Idziemy do kina i co mamy? Kolejnych wymuskanych facetów, którzy swą „ładnością” starają się przyciągnąć do kina kobiety w różnym wieku – od wzdychających nastolatek do spełnionych kobiet, które lubią popatrzeć na męskie ciało. A co z dawnymi aktorami-bohaterami?
Oczywiście, dawne kino obfitowało w amantów, uwodzicieli, „ładnych” chłopców. Ale produkowano wiele filmów, w których grali rozbudowani, umięśnieni mężczyźni, którzy częściej korzystali z siły mięśni niż siły rozumu. Kino sensacyjne podbijało serca widzów, gdyż każdy chciał być taki jak Sylvester Stallone, Van Damme czy Bruce Willis. Dziś świetność aktorów filmów sensacyjnych powoli przemija, mimo że nadal na szklanym ekranie można zobaczyć kilka tytułów z dawnymi „mistrzami”. Choćby „Szklaną pułapkę” w której wystąpił po raz kolejny Bruce Willis. Dzisiejszy wpis dotyczy nie aktorów, którzy najlepsze lata mają za sobą, ale filmu, który zebrał całą śmietankę lat osiemdziesiątych i dziewięćdziesiątych.
„Niezniszczalni” to obraz, który miał odświeżyć pamięć starszym widzom i zaprezentować prawdziwych mężczyzn młodemu pokoleniu. Reżyserem filmu był nie kto inny – sam Sylvester Stallone. On również wziął się za napisanie scenariusza. Na jego barkach spoczywało zgromadzenie największych pogromców poprzedniego pokolenia. W ten sposób został zrealizowany nikczemny plan, a wszyscy, którzy stęsknili się za niezniszczalnymi superbohaterami, którzy nie są odziani w kostium rodem z komiksu, mogli nareszcie powspominać dobre czasy. I co tu ukrywać – miło było popatrzeć na panów, którzy dwoją się i troją, by pokazać, że jeszcze starość nie wzięła ich w swoje szpony.
Nie wiem, czy warto nawet przybliżać fabułę, gdyż nie wybiega ona poza przyjęty standard. Ma być brutalnie, to raz. Ma być męsko, to dwa. Ma być misja, to trzy. Tak więc szalona ekipa wyrusza zlikwidować cel. W międzyczasie pojawi się kobieta z ideałami, której wrażliwość i krystaliczna osobowość poruszy najbardziej zatwardziałe serca (myli się jednak ten, kto czeka na romantyczne pocałunki, płaczliwe sceny rozstania – to nie ten gatunek i nie ta epoka) i sumienia. Oczywiście broni mnóstwo, ognia też nie brakowało. Idealne pobojowisko niemal przez cały seans. W „Niezniszalnych” jednak nie chodzi o fabułę, a sentymentalną podróż. Powrót do korzeni i tęsknotę za starym, brutalnym kinem, gdzie byli dobrzy źli (w żadnym przypadku nie wkradła się pomyłka) i źli, gdzie zawsze znalazł się twardziel, który potrafił rozwalić prawie każdego.
W filmie pojawiło się kilka błyskotliwych dialogów nawiązujących do kariery aktorów jak i samych „konfliktów” pomiędzy panami. Padło kilka banałów. Czy tu jednak o słowa chodzi? Liczy się akcja! A tej nie brakowało. Mogło być dynamiczniej. Mogło być szybciej i bardziej wybuchowo – jednak należało przetrzeć szlak na drugą część. A ta podobno jest zdecydowanie lepsza.
„Niezniszczalni” to świetny odmóżdżacz. Tu nie trzeba myśleć. Nie trzeba zastanawiać się nawet nad rozwojem sytuacji. Można oglądać zarówno przy gotowaniu obiadu (i przy okazji wyżyć się kotletach) jak i przy pracy na komputerze. Nawet jeśli przegapimy jakąś scenę, nie zubożeje na tym nasza wiedza o filmie. I tak wszystko sprowadza się do jednego – agresji, walki, strzelaniny, pościgów.
Mogłabym jeszcze ponarzekać nad zdjęciami czy (brakiem) wykorzystanych gadżetów – film sprawiał wrażenie jakby zatrzymał się w poprzednim wieku. Z drugiej strony, miło było obejrzeć klasyczną produkcję nawiązującą do starego, poczciwego kina sensacyjnego, które urzekało prostotą a nie przeładowaniem technologiami, sprzętem i efektami specjalnymi.
Żałuję tylko, że Bruce’a Willisa było tak mało. Urzeka mnie swoją łysiną 😉 I Arniego, bo zawsze lubię się pośmiać z jego aktorstwa.
Nie odleciałam. Nie spadłam z fotela. Ale też nie zasnęłam. Polecam, szczególnie fanom męskiego kina.
Tytuł: Niezniszczalni
Rok premiery: 2010
Gatunek: film akcji
Moja ocena: 7/10