11 września 2001. Czy jest ktoś, kto nie pamięta lub nie zna tej daty? Jest ona wyryta w pamięci ludzi, pomimo że od czasu II wojny światowej miało miejsce wiele równie tragicznych wydarzeń. Ale 11 września tkwi w naszych umysłach niczym zadra, gdyż akt terroryzmu, który pogrzebał tysiące ludzi dotknął jedno z największych mocarstw na świecie – Stany Zjednoczone. Kto ważył się zaatakować nietykalne państwo? Od tego czasu rozpoczęła się wielka, publiczna wojna pomiędzy światem Zachodu a światem islamskim. Od tego dnia, muzułmanin traktowany jest w naszych oczach jako zło wcielone, które podniosło rękę na Stany Zjednoczone, a później na kolejne państwa (och, jak to zabrzmiało patetycznie). Jednak w telewizji oglądamy jedynie skutki – dym, gruzy, krew, ofiary. Śledzimy poczynania terrorystów i grę polityków. Zastanawiamy się nad sensem wojny, wysyłania wojsk do Iraku i biernie przyglądamy się potyczkom, morderstwom, kolejnym doniesieniom o torturach, pochłaniających kolejne ofiary. Tyle, że nie wiemy nic o zwykłych rodzinach, które straciły swoich bliskich w porachunkach pomiędzy dwoma różnymi światami…
Oczami dziesięciolatka
Annabel Pitcher postanowiła to zmienić. Stworzyła historię zwykłej rodziny, która straciła ukochaną córkę (jedną z bliźniaczek) w zamachu przeprowadzonym w centrum Londynu i zamknęła ją na stronicach debiutanckiej książki Moja siostra mieszka ma kominku. Już od pierwszych stron przypominała mi moją ukochaną powieść z czasów dzieciństwa, kilkakrotnie czytaną „Dzieci z Bullerbyn”. Nie jest to podobieństwo na poziomie fabuły, a samego stylu pisania jak i perspektywy. Nie ma tu również klimatu beztroski, gdyż powieść jest od początku przepełniona smutkiem i próbą odnalezienia się w nowym świecie. Pitcher postanowiła przedstawić świat oczami 10-letniego chłopca o imieniu Jamie, który niewiele pamięta z samej tragedii, nie pamięta zbyt dobrze samej siostry, za to próbuje zrozumieć postępowanie swoich rodziców oraz smutek, który ich ogarnął. Dla niego, który nie płakał po śmierci Rose, zachowanie rodziców wydaje się nieracjonalne, tymczasowe. Napełnia go poczuciem winy, a jednocześnie złością, że to nieżyjąca siostra zagarnia całą uwagę ojca. Tak, tylko ojca, gdyż matka postanowiła odciąć się od całej tragedii i rozpaczy, która wkradła się do rodziny i zaczęła układać życie na nowo z poznanym na jednym z meetingów mężczyzną. Widzimy świat chłopca, który jest jeszcze naiwny, nie zna życia i uczuć targających całą rodziną. I język stosowany przez pisarkę świetnie to oddaje – czytamy opowieść, którą równie dobrze mógłby opowiadać mały chłopiec stojący tuż obok. Pełen nadziei, marzeń, a jednocześnie nie rozumiejący całej sytuacji. Z jednej strony szukający odpowiedzi, z drugiej odtrącany przez rówieśników. Dzięki temu książka kłuje w samo serce – bo jest prosta, nieprzekombinowana, a jednocześnie niezwykle prawdziwa. A przynajmniej do pewnego momentu.
Upadek rodziny
Moja siostra mieszka na kominku to studium rodziny, która przez tragedię, a następnie okres żałoby nie dochodzi do siebie, a rozpada na części. Rodzice nie przyjmują na siebie odpowiedzialności dorosłych, zachowując się niczym wolne duchy, które spotkała tragedia. Każde z nich, osobno, bez zastanowienia się nad konsekwencjami obiera własną drogę. Dla matki będzie to ucieczka w ramiona innego mężczyzny, dla ojca pogrążenie się w alkoholizmie. Co gorsza, żadne z nich nie bierze pod uwagę dwójki rodzeństwa, które nie ucierpiało podczas ataku. Całą siłę kierują na swoje nowe pasje, które mają im pozwolić zapomnieć o śmierci ukochanego dziecka.
Ojciec, po odejściu żony, zabiera Jas (siostrę bliźniaczkę Rose) i Jamie’ego na wieś, do niewielkiej miejscowości, z dala od tętniącego życiem, ale wspomnieniami miasta. Adaptacja do nowego środowiska z trudem przychodzi chłopcu. Udaje, wymyśla, próbuje przetrwać. W tym czasie obserwujemy kolejny upadek rodziny – ojciec wpada w coraz większy nałóg, matka nie dzwoni, nie pisze, nie pamięta. Czy jest to normalne?
Właśnie takie uchwycenie rodziny nie dawało mi spokoju. I uważam, że w tym miejscu autorka nieco popłynęła, zbyt mocno uwypuklając i podkreślając samotność dzieci. Owszem, alkoholizm ojca jest do przyjęcia (co zresztą wydaje się być dość częstą reakcją na śmierć bliskiej osoby) jak i znalezienie nowej miłości w celu zapomnienia o starym życiu. Jednak nie wydaje mi się, by w normalnej rodzinie (którą byli przed tragedią) mogło dojść do takiego rozłamu, pozostawiając samopas dzieci. Nie wydaje mi się, by matka, która wcześniej spędzała czas z dziećmi, wychowywała, pozostawiła je w rękach ojca alkoholika, a co gorsza nie odwiedziła ich ani nie zadzwoniła przez kilka kolejnych miesięcy. Z tego względu, książka mnie nie wzburzyła, ani też nie wywołała fali wzruszenia. Gdyż w zaprezentowany w ten sposób rozpad rodziny trudno było mi uwierzyć.
Spróbuj normalnie żyć
Pomijając realność i prawdziwość postępowania rodziców, autorce należą się bardzo duże brawa za świetne kreacje dzieci. Nie tylko Jamie’ego, narratora, ale także jego siostry, Jas, która stała się cichym bohaterem książki. Gdzieś w tle, nie wybijając się na pierwszy plan, ale to ona podtrzymywała pozory rodziny. Dla swojego młodszego braciszka, którego chroniła przed wielkim rozczarowaniem, które zbliżało się coraz większymi krokami do domu ich drzwi. W święta gotowała, przez telefon udawała matkę Jamie’ego, a wszystko po to, by chłopczyk, który nigdy nie zapłakał za zmarłą siostrą, nie czuł samotności. Z kolei ona, 15-latka, buntowniczka, pozostała sama bez wsparcia ojca, matki, brata, jakiejkolwiek rodziny. Ich losy wzruszają – powodują, że serce zaczyna się ściskać, skroń pulsować, a w oczach pojawiają się kolejne łzy. Oni są prawdziwi. Jednak ich prawda boli.
Inna przyjaźń
Autorka, oprócz problemu rozpadu rodziny w obliczu tragedii, poruszyła jeszcze jeden bardzo ważny aspekt życia w społeczeństwie. Ukazała początki trudnej przyjaźni, naznaczonej innością, ale i nienawiścią otoczenia. W nowej szkole, Jamie nie ma szans, by przetrwać. Od samego początku staje się jej pośmiewiskiem, a dość szybko zostaje wrobiony w kradzież. Jednak jest w klasie jedna dobra dusza, która czuwa nad nim i próbuje pomóc mu w przełamaniu pierwszych lodów, a tym samym uczy go przetrwania. Jest nią 10-letnia Sunya, muzułmanka, która podobnie jak Jamie nie jest akceptowana w klasie. Choć Jamie ma początkowo opory, każdy dzień spędzony z nową przyjaciółką, zbliża go do niej jeszcze bardziej. Losy tej dwójki nie są łatwe – są naznaczone stereotypami, ciężkimi spojrzeniami, kąśliwymi uwagami i… brakiem reakcji ze strony pedagogów i brakiem akceptacji ze strony rodziców. To kolejny przykład świetnie poprowadzonego przez autorkę wątku, który pokazuje niezwykłość dziecięcej duszy i psychiki. Najważniejsze jednak jest to, że Pitcher udała się nie lada sztuka. Umiała wykreować świat dziecka bez spojrzeń dorosłych. Bez natrętnego dydaktyzmu. Wyszło naturalnie i powtórzę po raz kolejny, bardzo prawdziwie.
Wszystko dobre, co się…
.. dobrze kończy – chciałoby się rzec. Ale książka, choć z pozytywnym akcentem, zaskakuje w pewnym stopniu zakończeniem. Teoretycznie optymistycznym, ale z dużą dozą ostrożności i niepewności. I dzięki właśnie zakończeniu powieść zyskuje bardzo dużo – gdyż nie jest tylko lekko-gorzką opowiastką, w której wszyscy żyli długo i szczęśliwie, a próbą uchwycenia rzeczywistości, takiej jaką jest, przefiltrowanej przez dziecięcy świat.
Nie jest to może książka idealna. Mimo to polecam. Tym wrażliwym i tym o grubej skórze.
Tytuł: Moja siostra mieszka na kominku
Autor: Annabel Pitcher
Wydawnictwo: Papierowy Księżyc
Liczba stron: 368
Za możliwość przeczytania książki, dziękuję portalowi sztukater.pl