Majaki, baśnie, dzieciństwo. Co łączy te trzy słowa? Malarstwo Justyny Adamczyk, która notuje życie na płótnie w metaforyczny, ale i niezwykły sposób. Operuje plamami i delikatnymi barwami, przenosząc nas do krainy dziecięcych marzeń. Ale jest i druga strona medalu — jej opowieści skrywają mrok, który czyni te historie niejednoznacznymi….
Twoje prace kierują oglądających bardziej w sferę sennych marzeń i koszmarów, niż rzeczywistości. Nie lubisz współczesnego świata?
Z pewnością ciężko jest lubić nasz świat bez poczucia zawodu w wielu kwestiach. Czasem zastanawiam się, czy cokolwiek się tak naprawdę zmieniło? Moje rysunki, obrazy to zapiski z życia przemycone do sfery, w której mogę być całkowicie szczera. Zdejmuję maskę poukładanego, dorosłego człowieka i przekazuję swoje emocje tak, jak je widzę. Swoją drogą nigdy nie chciałam dorosnąć…
W jednej z rozmów wspominałaś, że upiększasz rzeczywistość, ja jednak odnoszę wrażenie, że raczej wydobywasz to, czego człowiek nie chce zobaczyć. Nasze lęki, strachy, nawet brutalność, krwistość — i przenosisz to w przyjaźniejszą, bardziej komfortową strefę. Sztuka staje się Twoją terapią? Odpowiedzią na wydarzenia, które mają miejsce?
Tak, upiększam rzeczywistość, ale tylko tę moją subiektywną. Każdy ma jakieś doświadczenia i to one kształtują nasz charakter. I oczywiście nie zawsze są to złe doświadczenia. Ale trochę faktycznie tak jest — sztuka jest odpowiedzią na doświadczenia, również, jak nie przede wszystkim, moje osobiste. Ale to, co ja widzę we własnych pracach, nie zawsze jest adekwatne do tego, co widzi oglądający. Nie wiem, czy jest to terapia… Staram się po prostu uważnie notować sytuacje — te ważne, jak i te błahe, w zależności od okoliczności. Tworzę, bo nie umiem inaczej… Nie umiem nie tworzyć. Jest to dla mnie tak naturalne, jak dla innych bieganie czy jedzenie.
Jednym z często pojawiających się elementów w Twoich pracach są duchy, których boi się wiele osób. A jaki Ty masz do nich stosunek? Wierzysz w świat poza nami, ten nierzeczywisty, nieuchwytny?
Czy wierzę…? Raczej chodzi tu o pewne przeświadczenie, że jeśli łączy cię jakaś silna emocja z innym człowiekiem, to nie jest możliwe, aby nie mieć wspólnej przestrzeni do komunikacji z tą osobą. Świat jest w końcu stworzony z cząsteczek, które się nawzajem przenikają.
Gdy oglądałam po raz pierwszy Twoje prace, od razu skojarzyły mi się z mrocznymi baśniami, bajkami z dzieciństwa, szczególnie jedną — Muminkami. Oglądałaś?
Taaak! Zdecydowanie uwielbiałam tę bajkę! I przyznam, że w dzieciństwie nawet trochę się jej bałam, a chyba najmocniej Hatifnatów. Ale to, co pamiętam najbardziej, to właśnie to, że bajka miała niesamowity, mroczny klimat, który ostatecznie bardzo przypadł mi do gustu.
Jaka była Twoja ulubiona bajka czy baśń? Którą mogłaś oglądać czy czytać wielokrotnie?
Chyba nie mam ulubionej. Może Sinobrody?… Żartuję. Nie, rzeczywiście nie mam ulubionej bajki. Zawsze bardzo lubiłam słuchać, a potem czytać książki, które bardzo na mnie wpłynęły — ale są to książki, które pochłonęłam w wieku nastoletnim. Jeśli chodzi zaś o animacje, to do tej pory jestem ich wielką fanką.
Twoje obrazy mogłyby stanowić świetną ilustrację do niejednego tomiku poezji czy książki dla dzieci. Są lekkie, liryczne i dają duże pole do interpretacji. Pełne symboliki, ale przede wszystkim skupiające się na emocjach. Lubisz poezję czy nie masz na nią czasu? Może zastanawiałaś się nad zobrazowaniem zestawu wierszy?
Dokładnie miesiąc temu skończyłam serię ilustracji do książeczki dla dzieci, która niebawem zostanie wydana. I muszę przyznać, że praca nad ich tworzeniem sprawiła mi dużo radości i prawdziwej zabawy. Mam wielką nadzieję, że w przyszłości będę miała jeszcze okazję pracować przy tego typu projektach.
Choć operujesz plamami, a tym samym tworzysz pewnego rodzaju niedopowiedzianą sztukę, często z Twoich prac można wydobyć postać człowieka. Dlaczego zdecydowałaś się na takie przedstawienie?
Wynika to z faktu, że człowiek interesował mnie zawsze. Lecz nie chodzi tu o cielesną postać, a o złożoną osobowość. Tymi prostymi zabiegami staram się zobrazować konkretne emocje, które przecież, jako pojęcia abstrakcyjne, trudne są do zilustrowania. Stąd też musiałam znaleźć swój własny język symboli i metafor, dzięki którym łatwiej mi zwizualizować konkretne, trapiące mnie zagadnienia czy problemy.
Choć postać człowieka (czy może bardziej jego ducha) jest umowna, bardzo często decydujesz się na umieszczenie jednego elementu — oczu, szczególnie w starszych pracach. Dlaczego właśnie one? Uważasz, że to oczy są najważniejsze w człowieku? Stanowią odbicie jego duszy?
To chyba wyszło zupełnie naturalnie. Oczy są według mnie symbolem tego, że pamiętam, i tego, że nie zapominam. Albo też że nie chcę zapomnieć. Bo jeśli człowiek już raz coś zobaczy, to trudno jest mu to wymazać z pamięci. Z drugiej strony zaś mam wrażenie, że pamięć często płata nam figle i z czasem zapominamy wiele ważnych dla nas sytuacji czy ludzi. Moje prace są takim rodzajem pamiętnika, w których zapisuję to, co dla mnie najistotniejsze.
Inną cechą charakterystyczną Twoich obrazów jest wykorzystanie dwóch, a w sumie trzech kolorów — bieli, która dodaje przestrzeni, wolności, czerwieni kojarzącej się z krwią, przemocą, brutalnością i emocjami, ale i niebieskim, który dodaje elementu spokoju i wyciszenia. Czy w ten sposób postrzegasz życie — pełne emocji i pasji, ale i spokoju, którego ludzie wciąż szukają?
Można tak powiedzieć. Kolor jest dla mnie narzędziem obrazującym emocje. Pomaga mi w przekazywaniu intencji. Przestrzeń natomiast jest ważną częścią każdego projektu. Osobiście wolę pozostawić wolną przestrzeń, aby to, co najważniejsze, a więc obrazowany element, mógł wybrzmieć najpełniej i aby nic wymowie tej nie przeszkadzało.
Wspomniałam wcześniej, że Twoje prace są lekkie, zwiewne, ale jednocześnie naładowane emocjami. Takimi określeniami opisuje się kobietę i tak też odbierane są Twoje obrazy. Dlatego też zastanawia mnie, jaki masz stosunek do współczesnego feminizmu, kobiety i jej seksualności?
Jestem kobietą i wyjątkowo drażni mnie szufladkowanie, uprzedzenia i wkładanie nas w role, jakie powinnyśmy zajmować. Tak, jestem kobietą — posiadam i kieruję się emocjami, ale także i równocześnie rozumem. Niestety, odnoszę wrażenie, że w świecie, w którym żyjemy, kobiety muszą tłumaczyć się ze swojej seksualności, potrzeb czy pragnień. Niestety też wiecznie musimy udowadniać, że poziomem intelektualnym dorównujemy mężczyznom. Emocjonalność to przecież nie ułomność, tylko cecha powodująca, że potrafimy dostrzec więcej.
Czerwień i biel zdają się nawiązywać do okresu dojrzewania — gdy dziewczynka staje się kobietą. Jest to dla Ciebie ważny czas?
Ha! Przede wszystkim ja nigdy nie chciałam dorosnąć. Świat dorosłych jest smutniejszy. Dorośli posiadają niewytłumaczalny dar nakładania na siebie ograniczeń, kajdan odpowiedzialności. Ja po prostu lubię kolor czerwony, która ponadto posiada niesamowitą głębię.
Dlaczego zrezygnowałaś z realistycznego, szczegółowego malarstwa?
Z malarstwa realistycznego zrezygnowałam chyba dlatego, że mnie po prostu męczyło. A tak na poważnie, to od samego początku szłam w stronę uproszczonej formy, która nie dodaje niepotrzebnych „przeszkadzaczy” w formie, w kontekście podjętego przeze mnie tematu. To, co chcę pokazać w swoich projektach, nie może mieć ozdobników — musi pozostać surowe, inaczej straci swoją moc i stanie się ozdobnikiem.
Kiedy rozmawiałam z Agatą Czeremuszkin–Chrut, przyznała, że są osoby, które zastanawiają się, czy ona w ogóle umie malować. A Ty spotykasz się z takimi reakcjami?
Powiedzmy, że mam nieco inne doświadczenia, choć nie mogę powiedzieć, że łagodniejsze. Mam wrażenie, że ludzie powszechnie nie szanują sztuki. Ja nawet podejrzewam, że niektórzy się jej boją. A jak wiadomo, najlepszą obroną jest atak. I dlatego też tak często z ust widza słyszymy mało kreatywną i konstruktywną krytykę.
Gdy wymieniałyśmy się mailami, napisałaś, że jako pracującemu artyście ciężko Ci umówić się na spotkanie. W takim razie kiedy jeszcze znajdujesz czas na tworzenie? Czy zmęczenie daje Ci się mocno we znaki? Jak godzisz wszystkie obowiązki?
Mogę powiedzieć, że szczęściem w nieszczęściu mam czas wieczorami, w weekendy i na urlopie. Myślę też, że paradoksalnie moja praca pomaga mi nieco w kreatywnym myśleniu. Jest nieskończoną inspiracją do nowych projektów. Łączenie tych dwóch światów jest bardzo ciężkie, męczące, wykańczające, ale wyjątkowo pomocne. Nie mówię, że każdemu taki system musi odpowiadać — mi pasuje. Być może dlatego, że mam zwyczaj maksymalnego się zapracowywania. Oczywiście nie mówię, że nie chciałabym zajmować się tylko sztuką. W Polsce, niestety, jest to dla mnie — przynajmniej na tę chwilę — niemożliwe. Ale to chyba taki sposób na życie — im mniej mamy czasu, tym więcej tworzymy.
Praca odbiera mi przede wszystkim czas, ale daje też poczucie bezpieczeństwa finansowego, pozwala na realizowanie projektów na własny koszt. Nigdy nie tworzyłam dla zysku. To, co powstało, jest wynikiem mojej pasji i tego, że jestem uparta. Wiem, że niezależnie od tego, co będzie, ja będę tworzyć, ponieważ jest to dla mnie naturalny, w pewien sposób niezbędny i niczym niezastąpiony stan i potrzeba.
W jakim kierunku obecnie podążasz?
Trudne pytanie. Aktualnie nie wiem jeszcze, w jakim kierunku zmierzam. Na chwilę obecną pracuję nad seriami rysunków, które do tej pory zajmowały całą moją uwagę. Rozpoczęłam też pracę nad cyklem większych niż dotychczas obrazów, które zamierzam zaprezentować na kwietniowej wystawie w Częstochowie, a następnie również we Wrocławiu. Nieustannie też pracuję nad koncepcjami bardziej rozbudowanych projektów — tak wydawniczych, jak i ekspozycyjnych, ale za wcześnie jeszcze, by o tym mówić.