardziej, że na scenę wkracza jeszcze jedna dziewczyna – Monika, przetrzymywana przez mężczyznę w piwnicy. Też została porwana jako mała dziewczynka. Teraz jest dorosłą kobietą, jednak cały okres dojrzewania spędziła jako więzień i tak naprawdę niewolnica (także, a może przede wszystkim, seksualna) porywacza. Po odnalezieniu Monika staje się idealnym kąskiem dla mediów. Telewizje biją się o wywiad na wyłączność. Gazety rozpisują się, a nawet spekulują na temat motywów dziewczyny. Pojawiają się podejrzenia, że kobieta wcale nie była ofiarą zboczeńca i tak naprawdę mieszkała z nim z własnej woli. A przecież każdy z nas zdaje sobie sprawę jak okrutne potrafią być media w swej pogoni za sensacją.
Małgorzata Warda podjęła się bardzo trudnego tematu. Próbowała przybliżyć nie tylko same wydarzenia, ale starała się opisać przeżycia każdej z kobiet przedstawionych w powieści. Aby opowiedziane historie były jak najbardziej wiarygodne, pisarka podpierała się opiniami psychologów pracujących z porwanymi dziećmi. Czy jednak to wystarczyło?
Książkę „Nikt nie widział, nikt nie słyszał”, pomimo bardzo trudnej tematyki, czyta się bardzo lekko. Małgorzata Warda pisze dobrze, przez co utrzymuje uwagę czytelnika, a ten nie wiedząc kiedy, dociera do ostatniej strony. Ja jednak odczułam lekki niedosyt. Przed rozpoczęciem lektury miałam nadzieję na bardzo intensywne emocje. Chciałam zrozumieć emocje ofiar i mechanizmy obronne, jakie wykształcają w sobie, by przetrwać. Spodziewałam się, że lektura pozostawi na mnie pewien rodzaj piętna, a nawet, że zostanę przytłoczona emocjami. Że gdy skończę nie będę mogła zasnąć, gdyż niewiarygodne okrucieństwo, o którym mogliśmy nieraz przeczytać i zobaczyć, nie da o sobie zapomnieć. Bo o takich rzeczach nie wolno zapominać. Zresztą, z tego też samego powodu odkładałam lekturę książki. Gdyż się bałam. Bałam tego, co mogę przeczytać. Tu jednak tego strachu zabrakło.
Małgorzata Warda umie trzymać w napięciu. Umie utrzymać uwagę czytelnika. Umie też opisywać emocje, o czym świadczy jedna ze scen, w której uczestniczy Lena. Sama jednak książka nie pozostawia po sobie spodziewanego śladu. Nie czułam tej wielkiej złości, przez którą zaciskałabym pięści i mruczała pod nosem przekleństwa na sprawców tego dramatu.
Pomimo to „Nikt nie widział, nikt nie słyszał” to powieść, po którą warto sięgnąć. Dla trudnego tematu i dobrego pióra pisarki.