Ostatnie zamieszanie wokół polskiego filmu Kac Wawa 3D skłoniło mnie do obejrzenia drugiej części pierwowzoru: Kac Vegas w Bangkoku. Najlepsza komedia zeszłego roku czy odcinanie kuponów od sukcesu pierwszej części? Zdania wśród internautów i widzów są podzielone. Przeglądając jeden z największych portali o filmach, przeważają skrajne opinie – jedni twierdzą, że produkcja to jedno wielkie nieporozumienie, która nie powinna ujrzeć światła dziennego. Osoby, stojące po drugiej stronie barykady bronią komedii, twierdząc jednocześnie, że druga część jest lepsza od pierwszej. I jak tu wiedzieć czy warto obejrzeć film czy nie?
Kac Vegas, zarówno „jedynka” jak i sequel opowiadają o tym samym. Czwórka przyjaciół urządza wieczór kawalerski, który przemienia się w legendarną noc. Noc, której nie potrafią sobie przypomnieć. A do tego stanu doprowadza ich lekko nieogarnięty Alan podając im mieszankę leków. Od tej chwili czeka ich jazda bez trzymanki po stolicy Tajlandii – mieście rozpusty.
Za wyreżyserowanie filmu ponownie wziął się Tod Phillips. Udało mu się wykorzystać znany już wszystkim schemat, lekko go modyfikując i osadzając w zupełnie innej rzeczywistości. I tak zamiast tygrysa, mamy małpkę dealera, zamiast zgubić pana młodego, gubią brata panny młodej i oczko w głowie teścia, zamiast prostytutek… sami zobaczcie. Kto obejrzał część pierwszą, powie, że to już wszystko było, więc po co oglądać to jeszcze raz? A po to, że Phillipsowi udało się stworzyć po raz kolejny śmieszną komedię (tak, tak nie wszystkie komedie są niestety śmieszne), która pozwala odprężyć się po ciężkim dniu. Filmowi można zarzucić humor prosto z rynsztoku, nie powalający wyszukanymi żartami, ale czy tego oczekujemy od tego typu komedii. Ma być przede wszystkim śmiesznie. „Kac Vegas w Bangkoku” nie pretenduje do miana ambitnej pozycji, którą powinien znać każdy wielbiciel dobrego kina, dlatego przed obejrzeniem filmu warto się wyłączyć i dać się wessać przez Bangkok.
W komedii pojawia się kilka niedociągnięć w fabule. Z jednej strony, ze względu na akcję, scenarzysta musiał pójść na wiele uproszczeń, by nie zanudzić widza. I tak, choć mało realne wydaje się, że Teddy, który odciął sobie palca, jest zadowolony, a Stu wraca do swej szczęśliwej, o nic nie pytającej żony. Ale przecież nie chodzi tu o pewne nieścisłości i niedociągnięcia, ale o to, by zapewnić rozrywkę i jak najwięcej atrakcji.
Grze aktorskiej nie można nic zarzucić. Każdy z głównych aktorów świetnie kreuje swoją postać. Brak tu sztuczności, choć czasem pojawiają się przerysowania (ale pozytywnie wpływające na odbiór filmu). Nie ma tu nachalności, głupich min i gestów. Najlepiej wypadł Zach Galifianakis, który zagrał Alana Garnera. Aktor świetnie wczuł się w rolę, nadając postaci charakteru.
W takim razie komu polecam film? Wszystkim tym, którzy potrzebują niewymagającej rozrywki na wieczór. Wszystkim, którzy nie ograniczają się tylko i wyłącznie do ambitnych pozycji i lubią czasem wyłączyć myślenie. Bo o to tu chodzi. Kac Vegas w Bangkoku ma nam uprzyjemnić wieczór bez rzucania wyzwania naszym szarym komórkom. Jeśli tylko pozwolimy porwać się szalonej czwórce przyjaciół, docenimy i ten rodzaj humoru.
Zastanawia mnie tylko, skąd tak nietrafiony tytuł. Oryginalny nie ma w sobie nic z absurdu, natomiast polski tytuł pozostawia wiele do życzenia. Rozumiem, że producenci chcieli nawiązać do części pierwszej, zostawiając rozpoznawalny tytuł dla widza. Jednak jak można Kac Vegas zmieszać z Bangkokiem, nie zastanawiając się, że wydaje się to śmieszne (w negatywnym znaczeniu). Jest to nieistotny szczegół, który nie wpływa na odbiór filmu, ale udowadnia, że polscy dystrybutorzy nie radzą sobie do końca z dobieraniem trafnych i mądrych tytułów. Przypomniał mi się przy okazji tytuł nadany innej amerykańskiej komedii – Zemsta cieciów – który zamiast zachęcać do obejrzenia, zdecydowanie odpycha.
Tytuł: Kac Vegas w Bangkoku
Rok produkcji: 2011
Gatunek: komedia
Moja ocena: 6/10