Pamiętam do dziś „Dzieci z Bullerbyn”. Ich przygody, rozterki, życie codzienne. Podziwiałam ich za kreatywność i nietuzinkowość. Lektura była mi bliska, jako że sama miałam małą, „podwórkową” paczkę składającą się (w zależności od okresu) od pięciu do siedmiu, czasem nawet ośmiu osób.
Pamiętam do dziś „Tajemniczy ogród”, tę niesforność, ale i energię głównej bohaterki, Mary, która nawiązuje pełną przyjacielskich uczuć relację z Colinem, chłopcem zamkniętym we własnym pokoju. Dzięki upartości, sile przyrody i spędzania czasu w tytułowym ogrodzie, poruszają mur, który do tej pory stał niewzruszony. A ja dodatkowo zawsze marzyłam o tak pięknym ogrodzie! Choć nie mogę narzekać, gdyż miałam swoją namiastkę w postaci sadu, gdzie wchodziliśmy na drzewa i bawiliśmy się w chowanego.
Pamiętam „Tomka w krainie kangurów”. To właśnie dzięki tej lekturze po raz pierwszy mogłam bliżej poznać Australię i zakochać się w niej do szaleństwa. Miłość ta trwa zresztą do dziś.
Pamiętam, bo jakżeby inaczej, „Anię z Zielonego Wzgórza”, dzięki której podglądałam problemy dorastającej dziewczynki. Przeżywającej liczne rozterki i wpadającej w kłopoty. Trudno mi również zapomnieć o „Małej Księżniczce”, która musiała bardzo szybko dorosnąć, znajdując się w nie do końca przyjaznym środowisku.
Lista mogłaby być dłuższa, bo i wtedy trudno było mnie zobaczyć bez książki. Babcia wynajdowała mi powieści, które ostatecznie znałam dużo wcześniej niż stawały się obowiązkową lekturą w szkole. Jednak każda z tych wymienionych książek zapadła mi w pamięć na bardzo długo, a pisząc te słowa zamarzyło mi się do nich powrócić. Bądź co bądź to one zaraziły mnie miłością do literatury!
Każda z nich napisana jest dla dzieci bądź młodzieży i wbrew pozorom nie jest w żaden sposób infantylna. Porusza mniej lub ważne problemy, z którymi najmłodsi czytelnicy mogą spotkać się na swojej drodze. A jeśli nawet autor skupia się na samych przygodach, to przemyca gdzieś po drodze wartościowe informacje. W żadnej natomiast nie ma potrzeby umieszczania nieszczęśliwie zakochanych wampirów, końca świata, zombie, apokalipsy. Pomimo że niektóre z książek ukazały się po raz pierwszy ponad 100 lat temu, nadal zachowują swoją aktualność. I myślę, że każde z nas, każdy mól książkowy, zakochał się w co najmniej w jednym z powyższych tytułów. Bo są to mądre tytuły, które nie musiały epatować przemocą, niespełnioną miłością czy niesamowitymi twistami fabularnymi, by wciągnąć w swój „magiczny” świat.
Ten przydługi wstęp ma rzecz jasna swój cel. Ostatnio zdarzyło mi się czytać książkę, która (a przynajmniej tak mi się wydaje) jest nieco zapomniana na polskim rynku. Choć na jej podstawie powstał nawet niemiecki serial pokazywany także w naszej telewizji.
„Anna. Zaczyna się nowe życie” to powieść, w której już niemal na samym wstępie mamy do czynienia z tragicznym wydarzeniem. Główna bohaterka, 12-letnia Anna, bierze udział w wypadku samochodowym, przez który ląduje na długi czas w szpitalu. Czeka ją mozolna rehabilitacja, która ma przywrócić ją do pełnej sprawności. Przed wypadkiem Ania ćwiczyła balet i zapowiadała się na niezłą tancerkę. Jednak pobyt w szpitalu pozbawia ją wszelkiej motywacji i chęci powrotu do zdrowia.
Tak zaczyna się, rozpisana na trzy tomy, historia młodej dziewczyny, później już nastolatki, której pasja zostanie przerwana przez nieszczęśliwy splot wydarzeń. Jeszcze jako dziecko musi zmierzyć się z przeszkodami, które nawet dla dorosłej osoby, mogą wydawać się nie do pokonania. Przeżywa chwile zwątpienia i niechęci, jednak na jej drodze pojawia się rezolutny chłopak, Rainer. To dzięki niemu Ania wraca do zdrowia i po raz pierwszy od czasu wypadku wraca na scenę.
Książka opowiada o rodzącej się przyjaźni i rozterkach miłosnych. Przede wszystkim jednak skupia się na balecie i ciężkiej pracy, jaką dziewczynka musi włożyć, by osiągnąć sukces. Poznajemy kulisy klasycznego tańca, przeżywamy razem z bohaterką wzloty i upadki. Sytuacje poważne jak i zabawne. Justus Pfaue, autor książki, funduje nam całą gamę uczuć, nie unikając trudnych tematów jak niepełnosprawność, odrzucenie czy wpływ wypadku na rozpad rodziny.
Wydawałoby się, że taka ilość złych emocji nie jest wskazana dla młodszych czytelniczek. Jednak wbrew temu, co może się wydawać, jest to książka o bardzo pozytywnym wydźwięku, udowadniająca to, że warto wierzyć i chcieć. Dla mnie, dla dorosłej osoby, sama fabuła, opisy, dialogi, mogą wydawać się już dziecinne i nieco infantylne. W końcu wiele elementów z życia nastolatki, mam już za sobą. Jednak dzięki językowej prostocie zestawionej z trudnymi problemami, „Annę…” czyta się niezwykle lekko. A dzięki lekturze wiele dziewczynek może zechcieć spróbować swoich sił w balecie 😉
Książka godna polecenia. Zawiera wszystko to, co powinna mieć mądra powieść dla młodzieży – bez nadęcia, nie napompowana. Prosta, ale pełna treści, prowadząca przez pewne etapy w życiu. I pokazująca, że nie ma przeszkód, których nie da się pokonać. Wystarczy chcieć.
Jeśli więc zastanawiacie się, co kupić 12-14-letniej dziewczynce na prezent lub po prostu, do przeczytania, pokuście się o zdobycie egzemplarza „Anny…”!
A poniżej taneczny fragment z serialu: