Sitcomy, wbrew pozorom, nie cieszą się dużą popularnością. Przede wszystkim ze względu na sztuczny śmiech wydobywający się gdzieś z widowni, jakby widzom należało wskazać, gdzie jest zabawny fragment. Oczywiście, w Stanach, seriali tego typu powstaje na pęczki, a jednym z nich, który ostatnio zawrócił mi w głowie, jest „2 Broke Girls”.
Serial wydawał się początkowo „zwyczajny”. Jedną z głównych bohaterek jest kelnerka Max o kruczoczarnych włosach, dużym biuście i żyjąca z dnia na dzień. Czasem lubi się upalić, innym razem dopieka klientom. Nic nie robi sobie z norm i obyczajów. Nowy właściciel baru (restauracji?), Han, postanawia zatrudnić nową kelnerkę, by pomogła Max w obsłudze gości. Stanowi ona przeciwieństwo czarnowłosej piękności. Blondynka, wygląd a’la Paris Hilton, szczupła jak modelka, z wyższym wykształceniem (po prestiżowej szkole biznesowej), bogata. Choć to ostatnie już się jej nie dotyczy – odkryto oszustwa jej ojca, zamknięto go w więzieniu, a majątek zabrano. Więc i ona skończyła nie najlepiej – w podrzędnej restauracji w Nowym Jorku. Z pewnością nie to stanowiło jej marzenie.
Scenarzyści nie stworzyli jednak kolejnego serialu/produkcji/filmu o spełnianiu amerykańskiego snu – choć po części można odnieść takie wrażenie, gdy dziewczyny chcą razem założyć firmę babeczkową ;). Jest to raczej jazda bez trzymanki, bez hamulców, bez poprawności politycznej. W „2 Broke Girls” obrywa się wszystkim – Amerykanom, Polakom, Ukraińcom, biednym i bogatym, głupim i przemądrzałym, czarnoskórym, Azjatom i białym. Nie ma tu tematów, których twórcy baliby się poruszyć – gwałt, narkotyki, podatki.
Niektórzy oburzają się, że niemal w każdym odcinku pojawiają się niewybredne żarty o Polsce. Być może byłoby w tym coś złego, gdyby nie fakt, że twórcy przede wszystkim wyśmiewają stereotypy, którymi posługują się Amerykanie. I gdyby nie fakt, że tak naprawdę na nikim nie pozostawiają suchej nitki. Dialogi są naprawdę świetne, choć szczerze przyznam, że nie każdy żart jest dla mnie zrozumiały – jest to typowy serial amerykański, w którym pojawia się masę odwołań do ich kultury i życia codziennego. Niemniej, pomimo braku zrozumienia niektórych scen, i tak niemal cały odcinek można płakać ze śmiechu.
Między aktorami iskrzy, szczególnie pomiędzy dwiema głównymi – „blondyną i czarną” – Kat Dennings (Max) oraz Beth Behrs (Caroline). Jednak najjaśniejszą gwiazdą jest bez wątpienia Jennifer Coolidge, która wcieliła się w Polkę Sophie. W drugim sezonie kradnie każdą scenę, w której się pojawia. Pozostali również świetnie wypadają, nawet na tle trzech pań. Największą sympatię wzbudza Earl, czyli Garrett Morris, dla którego scenarzyści pozostawili mniej wybredne żarty, bardziej subtelne, dzięki czemu istnieje pewna równowaga w świecie „2 Broke Girls”.
To tyle. Serial trzeba obejrzeć, dialogów posłuchać. Do jednych przemówi, inni pokręcą nosem. Pomimo wszystko, warto zobaczyć choć jeden odcinek. Przy okazji zobaczycie, jak można opiekować się koniem w niewielkim mieszkaniu 😉