Kino familijne ma to do siebie, że jest bardzo często naiwne. Kierowane jest przede wszystkim do dzieci i rodziców, przez co scenarzyści dokładają kolejne sceny, które mają czegoś nauczyć młodego człowieka. Mnie osobiście nigdy nie fascynowały tego typu filmy – gdy leciały w telewizji, pstryk i przełączałam na coś innego.
Jednak beztroskie dziecięce lata minęły i nie sądziłam, że z własnej woli obejrzę kino familijne. Może kiedyś, może z dziećmi, ale teraz? Cóż, okazało się, że nie dość, że znalazł się taki film, który był interesujący, to na dodatek śmiałam się przez cały seans. „Mikołajek”, bo o nim mowa, zachwycił mnie pod każdym względem i żałuję, że na takie produkcje nie trafiałam w dzieciństwie. Żałuję jeszcze bardziej, że nigdy nie przeczytałam przygód Mikołajka, bo te wydają się niesłychanie szalone i przede wszystkim zabawne. Nie wiem, czy któregoś dnia nie ruszę do księgarni, by choć jeden tom zagościł na półce i zabawiał mnie w ponure, zimowe dni.
„Mikołajka” nakręcono z okazji 50-lecia wydania pierwszego tomu przygód chłopca. Sporo osób obawiało się, że przeniesienie książki na duży ekran sprawi, że „Mikołajek” straci swój urok. I jak z pewnością osoby te miło się rozczarowały! Bo i urok był i śmiechu wiele, a przede wszystkim bohaterowie – przerysowani w granicach dobrego smaku, zabawni i naturalni. Razem stworzyło to mieszankę lekkostrawną – dorosłym przypomniały się przygody za młodu, a dzieci i mogły dobrze się bawić przy przygodach szalonej ekipy, a jednocześnie kilku rzeczy nauczyć.
Z tego, co już zdążyłam się zorientować, „Mikołajek” to nie tylko jedna książka, ale cała seria. A skoro film miał upamiętnić wcześniej wspomniane, doniosłe wydarzenie, twórcy musieli wybrać przygodę sympatycznego chłopca, która nie dość, że będzie ciekawa, to jeszcze przyciągnie do kina całe rodziny. Choć nie znam ani jednej, to twórcy wybrali z pewnością trafnie, a ponadto świetnie przerobili na scenariusz filmowy.
Mikołajek, na podstawie doświadczeń kolegi z klasy, który nagle zostaje bratem i znika na kilka dni ze szkoły, wyciąga wniosek, że i jego mama spodziewa się dziecka. Jednak bujna wyobraźnia chłopców podsuwa jeszcze jeden obraz – rodzice Mikołajka chcą się go pozbyć, zostawiając w lesie. Chłopiec oczywiście nie chce opuszczać domu, a tym bardziej rodziców, więc wraz z przyjaciółmi obmyśla genialny plan pozbycia się malucha. Aby nie psuć zabawy, nie napiszę nic więcej, ale perypetie chłopców są naprawdę wyśmienite, a przede wszystkim realne (czego bardzo często brakuje w przygodach dzieciaków w filmach familijnych). Akcja została osadzona (chyba) w latach 60 ubiegłego wieku, więc i twórcy mieli spore pole do popisu. Bohaterowie poprzebierani w charakterystyczne stroje, chłopcy „wystrojeni” w szkolne mundurki, zyskują dodatkowo. Na całe szczęście, nikomu nie przyszło do głowy, by przenieść akcję do czasów współczesnych.
Jeden miałam tylko problem – do tej pory nie pamiętam imion towarzyszy Mikołajka, jednak są równie sympatyczni, co główny bohater. Jest i chłopiec, który nie rozstaje się z kanapką, jak i taki, który żyje w luksusie i co dzień wynajduje sobie inny kostium do przebrania. Znalazł się mądrala, za którym koledzy nie przepadają, jak i chłopak nieogarnięty, przysypiający na lekcjach, wciąż stojący w kącie. Jest „Rosół”, wychowawca, który pilnuje dyscypliny – straszny formalista. Galeria postaci, zarówno pierwszo- jak i drugoplanowych czyni film bardzo zabawny. Twórcy w pełni wykorzystali ich potencjał, dając upust pomysłowości w pisaniu kolejnych scenek. A końcówka filmu – wyborna. Naprawdę warto na nią czekać cały film, bo gwarantuję Wam, że się uśmiejecie.
A poza tym, jestem pod wrażeniem, gry aktorskiej chłopców, którzy wcielili się w szkolnych kolegów Mikołajka, jak i oczywiście odtwórcy głównego bohatera. Są tak naturalni, że aż rozbrajający. Nie można ich nie pokochać, gdyż ich urok dosięga nas – czy tego chcemy czy nie.
Gorąco polecam: rodzicom, dzieciom, dużym i małym. Zdecydowanie każdemu!
Tytuł: Mikołajek
Rok premiery: 2009
Gatunek: familijny, komedia
Moja ocena: 9/10