Kochana rodzinko jeżdżąca kamperem… – „Millerowie” (We’re the Millers)

  25 sierpnia, 2013

Millerowie

Na film „Millerowie” wybrałam się w niedzielę, zaraz po powrocie z Pienin. Ot, takie przyjemne zakończenie długiego weekendu. Co prawda nie liczyłam na rozrywkę najwyższych lotów, ale miałam po cichu nadzieję, że film okaże się na tyle sprawnie nakręcony, że nie będę musiała niecierpliwie wiercić się w fotelu w oczekiwaniu na i tak przewidywalny koniec. Ktoś zaraz rzeknie, że nadzieja matką głupich, ale przyznam, że produkcja „Millerowie” okazała się przyjemnym, wakacyjnym tytułem, który nie tylko przedłużył radosny urlopowy nastrój, ale i rozbudził na nowo po długiej podróży.


4

Nie oznacza to jednak, że „Millerowie” to komedia, która wyłamuje się poza schemat wakacyjnych blockbusterów. Po przeczytaniu tekstu, który znajdziecie na blogu Kulturą w Płot, nie opuści Was ani na moment wrażenie, że znów to widzieliście. Niestety, jak niemal 90% produkcji, które można zobaczyć podczas letniej posuchy. Dystrybutorzy, kina i twórcy raczą nas niekoniecznie ambitnymi propozycjami, zawalając nas z pozoru lekkimi i przyjemnymi filmami, które nie mają męczyć szarych komórek przeciętnego widza. I choć „Millerowie” wpisują się w schemat, są typowym wakacyjnym hitem, a jednocześnie lekkim filmem, ma to coś, dzięki czemu widz relaksuje się i nawet zaczyna wkręcać w historię. Oczywiście do czasu, kiedy film staje się aż nazbyt oczywisty, a zakończenie wręcz zalewa nas typowym, hollywoodzko-amerykańskim dydaktyzmem.

Zacznijmy jednak od początku. Od drobnego dilera trawy, a jednocześnie głównego bohatera, Davida Clarka, obrabowanego przez grupkę małolatów: z trawy, z oszczędności oraz zapłaty dla dostawcy. Ale nie jest jeszcze stracony i skazany na męczarnie, a ostatecznie i śmierć. Dostaje od swojego szefa szansę na zrehabilitowanie się – w ramach odkupienia win ma udać się do Meksyku, by odebrać „paczkę” zioła. Nie jest to proste zadanie, ale i nagroda wydaje się adekwatna do włożonego trudu. David szuka wokół inspiracji, które pozwoliłyby mu przewieść ładunek bez zarobienia kilku lat odsiadki lub co gorsza, kulki w łeb. Wikipedia nie przyniosła olśnienia, pomimo dokładnych studiów nad przemytem narkotyków przez granicę. Jak się jednak okazuje to nie wujek google czy najpopularniejsza encyklopedia świata, znają odpowiedzi na wszystkie nurtujące pytania. Inspiracją jest… życie. I wszystko, co z nim powiązane. To nie wirtualny świat okazał się przydatny w tworzeniu genialnego planu, a „szara” rzeczywistość.

Plan był prosty:
1. wynająć kampera
2. zebrać rodzinę
3. wyruszyć w beztroską, wakacyjną podróż do Meksyku…
4. … i przy okazji przewieść zamówiony towar.

No tak, tylko co z rodziną? W końcu David, samotnik i diler narkotyków, od lat wiedzie życie kawalera gnijącego w zasyfionym mieszkaniu. Cóż więc robi? Rodzinę kompletuje z mniej lub bardziej mu znanych osób. Na scenę wkracza więc sąsiadka-striptizerka Rose (w tej roli Jennifer Aniston), która wcieli się w troskliwą i kochającą swoje robaczki matkę, osiemnastoletni-chłopak-opuszczony-przez-matkę-prawiczek Kenny (Will Poulter) oraz bezdomna-i-pyskata Casey (Emma Roberts). Tak sympatyczna rodzina udaje się w „wymarzoną” podróż z Meksyku luksusowym kamperem.

Skoro to komedia, droga nie była prosta, a na drodze bohaterów czekała nie jedna przeszkoda. Od pająków przez kontrole graniczne po nietypową, amerykańską rodzinę. I choć domyślamy się, jaki będzie finał całego filmu i jakimi rozwiązaniami fabularnymi uraczą nas twórcy scenariusza, pobyt w kinie będzie należał do przyjemnych i udanych. I choć może same dowcipy też nie są górnolotne, na całe szczęście nie są też typowo kloaczne. Twórcy, sprawnie żonglując schematami i amerykańskimi stereotypami, przygotowali miłą, zabawną i wakacyjną wycieczkę, obfitującą w liczne, choć bardzo nietypowe przygody. Nie mogło oczywiście zabraknąć doniosłych (i podniosłych) momentów, w których bohaterowie dojrzewają oraz otrzymują drugą szansę od życia i społeczeństwa. Wyrzutkowie mogą zacząć prowadzić normalne życie, ale czy im się uda?

Nie chcę wakacyjnej komedii przypisywać czegoś więcej, jednak do końca seansu nie opuszczało mnie wrażenie, że film, choć pobieżnie, dotyka także problemów rodziny jako komórki społecznej, która przecież jest podstawowym budulcem państwa. Bierze pod szkło powiększające samotnych, singli, ale i dzieci, które porzucone przez rodziców próbują odnaleźć swoją drogę, marząc jednocześnie o pełnej ciepłych uczuć rodzinie. Być może, produkcja mogłaby poszerzyć swe granice, wychodząc poza typową konwencję komedii, z drugiej jednak strony mogłaby nieco stracić ze swego wdzięku i początkowego impetu. Zamiast komedii, widzielibyśmy dramat lub film obyczajowy. Dlatego nie marudzę i przyjmuję „Millerów” takimi, jakimi są.

Obraz dużo zyskuje nie tylko dzięki dobrze poprowadzonej historii, ale również, dzięki aktorstwu, które ani nie razi, ani nie irytuje. Każdy wydaje się być na swoim miejscu, a Aniston, choć na striptizerkę średnio się nadaje, w „Millerach” błyszczy nie tylko ciałem, ale i duchem 🙂 Emma Roberts nie odstaje od starszej koleżanki po fachu, tworząc niezłą postać zbuntowanej nastolatki, która poszukuje swojego miejsca na ziemi. Równie dobrze wypadają panowie, choć zdarzało się, że Sudeikis bywał irytujący nadmierną mimiką i gestykulacją.

Mój plan na film był prosty:
1. Udać się do kina.
2. Nie nudzić się.
3. Zaśmiać się kilka razy.
4. Wyjść zrelaksowana z kina.

Mój plan został wykonany, w przeciwieństwie do bohatera (choć jak potoczyły się jego losy, zobaczycie już w filmie). Z kina wyszłam zadowolona, po czym udałam się na pourlopowy odpoczynek, pełna pozytywnej energii na czekające mnie dni pracy.

„Millerowie” to wakacyjna komedia, nic więcej. Jednak nie poraża nas nadmierną głupotą, a i wywołuje wielokrotnie uśmiech na twarzy.

Tytuł: Millerowie
Rok premiery: 2013
Gatunek: komedia
Moja ocena: 6/10

 

 

[mc4wp_form id="3412"]