Mózg – czy jest coś bardziej pięknego i jednocześnie skomplikowanego, co pobudzałoby wyobraźnię nie tylko naukowców, ale i twórców wszelkiej maści, a także zwykłego śmiertelnika, który na co dzień nie ma nic wspólnego z nauką i sztuką? Myślę, że na to pytanie nie trzeba odpowiadać, a przykładów fascynacji wystarczy poszukać chociażby w ostatnich premierach filmowych czy książkowych. I przykładem tego ostatniego może być jednak z książek, która pojawiła się w tym roku w polskich księgarniach – Zabawka diabła Matta Richtela.
Powieść napisana w nurcie literatury sensacyjnej czy pretendująca do mian thrillera musi wciągać. Jeśli tego nie robi, no cóż, okazuje się niewypałem i tak szybko jak trafiła w nasze ręce, tak szybko wyląduje gdzieś na tylnej półce biblioteczki. Dobry thriller powinien być jak nasz układ nerwowy – nie do końca odkryty, tajemniczy, ale każdy element powinien ze sobą dobrze współgrać i komunikować się ze sobą. Jakby spojrzeć na to szerzej, taką „definicję” można by przypisać każdej dobrej książce, niezależnie od tego czy reprezentuje literaturę piękną czy też wręcz przeciwnie, romansidło. Richtelowi ta sztuka udała się jedynie połowicznie. Bo choć Zabawka diabła zawiera teoretycznie wszystkie niezbędne elementy, sama powieść wypada co najwyżej przeciętnie. Z drugiej strony, dzięki temu tytułowi przypomniała mi się gimnazjalna fascynacja tego typu książkami – thrillerami i powieściami sensacyjnymi, ale i powód, dla którego obecnie rzadko sięgam po ten gatunek.
Zabawka diabła wbrew temu, co możemy przeczytać na okładce, nie wykracza poza ramy gatunku. Nie jest wcale nietypowo. Można powiedzieć, że Richtel wykorzystuje znane klisze i układa z nich własny obraz. Szkoda jedynie, że nie zrobił tego w bardziej zaskakujący sposób. Aby jednak nie być niesprawiedliwą, muszę przyznać, że historia wciąga, a tym samym książkę czyta się bardzo szybko. Dlatego też jest idealną lekką lekturą, która pozwoli rozerwać się i odpłynąć.
Walka Dawida z Goliatem
Głównym bohaterem Zabawki diabła jest Nat Idle – dziennikarz, bloger, specjalista w dziedzinie medycyny oraz nauki. Wiedza zdobyta na studiach medycznych pozwala mu poruszać się swobodnie w tematach, które codziennie opisuje na blogu, choć nie stanowią dla niego większego wyzwania. Dlatego też od dodawania codziennych wpisów woli tropić kolejne afery ze świata badań i medycyny. I jest to tak naprawdę jeden z powodów, przez który wplątuje się w zderzenie z prawdziwym Goliatem. Mały, niewiele znaczący bloger kontra duże firmy, a nawet wojsko. A tematem przewodnim są bliżej niezidentyfikowane badania dotyczące pamięci prowadzone na starszych osobach, najczęściej mieszkających w domu opieki. Główny wątek może rzeczywiście wydawać się ciekawy, szczególnie, że jest na topie i dotyczy jednego z najbardziej wybuchowych połączeń: ludzkiego mózgu, technologii oraz… etyki badań. Jednak dla mnie równie ciekawe było inne zagadnienie – to, kto stał się Watsonem.
Pościgi z babcią u boku
Nat Idle jest przywiązany do swojej babci, choć odwiedza ją coraz rzadziej. Gdy okazuje się, że starsza pani znajduje się w niebezpieczeństwie, porywcza natura Nata, a także jego dziennikarska dociekliwość każą mu podążać dalszym tropem. Bojąc się jednak o ukochaną babcię, porywa ją z domu opieki i wyrusza w pościg za kolejną sensacją. Rzadko spotyka się taki duet, szczególnie, gdy uświadomimy sobie, że babcia, Lane Idle, cierpi na demencję i coraz mniej pamięta. Tak szczególna mieszanka rzeczywiście może dostarczyć rozrywki, choć w pewnym momencie książki zaczynamy denerwować się na nieroztropność, a tak naprawdę głupotę głównego bohatera. Bo choć cel ma szczytny (chronić babcię), naraża swojego Watsona na jeszcze większe niebezpieczeństwo.
Latające kule i ciosy karate
Jak przystało na książkę sensacyjną czy może thriller, nie brakuje pościgów, strzelanin i nie do końca szybkich samochodów. Choć w książce dzieje się dużo, jeszcze więcej tu przemyśleń głównego bohatera, w tym lekko nieudolne śledztwo. Wydaje się, że Nat nie jest rasowym dziennikarzem śledczym, bo choć dociekliwy, zbyt często staje w miejscu. Można bronić kreacji głównego bohatera zasłaniając się trudnością problemu, jednak czy rzeczywiście tak być powinno? Zabawka diabła traci przez to na dynamizmie. I gdyby zwolnioną akcję zastąpić głębszymi portretami głównych bohaterów, z pewnością książce wyszłoby to na zdrowie. A tak, nie dzieje się aż tak dużo, jakby mogło się wydawać, ani też nie do końca zżyjemy się z bohaterami. Zabawka diabła grzęzie gdzieś pośrodku, czyniąc powieść średnią. Pozostaje więc odpowiedzieć tylko na jeszcze jedno pytanie…
Czyli co nie zagrało?
Oprócz wspomnianych w międzyczasie elementów, dużym rozczarowaniem okazuje się końcówka powieści. Nie mam tu na myśli happy endu, który najczęściej pojawia się w tego typu historiach, ale przede wszystkim rozwiązania tajemnic. Babcia Lane Idle miała mieć niesamowity sekret i rzeczywiście przez długi czas, tak możemy myśleć. Autor odkładając wyjaśnienie zagadki sprzed lat, buduje coraz większe napięcie i ciekawość, do tego stopnia, że czytelnik ma naprawdę duży apetyt na coś niezwykłego. Jak się jednak okazuje, zakończenie wątku było nad wyraz standardowe i w rzeczywistości nie wniosło nic nowego.
Kłuć w oczy może także zbyt lekkie potraktowanie jakże trudnego tematu. Uzależnienie od mediów, a przy tym ich wpływ na nasz mózg i funkcjonowanie, jest problemem niezwykle ważnym i fascynującym. Tu skończyło się ostatecznie na powtórzeniu kilku oklepanych stwierdzeń, które nie zmuszają do myślenia i głębszej refleksji. (znaczy mnie zmusiło do tego, by zgłębić pewne zagadnienia, ale o tym w innym wpisie).
I na sam koniec, jedna dziura logiczna w fabule. Wydaje mi się ona dość istotna, przez co historia lekko traci sens, a rozwiązanie zagadki swoją wiarygodność.
Zabawka diabła to książka średnia – nie zła, nie dobra. Nie jest na pewno szczytowym osiągnięciem w swoim gatunku, myślę też, że wielu osób nie zaskoczy. Jednak potrafi zatrzymać na uwagę na dłużej, nawet wciągnąć. Jednak motyli w brzuchu ani spięć w neuronach, raczej nie ma co się spodziewać.
Tytuł: Zabawka diabła
Autor: Matt Richtel
Wydawnictwo: Akurat
Liczba stron: 527
Za książkę dziękuję Business & Culture