Po 8 sezonach, wielu wpadkach, ale i kilku ciekawych sezonach, przyszedł czas, by zakończyć jeden z najpopularniejszych seriali – „Dextera” – historię człowieka o podwójnym życiu, sprzecznego, a jednocześnie wyzbytego wszelkich emocji. Przynajmniej tak wydawało się widzom, którzy rozpoczynali znajomość z seryjnym mordercą, który za dnia przynosił pączki do pracy i badał krew znalezioną na miejscu zbrodni, by w nocy zamieniać się w łowcę polującego na nieuchwytnych przez wymiar sprawiedliwości przestępców.
Dexter od samego początku budził wiele emocji i postawił przed widzami odważne pytania: czy należy potępić człowieka, który zabijał morderców, gwałcicieli, pedofili? Czy powinniśmy kibicować głównemu bohaterowi, gdy na swój cel obiera kolejną „ofiarę”, która kamufluje się przed społeczeństwem? A może wręcz przeciwnie, Dexter powinien wpaść i stanąć przed wymiarem sprawiedliwości?
Jednak ja nie o tym. Nie mam zamiaru dyskutować nad moralnymi aspektami serialu, tym bardziej, że pobudki producentów mogły również sprowadzać się tylko do tego, by poruszyć kontrowersyjny temat, a tym samym podbić sobie na starcie słupki oglądalności. I na pewno się im to udało – Dexter podbił serca wielu tysięcy widzów w Polsce i milionów za granicą. Jednak miłość wielu nie przetrwała do finału…
Pomimo to, że byłam wierną fanką serialu do samego końca, trudno nie zauważyć, że Dextera spotkał podobny los jak Dr House’a (jak i wielu innych tytułów). Każdy sezon był gorszy od poprzedniego, choć z drugiej strony według mojego osobistego rankingu nie osiągnął dna (jak to się zdarzyło w przypadku słynnego lekarza). Zawsze z utęsknieniem wyczekiwałam na kolejny odcinek, a później następny sezon, pomimo że pojawiło się kilka słabszych momentów jak i niestety błędów logicznych. Ja jednak Dextera polubiłam nie za logikę, a penetrację ludzkiej psychiki, za postawienie kilku istotnych pytań i przede wszystkim wprowadzenie świeżości do serialowych fabuł. Bo w końcu kto widział i słyszał, by policjant technik policyjny za dnia, mordował po nocach? Przyznam szczerze już sama kreacja głównego bohatera wydaje się nieprawdopodobna, nawet jeśli weźmiemy poprawkę na to, że Dexter już jako nastolatek został przygotowany do roli nieuchwytnego mordercy. Dlatego też przyjęłam od samego początku, że logika i sztywne trzymanie się w okowach rzeczywistości nie jest mocną stroną serialu. Być może z tego względu łatwiej było mi wytrwać do końca – nie oczekiwałam nagłych zmian akcji, twistów i dialogów, które zapadłyby mi na długo w pamięć i uzupełniły zeszyt kultowych powiedzonek. Z zainteresowaniem (i to niesłabnącym) śledziłam przemianę Dextera i jego kolejne próby uczłowieczania, które wielokrotnie kończyły się porażką i doprowadzały do wielu „niepożądanych sytuacji”.
Dlatego też nie zgadzam się z wszystkimi, którzy uważają, że finał Dextera był kiepski. Nie był zły. Był dobry. I wydaje mi się, że lepszego scenarzyści nie mogli nam przygotować.
W tym miejscu pojawią się spoilery dotyczące finału. Wszystkich, którzy oglądają serial (lub zamierzają) i nie chcą psuć sobie zabawy, proszeni są o przewinięcie poniższego akapitu.
Nie mam nic przeciwko, że Dexter został drwalem. Wybrał taki los, gdyż zaczął czuć. Zaczął kochać. Zaczął rozumieć i mieć wyrzuty sumienia. Dopóki był pusty, a czarny pasażer zasiadał w jego sercu wydawało mu się, że jest nieuchwytny, a jego szczęście może trwać wiecznie. W końcu wystarczy dobrze posprzątać, by pozbyć się wyrzutów sumienia i zapomnieć o popełnionej przed chwilą zbrodni. Gdy zaczyna czuć, umiera Debra. Gdy umiera Debra, on nie może znieść poczucia winy. Mógł umrzeć na morzu, jednak nie byłaby to wystarczająca kara. Wybrał pokutę z dala od syna i kobiety, którą pokochał i która sprawiła, że się zmienił.
Nie, nie mogło być lepszego zakończenia dla historii, którą poprowadzili scenarzyści. Konsekwentnie zmierzali do ostatecznej przemiany Dextera, pomimo że sam poziom emocji, zbrodni spadł, a poziom głupoty wzrósł.