Gdy ofiara przeradza się w kata – „Wypędzony”

  31 stycznia, 2013

Rok 2012 pokazał, że nie jesteśmy jeszcze gotowi na rozliczenie z przeszłością. Że ciemne karty historii chcemy zapomnieć i zagrzebać gdzieś głęboko, by nikt więcej nie odkopał dramatycznych wydarzeń. „Pokłosie” czy w mniejszym stopniu „Obława” pokazywały drugie oblicze Polaków, już nie tak krystaliczne a ludzkie, często wręcz brutalne i agresywne, nie pasujące do wizerunku męczenników. Filmy wszczęły dyskusję, a „Pokłosie” wręcz wywołało burzę. Choć książka jak się okazuje nie ma takiego przebicia, „Wypędzony” porusza podobną tematykę. Próbuje oddać głos nie tylko Polakom – narodowi pokrzywdzonemu, ale również tym, którzy w teorii odpowiadają za tę krzywdę.


3

Jacek Inglot wpisał się dobrze w modę jaka zapanowała wśród polskich twórców. Zamiast po raz kolejny ukazywać nieskazitelne oblicze Polaków, spróbował zajrzeć w dusze osób, które stały po drugiej stronie barykady. Bo w końcu w wojnie uczestniczyli nie tylko fanatycy i sprzymierzeńcy Hitlera, ale również żołnierze, którzy musieli wykonać swoje obowiązki wobec ojczyzny. Jak obywatele każdego innego kraju, który brał udział w wojnie. Jednak Jacek Inglot wziął pod lupę nie cały naród niemiecki, nie wojnę, a konkretne miejsce w konkretnym czasie.

Wrocław, choć tuż po II wojnie jeszcze Breslau. Miasto niemieckie zniszczone doszczętnie podczas oblężenia. Radzieckie wojska dokończyły dzieła, paląc i niszcząc to, co zostało. Krajobraz miasta jest przerażający: kamienice pozbawione ścian, gruz zalegający na ulicach, powybijane okna, pozawalane budynki… Śpiewu ptaków nie słychać, a w powietrzu unosi się zapach spalenizny. Tylko posągi niemieckich bohaterów stoją niewzruszone i patrzą z góry na miasto.

W tych resztkach miasta buszują szabrownicy – Polacy, którzy „okradają” mieszkania, wywożą wózkami znaleziska, handlują nimi na targu. Choć te praktyki zakazane, nikt się tym nie przejmuje – bo w końcu grzech nie skorzystać… Gdzieś w tle pojawiają się Niemcy – napadani, gwałceni, pozbawiani dorobku życia. Żyją w strachu o życie, o przyszłość, o dom. Nikt nie wie, jakie czeka ich jutro. Jacek Inglot starannie opisuje rzeczywistość powojenną, przywiązując wagę do mało znaczących szczegółów, przenosząc nas tym samym w zgliszcza i atmosferę tamtego okresu.

Na głównej scenie obok zniszczonego miasta, staje uciekający przed UB Jan Korzycki – patriota, były akowiec. Do Wrocławia przybywa dzięki pomocy znajomych. Tam też udaje mu się dostać pracę jako milicjant, który ma zaprowadzić porządek, przynajmniej pozorny, w jednej z dzielnic Wrocławia. Jego oczami oglądamy miasto. Poznajemy coraz więcej wątpliwości, mieszanych uczuć, a także niegodziwości jakie dokonują się na jego oczach i to przez jego rodaków. I choć nie pała wielką miłością do niedawnych wojennych wrogów, czyli Niemców, stara się zrozumieć ich punkt widzenia. Nie przekreśla obcego narodu, nie obrzuca ich błotem na każdym kroku. Z drugiej strony krew go zalewa, gdy słyszy jęki nad niesprawiedliwością losu, które wygłaszają obywatele niemieccy. Tak, jakby Hitler sam przebywał na froncie w tysiącach w cieleń i sam trzymał broń, by zabijać niewinnych.

Akcja książki nie spieszy, nie gna do przodu. Pisarz zamiast skupiać się na śledztwie, które jest gdzieś w tle prowadzone, skupia się na ludziach, na pojedynczych jednostkach jak i całych zbiorowościach. Nie przyjmuje jednego punktu widzenia, oddaje głos przegranym jak i wygranym. Takie rejestrowanie rzeczywistości może nużyć, gdyż trudno liczyć tu na spektakularne pościgi czy morderstwa (choć pojawia się kilka scen niczym z filmów sensacyjnych), dzięki lekkiemu pióru pisarza, szybko docieramy na koniec. Pełni wątpliwości i zwątpienia w rodaków, a przyjaźniej spoglądający na zwykłych niemieckich obywateli z tamtego okresu. Bo choć każdy z nich znalazł się po przeciwnej barykadzie, to każdy z nich był również zwykłym człowiekiem posiadającym rodzinę i dom, który nagle zostaje mu odebrany. Wysiedlenie Niemców z Ziem Odzyskanych okazuje się procesem bardzo trudnym, pełnym emocji i jak się okazuje nie do końca… sprawiedliwym. Bo choć Niemcy zawinili, to czy pojedyncze rodziny także? Pytań w książce powstaje wiele, jednak na mało które otrzymujemy odpowiedź. A czy istnieje jedna, właściwa? Jednak jedno pytanie budzi najwięcej wątpliwości: kto tak naprawdę jest wypędzony? Jan Korzycki? Niemieckie rodziny? A może samo miasto, w którym odrzuca się starą tożsamość, na rzecz nowej, polskiej? Aby Wrocław powstał, Breslau musiało umrzeć. Aby Wrocław był polski, musiało z niego zniknąć wszystko co niemieckie – nazwy ulic, pomniki a przede wszystkim rodziny.

„Wypędzony” to powieść rozliczeniowa. Stawiająca trudne pytanie, opisująca trudną przeszłość i równie niepewną przyszłość. Jest to powieść obyczajowa, społeczna, psychologiczna, gdzie pozostałe wątki stanowią jedynie przerywnik, urozmaicenie, niemal wtrącenie. Jackowi Inglotowi udała się ta powieść – bo nie da się jej zamknąć, nim dojdziemy do końca. A kiedy tam się znajdziemy, tkwi jak drzazga za paznokciem. Uwiera i boli. A przecież to nasza przeszłość. Nasza historia.

Tytuł: Wypędzony”
Autor: 
Jacek Inglot
Ilość stron: 384
Wydawnictwo:
 Instytut Wydawniczy Erica Sp. z o.o.
Ocena: 8,5/10

Za możliwość przeczytania książki, dziękuję portalowi sztukater.pl

Zdjęcia pochodzą ze strony wydawnictwa

[mc4wp_form id="3412"]