Rozgrzej mnie aż mi świat zawiruje

  5 września, 2012

Z czym kojarzy Ci się striptiz? Pierwsze skojarzenie! Mi przychodzi na myśl jedno zdanie: kobieta tańcząca przy rurze, hojnie obdarzona przez naturę. Stereotyp to pewne, jednak moja pierwsza myśl nie odbiega zbyt wiele od Waszych. Jeśli jednak pomyślimy o męskim striptizie… Nigdy nie byłam przekonana do tej formy „sztuki” z jednego, wręcz banalnego względu: kiczowatości. Co widziałam obrazki, to znów mężczyźni niemal tak samo ubrani i powtarzający te same układy, aż do znudzenia. Idąc na seans do kina na „Magic Mike”, nie wiedziałam, czy spotkam się z kiczowatością ponad miarę czy może zajrzę przez ramię tancerzom i trochę lepiej ich poznam. Na całe szczęście, dla mnie i dla filmu, okazało się, że reżyser Steven Soderbergh wyszedł z tego starcia obronną ręką.


0

Nim jeszcze film ukazał się na ekranach film, bardzo dużo mówiło się o tym, że został oparty na życiu jednego z głównych aktorów – Channinga Tatuma. Z pewnością miało to znaczenie przy uwiarygodnieniu fabuły, ale nie raz historia pokazała, że film oparty na faktach czy przeżyciach, nawet bardzo traumatycznych, nie musi być ani dobry, ani nawet przeciętny. „Magic Mike” wybronił się, choć tak jak przystało na rasową, amerykańską produkcję nie mogło zabraknąć moralizatorskiego tonu. Mimo to reżyserowi udało się uniknąć patosu, a końcowe sceny filmu nie są nawet bliskie tzw. „żyli długo i szczęśliwie po wsze czasy”. Zakończenie nie mówi wprost, o tym co jest dobre, a co złe; czy droga, którą obrał Adam (Alex Pettyfer) jest słuszna i czy Mike zrealizuje swoje marzenie. Soderberghowi udało się uniknąć tkliwego i przede wszystkim jednoznacznego zakończenia.

Film opowiada z pozoru prostą historię 19-letniego chłopaka, który szuka pracy i zarobku. Jest nieco zagubiony – do czasu, gdy spotyka swego przyszłego mentora, nauczyciela i jednocześnie przyjaciela Magic Mike’a. Ten ostatni wiedzie życie intensywne, ima się różnych prac, aż chce się powiedzieć „bo ja jestem mężczyzna pracujący. Żadnej pracy się nie boję”. I tak jest, Mike pracuje na budowie, w firmie telekomunikacyjnej (a może sprzedaje jedynie telefony?), a nocami zamienia się w striptizera. Swym tańcem i ciałem oczarowuje kobiety, które tłumnie przychodzą na pokazy przygotowywane przez prężnych mężczyzn. W ten nieco szalony i pokręcony świat zostaje wprowadzony Adam. Nie dość, że wnoszący powiew świeżości, to na dodatek świetnie wypadający w nowej roli.

I dochodzimy do sedna. Film miał być komedią. I był. Miał być dramatem i po części też sprawdził się w tym gatunku. Ale przede wszystkim miał pokazać środowisko striptizerów, które szerszej publiczności jest mało znane. To kobiety są królowymi tańca erotycznego, a gdzie w tym wszystkim faceci? Jak się okazuje, radzą sobie bardzo dobrze. Choć kosztuje ich to wiele wyrzeczeń, przynosi również wiele rozrywki i satysfakcji. Środowisko nocnych klubów wiąże się jednak z wieloma niebezpieczeństwami i to między innymi próbuje powiedzieć nam reżyser. Pytanie tylko, kto będzie miał siłę, by zrezygnować z łatwych pieniędzy i z całonocnych, pełnych alkoholu i narkotyków imprez na rzecz ustatkowanego życia?

Film ogląda się przyjemnie. Nie ma tu kiczu i przerysowania. Twórcy pokazują świat, takim jaki jest naprawdę. Świetne układy solowe jak i choreografia całego zespołu robią wrażenie równie mocne jak wiele filmów tanecznych. Męskie, umięśnione ciała jedynie dopełniają całość, nie rażą ani nie zniesmaczają. Wszystko utrzymane jest w dobrym tonie, bez wzbudzania negatywnych uczuć u widza.

To, co mnie raziło, to niestety dialogi. Czasem chciałam zatkać uszy i już nie słuchać rozmów pomiędzy bohaterami. Nie mam na myśli samej treści, ale sposób w jaki rozmawiali. W pewnym momencie odnosi się wrażenie, że postawiono dwójkę ludzi przed kamerą, powiedziano im, co teraz się wydarzy i o czym mają dyskutować, a resztę pozostawiono woli nieba. Zająknięcia, zacięcia, nienaturalność, czasem nawet dukanie, szczególnie mocno uderzało w dialogach pomiędzy Tatum’em a Cody Horn (grającą Brooke). Być może był to brak iskry pomiędzy aktorami, a może błąd scenarzysty. Efekt był jednak mizerny.

Najjaśniejszym punktem filmu była nie tyle historia samego Magic Mike’a czy też próba dorośnięcia Adama, a kreacja Dallas’a (Matthew McConaughey). To jego zapamiętacie szczególnie, to on wbije się Wam w głowę w tych obcisłych spodniach i utknie na długo, długo po seansie. McConaughey przyćmił pozostałych aktorów, zabierając dla siebie wszelkie achy i ochy. Jest to rola przemyślana pod początku do końca, dzięki czemu wypada tak przekonująco, że przez moment miałam wrażenie, że rzeczywiście stoi przede mną lekko podstarzały striptizer, który wie, jak wykorzystać zadbane, męskie ciało. Tatum wypadł przeciętnie, nie był ani kołkiem na scenie, ani też nie zachwycił niczym szczególnym. Pozostali zrobili swoje, nie wkładając do roli kawałka swej duszy. Wyszli, zagrali i poszli. Ot, kolejna rola do kolekcji. Oprócz ról pierwszo- i drugoplanowych w tle przewijają się pozostali członkowie trupy tancerzy. Mimo że niewiele ich widać, a ich głównym zadaniem jest bycie tłem dla pozostałych, to warto zwrócić uwagę na panów. Choćby na Tarzana, czyli Kevina Nasha, który swą posturą i mizernymi umiejętnościami tanecznymi potrafi rozgrzać panie do czerwoności.

Magic Mike to film, który wywróci do góry nogami wasz pogląd o męskim striptizie. Na scenie pojawią się zaklinacze kobiet, którzy swym ciałem i choreografią pokażą przyszłym pokoleniom jak powinien rozbierać się facet. Drogie Panie, nie bójcie się obejrzeć filmu ze swym mężczyzną u boku. Będzie bawił się równie dobrze jak i Wy, a może po seansie zaprezentuje swoje możliwości?

Tytuł: “Magic Mike”
Rok premiery: 2012
Gatunek: komedia, dramat obyczajowy
Moja ocena: 7/10
(plakat pochodzi ze strony filmweb.pl)

[mc4wp_form id="3412"]